Kara Boża idzie przez oceany/Część V/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kara Boża idzie przez oceany |
Część | Część V |
Rozdział | III. |
Wydawca | Spółka Wydawnictwa Polskiego w Ameryce |
Data wyd. | 1896 |
Miejsce wyd. | Chicago |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część V Cały tekst |
Indeks stron |
Podobne wątpliwości co do ewentualnej winy Morskiego i Mallory’ego wyraził także Gryziński. Robbins pozwolił się im wygadać; uśmiechał się tylko zlekka i bębnił palcami po biurku.
Gdy skończyli, zabrał znów głos i rzekł:
— To, co twierdzę, nietylko jest prawdopodobne, ale nieomal pewne. Kradzież wykonali we dwóch: Felsenstein i Morski; zabójstwo sam Felsenstein. On był inicyatorem i głównym aktorem sprawy, ale działał nie sam. On kradł, ale Morski stróżował. Gdy nadszedł woźny Casey, zapewne drogą inną, niż ta, której strzegł Miller Morski, gdy miało się wszystko wydać, gdy miała nastąpić katastrofa, — wtedy szlachetny baron Felsenstein rzucił się na Casey’a z nożem i zamordował nieszczęśliwego. Morski nie uczyniłby tego nigdy. Trzeba rozumieć naturą Morskiego.... Widzę ją przed oczyma ducha ze wszystkiemi jej dziwnemi załomami, z mieszaniną sprzeczności prawie niepojętą. I z tych sprzeczności zdenerwowanej, dziwnej natury wynika to, że podczas gdy główny zbrodniarz, dziś milionowy pan i magnat, pośród przepychu i pozorów najwyższej uczciwości, przez lat 20 zapomina o spełnionej niegdyś zbrodni, to ów Morski czy tam Miller, będący tylko świadkiem czynu zbrodniczego i współuczestnikiem kradzieży, miota się przez ten cały czas, jak szaleniec, po obszernym kontynencie Ameryki, walcząc ze sobą i sumieniem.... Właśnie ta walka dowodzi jego winy.
— Ale Mallory? — przerwał znów Homicz.
— Zaczekaj pan.... Wiadomo już nam przecież, jaką rolę odegrał w tej sprawie baron Adalbert. To on powziął myśl rabunku; on, będąc przyjacielem Śląskiego (a mam na to dowody), mógł wiedzieć o wyrazach, na które ten najczęściej zamykał swą kasę, tem bardziej, że, jak wiemy z pamiętnika skazanego, były to zazwyczaj drogie dlań imię żony i nazwa wsi dziedzicznej; on mógł domieszać jakiś narkotyk do „cocktailu”, wypitego w saloonie w dzień zbrodni przez Ślaskiego, czem na 24 godzin odebrał mu przytomność; on, odprowadziwszy Śląskiego do domu, przebrał się w jego ubranie, a po spełnieniu zbrodni, krwawą odzież i nóż mu podrzucił.... To wszystko proste i logiczne. Ale jednej rzeczy nie mógł wiedzieć Felsenstein....
— Czego? — zapytał Gryziński.
— Tego, że w chwili zamknięcia kasy przez Śląskiego znajdowała się tam tak znaczna suma.... Kto zna manipulacye bankowe, wie, że przypadkowo tylko w kasie podręcznej mogło pozostać na noc tyle pieniędzy. O tym fakcie wiedzieć mógł tylko ktoś, pracujący w banku, znający jego manipulacye, obecny w biurze przy zamknięciu kasy, a bodaj przy deponowaniu skradzionej sumy i brylantów.
— I sądzisz pan....
— Sądzę, że tym „kimś” był Mallory, naówczas klerk bankowy.
— Dla czego nie kto inny?
— Dla wielu przyczyn.... Dla tego najpierw, że jest on jednym ze świadków w procesie. Piszą o tem Fox i Goggin. Był to niewątpliwie świadek oskarżający.... Już to coś znaczy. Są jeszcze i inne racye. Trzeba panom wiedzieć, że ja znam Mallory’ego i osobiście i z pewnych spraw.... znam także jego życiorys.... i w tym życiorysie brakło mi właśnie klucza do pewnej zagadki.
— I ten klucz?....
— Znajduję obecnie w przypuszczeniu udziału jego w sprawie Ślaskiego.
— To ciekawe, do kroćset! — zaklął teraz Gryziński.
