Kamienica w Długim Rynku/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kamienica w Długim Rynku |
Wydawca | Michał Glücksberg |
Data wyd. | 1868 |
Druk | J. Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Sprawa tego skarbu nie samę rodzinę obchodziła; całe miasto, można powiedziéć, żywo zajmowało się tą tajemniczą przygodą. Z papiérów okazywało się jak najdobitniéj że skarb ten istniał, że musiał być niemal cały w złocie, gdyż Albert zmieniał ciągle na dukaty cokolwiek uzbiérał. Tak znaczne sumy przez nikogo pochwycone być nie mogły, nikomu téż powierzone nie zostały. Owe miliony musiały więc być złożone w domu, co najprawdopodobniejsza, albo gdzieś w willi, choć do téj rzadko, prawie nigdy nie chodził stary. Z początku nadzieja odkrycia owego schowania była dosyć żywą, codzień niemal próbowano szukać, zawsze bezskutecznie. Papiéry nie dawały najmniejszéj skazówki. Badano obyczaje, ruchy, sposób życia starca w ostatnich latach jego, ale i to do niczego nie doprowadziło. Zwykle w kilku izdebkach do których chodził, zamykał się na klucz, a co tam robił, nikt nie wiedział, nikogo tu nie przyjmował tylko w kantorze na dole. Naturalnie nędzne, opuszczone i brudne pokoiki naprzód zruinowano poszukiwaniami, obalono niemal i nie znaleziono w nich nic.
Przy staranném przetrząsaniu wszystkich pozostałości, w sukni Alberta Paparony, w któréj był zwykł chodzić, znalazł się w kieszeni bardzo misternéj roboty klucz duży... Zdawało się że on właśnie skarbiec ów, gdzie schowane były miliony, musiał otwiérać, ale klucz do niczego nie przypadał i pozostał tylko jako wskazówka i dowód istnienia kryjówki.
Trudno opisać skutek téj śmierci Alberta i okrutnego zawodu dzieci, które niedostatek prześladował, choć nadzieja zawsze przy złudzeniu utrzymywała, że kiedyś się to odkryć musi. Niedostatek kapitałów, zajęcie temi poszukiwaniami daremnemi spowodowały, że pan Teodor musiał się prawie wyrzec handlu i prowadzenia dalszych interesów...
On, żona, dwoje dzieci, zostali tak przy pałacu którego pozbyć się nie mogli, przy willi która im była ciężarem, w ubóstwie niemal. Im dłużéj ciągnęły się nadaremnie poszukiwania, tém rozpacz ogarniała bardziéj biédnego Teodora, który w końcu rozporządziwszy spadkiem swym ewentualnym, zmarł, zagryzłszy się.
Pozostała po nim wdowa, z dwoma synami pod opieką swojéj rodziny, już nawet nie śmiała kosztownych prowadzić daléj poszukiwań — mówiono o skarbie, wzdychano, ale nie było nadziei wynalezienia go, przypadek chyba mógł naprowadzić na odkrycie.
Z dwóch synów pani Adelajdy Paparonowéj, starszy Wiktor wprędce okazał ochotę dziwaczną do podróży, dalekich wycieczek, potém do stanu wojskowego, młodszy o lat parę Jakub pozostał przy matce...