<<< Dane tekstu >>>
Autor Artur Oppman
Tytuł Kamienne schodki
Pochodzenie Poezje tom I Stare Miasto
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1926
Druk Zakł. Graf. „Nasza Drukarnia“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAMIENNE SCHODKI.


I.

Pomnę te stare uliczki
Z młodych lat pieśni i szału,
Gdzie nocą nie chodź bez świeczki,
Choćbyś był słońcem zapału.

Spaść na łeb w samo południe
Możesz z nich, człeku z śródmieścia,
Lecz jakże marzyć tam cudnie,
Gdy ma się latek dwadzieścia.

Najczęściej w ranek niedzielny,
Gdy kwitła wiosna wesoła,
Szedłem na Schodki od Celnéj,
Lub Schodki z Krzywego Koła.

Wiążąc marzenia rozprysłe
W młodzieńczych piosnek mych zwrotki,
Z was wyfruwałem nad Wisłę,
Kochane Kamienne Schodki.


II.

Napoljon, którego wielbię,
W małej te Schodki miał cenie:
Zato był naprzód na Elbie,
Później na Świętej Helenie.

O nich to cesarz wykrzyka
Ów wyraz, co jak Bellona,
Gruchnął piorunem w Anglika
Z ust jenerała Cambronna.

Bóg wojny wierszy nie pisał,
Nie kochał Starego Miasta,
Źle tym wyrazem się spisał,
Przykrość mi sprawił i basta.

Więc aby błąd ten odrobić,
Ubrać go w blaski promienne,
Muszę was w rymy ozdobić,
Poczciwe Schodki Kamienne.


III.

Gdy staniesz na Schodków szczycie
Po staromiejskiej podróży,
Okiem się skąpiesz w błękicie,
A nosem — nie powiem: w róży.

Po obu stronach mur stary,
Porosły mchami i pleśnią,
A tam — nurt srebrny i szary,
Szumiący baśnią i pieśnią.


Brzozowa — Bugaj — Wybrzeże —
Jakiś ogródek oboczny —
Dalekie dzwonów pacierze
I harmonijki dźwięk skoczny.

I tak mi czasem się zdaje,
Że jestem jedną z jaskółek,
Co lecąc w nadziemskie kraje,
W ten stary wpadła zaułek.


IV.

Na lewo gmach romantyczny
Zbitemi szyby spoziera,
Ten gruchot lud okoliczny
Pałacem zwie Lucypera.

Skądby się nazwa ta wzięła,
Dziś niepodobna już dociec,
Może tam niecne snuł dzieła,
Chciwy panieńskich cnót chłopiec?

Lecz wieszcz, co mózgiem wciąż kręci,
Zapalił prawdy kaganek:
Za mojej własnej pamięci
W tym domu mieszkał szatanek.

Włosy miał czarne, jak smoła,
Oczy, jak piekła płomienie,
I robiąc minki anioła,
Kusił chłopczyka szalenie.


V.

W wędrówkach prawie codziennych
Różnem spotykał tam typy,
Aniołki Schodków Kamiennych,
Kamiennych Schodków Ksantypy.

Dziadów włóczyło się tylu,
Jakby na balu dziadowskim,
A kataryniarz grał w stylu
Pół nadwiślańskim — pół włoskim.

Szły, drogę życia klnąc długą,
Te, co sprzedają się z biedy,
Lub — żywcem z Wiktora Hugo —
Lazł Quasimodo niekiedy.

A czasem niosła konewkę
Taka przecudna dziewczyna,
Że chętnie dałbym jej śpiewkę
Za uścisk, słodszy od wina.


VI.

Kamiennych Schodków już niéma...
Nie, jeszcze jedne zostały,
I patrzą smutku oczyma
W świat dziwnie spospoliciały.

Można coś lepiej zbudować
Rozumu i złota siłą,
Ale ja będę żałować
Tego dawnego, co było.


Gdy wiosnę wspomnę tam swoją,
Na skrzydłach lecącą białych,
Jakoś mi w sercu nieswojo,
Wśród nowych gmachów wspaniałych.

To dawne, ach, już za nami,
Jak piosnek przebrzmiałych zwrotki.
Razem z młodości echami
Żegnajcie, Kamienne Schodki...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Artur Oppman.