Kamienica w Długim Rynku/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kamienica w Długim Rynku |
Wydawca | Michał Glücksberg |
Data wyd. | 1868 |
Druk | J. Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po śmierci zacnego Paparony wykonana likwidacya jego majątku nieruchomego i ruchomego, kapitałów, statków, należności w domach bankowych, wykazała kilka milionów talarów czystego mienia, co na owe czasy było bogactwem ogromném i stawiło Bartosza na czele niemal piéniężnéj arystokracyi miasta Gdańska.
Ci którzy domyślali się wcześnie bardzo znacznéj fortuny, nie rachowali wszakże ani na połowę... zdumiało to wszystkich... Młody Paparona oświadczył zaraz, iż nadal interesa ojcowskie prowadzić będzie, zatrzymał w biórze pomocników, zachował stary porządek, słowem nie okazał wcale chęci zmiany stanu i zajęcia. Ale ze śmiercią pana Jana zmieniło się wszystko samą rzeczy naturą, w kilka miesięcy już stagnacya czuć się dawała... nie było tego co dawał życie i wléwał ducha. Klienci domu nie znajdowali nigdy prawie młodego Paparony tam gdzieby był powinien osobiście się stawić... rozmówić się z nim o interesach było trudno, zdawano wszystko na piérwszego komisanta... on sam ledwie miał wyobrażenie o handlu i toku spraw.
Wprawdzie zapraszał zato na wyborne obiady i śniadania, przyjmował z gościnnością wystawną, grzecznym był po pańsku, miłym niezmiernie... ale to wszystko nie obudzało zaufania. Interesa szły zrazu tym popędem jaki im nadał ojciec, potém zaczęły wolniejszym już posuwać się trybem, opieszaléj... czynniejsi wiele z tego skorzystali, fortuna nie cierpiała jeszcze, ale już o powiększaniu jéj jak za nieboszczyka co roku, i mowy być nie mogło.
Tymczasem przyszły dla pana Bartłomieja lata młodości, w których życie się uśmiécha wszelkiemi szczęścia obietnicami... Bogaty, piękny, wychowany po paniczowsku wszedł w towarzystwa, kobiéty go ciągnęły, o interesach ani wiedziéć nie chciał. Roztargniony przychodził czasem do biura, przemówił słów kilka do starego swego poczciwego komisanta, pożartował z młodszymi, grzecznie się kłaniał, i uciekał. Starzy przyjaciele domu z tego wszystkiego nie rokowali nic dobrego. We wszelkich podobnego rodzaju przedsiębierstwach co nie idzie naprzód, cofać się musi i upadać. Tu jeśli dotąd nie było upadku widocznego, była dotykalna stagnacya, interesów brakło... Ducha przedsiębierczego nie miał pan Bartłomiéj wcale a w interesach tego uporu i chłodnéj zaciętości któréj one wymagają; najmniejsza rzecz go zrażała, cofał się, ustępował i bardzo po pańsku współzawodnikom schodził z drogi. Śmiano się zeń po cichu, ale szlachetność charakteru, niezmierna usłużność, czyniły go miłym ludziom.
Przebawiwszy lat kilka na niedoszłych różnych miłostkach, pan Bartłomiéj nareszcie trafił bardzo szczęśliwie... żeniąc się z córką bogatego kupca i mieszczanina Helmuth’a... Byłato najświetniejsza partya w Gdańsku, najpiękniejsza panna, największy posag i najstarsza firma niepokalana!!