Kamienica w Długim Rynku/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kamienica w Długim Rynku |
Wydawca | Michał Glücksberg |
Data wyd. | 1868 |
Druk | J. Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dziécię z takiém wychowane staraniem i miłością jakby mu ojciec chciał dać zapomniéć, że nigdy matki nie znało — wyrosło na podziw piękne, bujne, i rozkołysane pieszczotami w kolebce, ale ci co znali Paparonę i jego syna pytali się w duchu siebie, do czego je przysposobiono i przeznaczono. Wistocie trudno było odgadnąć. Ojciec przyjął miejskie nietylko prawo ale obyczaje i sposób życia, nie zdawało się więc ażeby syna chciał, dorobiwszy się majętności, wrócić stosunkom zerwanym i światu obcemu. Kupno kamienicy w Gdańsku i cały skład interesów wymagały zajmowania się czynnego handlem, który domowi temu szedł na podziw szczęśliwie. Cytowano Paparonę jako dowód co może uczciwość, praca i rozum, nawet w człowieku nieoswojonym z zawodem, któremu oddał się w późniejszym wieku. Nikt nie przypuszczał aby dom mógł być zwinięty. Tymczasem wychowanie i zamiłowanie młodego Bartoszka wcale w nim kupca nie obiecywały. Byłto świetnie wychowany chłopak, mówiący doskonale kilku językami, jeżdżący konno wybornie, lubiący fechtować się, tańcujący prześlicznie, malujący jak artysta i ze szczególném zamiłowaniem dla sztuki, która zdawała się być prawie namiętnością jego. Ojciec czy nie śmiał czy nie umiał przynaglać go do pilniejszego zajęcia nad księgami kupieckiemi i rachunkami. Wchodziło to wprawdzie w zakres jego zatrudnień, stało na programie, ale Bartoszek przychodził rzadko do kantoru, siadł za stół ażeby rysować szkice na białym papierze, ojciec uśmiéchając się podziwiał jego talent, całował w śliczne czoło, i po krótkiéj gawędce, nadchodząca pora przejażdżki lub czytania, przerywała nudnie i dla formy tylko zatrudnienia przesiedzianą godzinę.
Przyjaciele Paparony robili mu uwagę nieraz iż syna zbyt światowym, nadto pieszczonym wychowywał sposobem; odpowiadał im że mu dosyć zostawi majątku aby swym fantazyom mógł dogodzić a co się tyczy handlu to raz urządzone i w tryb pewien wprowadzone interesa, pójść muszą nawet gdyby ich swą pracą nie odżywiał. Potrząsali na to głowami ludzie doświadczeni, ale trudno się było sprzeczać, a ukazywać niebezpieczeństwo zapóźno. Ojciec miał tak widoczną słabość dla syna, iż mu nic odmówić nie mógł. Dorastał właśnie młody człowiek, gdy zacny Jan, który pracował do ostatniéj niemal godziny życia z zajadłością i pasyą nad powiększaniem już i tak kolosalnéj fortuny, zaziębiwszy się w spichrzach zbożowych wiosenną porą... zachorował i umarł... Czując zbliżający się zgon, przywołał syna, zamknął się z nim na godzin kilka, mówiono że mu familijne miał powierzyć tajemnice, oddać jakieś papiéry... Bartosz wyszedł spłakany i smutny. Ojciec nazajutrz nie żył.