Kamienica w Długim Rynku/XLI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kamienica w Długim Rynku |
Wydawca | Michał Glücksberg |
Data wyd. | 1868 |
Druk | J. Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nawykli do niepowodzenia Paparonowie prędko ochłonęli z marzeń o sukcesyi, daleko przyjemniejszém dla nich było, że znaleźli choć daleką rodzinę, która się do nich przyznawała. Ale pomiędzy przybyłym szlachcicem a nimi, choć od piérwszego dnia stosunek był serdeczny i życzliwy, — w
dłuższém obcowaniu objawiły się takie różnice pojęć, zdań, najprostszego nawet trybu życia, jak gdyby z dwóch przeciwnych świata krańców się zeszli. Szlachcic nie mógł się wydziwić im, ani jemu. Co słowo niemal spotykali się na nieprzejednanych sprzecznościach w sposobie widzenia... Trudno oznaczyć co ich tak bardzo rozróżniało, a jednak nie zgadzali się w niczém prawie. Paparona wiejski nie rozumiał życia w mieście i pracy ciężkiéj swojego krewniaka, który pomimo to ogromną miał w domu i willi wartość, które zdaniem wieśniaka zrealizowane, dozwalałyby spokojnie żyć nie pracując... Dla Jakuba trud i zajęcie były żywota warunkiem, potrzebą, dla tamtego ciężarem, karą, od któréj co najrychléj powinni się byli uwolnić.
— Chodzić codzień do biura! siedziéć po kilkanaście godzin, słuchać jakiegoś trutnia pryncypała... a to jabym wolał w małéj chatce o razowym chlebie siedziéć... a być sobie panem...
— Jać przecie wolny téż jestem, mówił Jakub, a te godziny pracy stały mi się już nałogiem i potrzebą.
— Wszelako to nie do zniesienia... żeby mi dawali miliony, nie sprzedałbym się na taką niewolę.
Pułkownik po troszę się godził czasem ze szlachcicem, Jakub łagodnie się uśmiéchając, ruszał ramionami.
Uderzało to w przekonaniach obu ludzi, przedstawiających sobą istotnie dwa różne światy, że Paparona wieśniak wedle starych pojęć swych nierozumiał pracy w życiu i dorabianiu się gdy pewien kres osiągnięty został. Jakub po niemiecku widział w milionach nawet tylko drogę do nabycia nowych i narzędzie do łatwiejszego pochodu, daléj a daléj.
Wieśniak marzył o używaniu, mieszczanin o zdobywaniu.
Ktokolwiek głębiéj zastanowił się nad obyczajami naszemi, ten przyzna iż pojęcie takie życzeń wpłynęło u nas poważnie na wyrobienie się społeczeństwa o jego losy.
Wszystkie rodziny które pracę zrozumiały jako obowiązek wiekuisty, nieustający, sine qua non swojego istnienia, przetrwały najgorsze losy i utrzymać się potrafiły, — ogół który odrzucał pracę natychmiast gdy koniecznością chleba powszedniego nie była, musiał powoli sam się strawić i pożréć. W historyi rodzin i całéj może jednéj klasy społeczności naszéj, jest to bijąco widoczném. Do fałszywych a zgubnych pojęć należało i to jeszcze, że ze wzrostem jakimkolwiek majętności, podwyższano natychmiast życia skalę i użycia, jakby im co najpilniéj było zdobyte skonsumować... Często bardzo (najczęściéj nawet) ten rozrost pragnień żywszy był niż wzrost fortun, tak że w danym czasie musiały one upadać lub chylić się do upadku.
Przykład szlachty wpłynął nawet zgubnie na inne, średnie warstwy które téż w dorobku będąc, albo dosiągnąwszy piérwszych szczebli już całkiem wyrzekały się pracy, lub natychmiast obracały ją na zewnętrzne okazy i popisy. Rzadko kilka pokoleń wytrwało w jednym zawodzie. Kto zrobił trochę grosza na mydle, już się kupić wioskę kusił i mydła wstydził, a w drugiém pokoleniu dzieci wychowane do próżnowania, nawet mydła robić nie potrafiły. Tak było niemal wszędzie. Wyobrażenie z gruntu fałszywe że jedna jakaś praca, naprzykład gospodarstwo rolne, jest szlachetniejszą nad drugie, także się przyczyniało do złego.
Szlachcic Paparona należał duszą i ciałem do starego autoramentu... Krewniaki zamieszkałe w mieście wydały mu się dziwnie mieszczańsko i prozaicznie. Z innéj strony i Jakub i Klara podziwiali obojętność i nieświadomość kuzynka w rzeczach ukształcenia ogólnego... poczciwiec nie miał wyobrażenia o literaturze, o sztuce, lub miał tak dziwne i powierzchowne... Klara chciała go zająć muzyką, postrzegła że w muzyce taniec tylko był mu zrozumiały... zaczepiła o malarstwo... szlachcic jako żyw nie wiedział że istnieją na świecie Schnorry, Corneliusy i Schadowy i t. p. Z literatury ledwie kilka imion miały dlań znaczenie... wątpliwe i nie jasne...
Zdawałoby się, że człowiek co nie miał nic do czynienia dla zapracowywania na chléb powszedni, powinien był zwrócić się cały do umysłowych zatrudnień... niestety... poczciwy Jan Albert lubił tylko... komin, gawędę przy nim czczą, dobry stół i dobrych przyjaciół... którzyby go nie nudzili poważniejszemi przedmiotami i wymysłami nowemi.
Nowych czasów, ludzi i rzeczy nie był zwolennikiem.