— Istotnie ciekawe, proszę panów — prowadził dalej Robbins — A najciekawszym sam ów Mallory, jako typ.... jako charakter. O ile wiem, jeden z panów — skłonił się zlekka Homiczowi — znał go trochę. Postać sama już maluje jego duszę. Robi on odrazu wrażenie człowieka żelaznej woli i siły charakteru. I istotnie jest takim. Kamienna to twarz i serce kamienne. Człowiek ten nie posiada równowagi uczuć, rozumu i woli. Uczuć bodaj wcale nie ma.. Jest opętany pewnego rodzaju manią, którą nazwałbym — manią przemysłu. Budować, tworzyć, produkować, puszczać w ruch zakłady przemysłowe — oto cel jego życia. Bóstwem jego — machina parowa. Ta „mania przemysłowa” — pozwolicie panowie, że utrzymam to wyrażenie, jako najtrafniejsze — jest równie strasznym i niebezpiecznym obłędem, jak wiele innych. Jestem przekonany, że dla uczynienia zadość tej manii Mallory gotów jest uczynić wszystko: nie cofnie się nawet przed zbrodnią....
— I faktycznie nie cofnął się — przewal Homicz głosem pełnym powagi — Ja mogę to poświadczyć....
Te słowa wywarły na Robbinsie duże wrażenie.
— Czy tak? — zapytał po chwili; a w głosie jego brzmiało zdziwienie.... — Ach, prawda! przypominam sobie, pan przez jakiś czas pracowałeś w „Excelsior Works” w Pennsylvanii.... — dorzucił, jak gdyby sam do siebie.
Myślał przez chwilę, aż zaczął znowu:
— No.... pomówimy o tem kiedyindziej. Teraz wrócimy do roli Mallory'ego w sprawie Ślaskiego. Ta rola jest wyraźną. Człowiek, który, jak panowie sami twierdzicie, zdatny jest do spełnienia zbrodni, nie cofnąłby się przed rzeczą tak bagatelną, jak dopomożenie do rabunku bankowego przez udzielenie rabusiom wskazówki, kiedy kasę najlepiej zrabować.
— Rozumowanie słuszne — zauważył Gryziński.
— I uczynił to — ciągnął Robbins — Uczynił dla pieniędzy, nie tyle może dla samych pieniędzy.... ile dla celów, które chciał przy ich pomocy osiągnąć. Obiecano mu część zrabowanej sumy — i dostał ją.
Karyera Mallory’ego była, w dwóch słowach, następująca:
Otrzymawszy gruntowne wykształcenie w Ameryce, jako inżynier, wyjechał do Europy i tam pracował przez lat kilka w różnych fabrykach i zakładach przemysłowych w Anglii, Francyi i Szwajcaryi. Tam, o ile się zdaje, rozwinęła się jego mania.... Potrzebował on większej sfery działalności i olbrzymiego ruchu fabrycznego; potrzebował rządzić, stać na czele tysięcy. Powrócił tedy do Ameryki i za pieniądze odziedziczone po rodzicach, a w spółce z paru jeszcze kapitalistami, założył wielką przędzalnię i fabrykę wyrobów bawełnianych w Stanie Massachussets. Było to na lat kilka przed wojną domową. Prowadził ją forsownie, z prawdziwym geniuszem przemysłowym — i był na najlepszej drodze do milionów.
Gdy oto zaczęło się coś psuć. Nastąpiły zatargi z robotnikami; kredyt zbyt naprężony zaczął pękać; zapowiedzi przyszłej wojny domowej wywołały stagnacyę.... Bankructwo zdawało się niechybne.
Wtedy nagle zakłady Mallory’ego i Sp. spaliły się do szczętu.
Jak tam było z tym pożarem, niewiadomo. Chodziły o nim różne wieści. Gadano nawet, iż Mallory sam fabrykę spalił... Bądź co bądź, sprawa była o tyle podejrzana, że towarzystwa asekuracyjne nie zapłaciły nic za spalone zakłady, a Mallory pozostał bez grosza. Zaczynała się teraz zawierucha wojenna..... Utonął w niej i był podobno na Południu. Niektórzy mówili, że stręczył Południowcom przeciwko Północnym jakieś piekielne maszyny swego wynalazku.
Był potem, po wojnie, krótki czas urzędnikiem banku „Merchant's Trust Loan Co.” Dopiero coś przy końcu r. 1867 znalazł się znów w Pittsburgu w Pennsylvanii. Wypłynął tam z kapitalikiem, który obliczano na 30, 40 tysięcy dolarów. Ruch w przemyśle w owym czasie był ogromny. Mallory zaczął spekulować w węglach i żelazie — i oto po latach kilkunastu doszedł do potężnego stanowiska na czele „Excelsior Works”. Co tam się z nim stało przed łaty kilku, wiecie panowie lepiej odemnie.
Opowiadania tego o losach Mallorego Homicz i Gryziński słuchali w skupieniu. Istotnie było ono ciekawe i niezwykłe.
— Otóż — kończył Robbins — w karyerze tego człowieka wszystko prawie było mi jasnem.... Nie rozumiałem tylko jednego: zkąd ten człowiek miał kapitał, z którym na nowo zaczął budować swą fortunę w Pennsylvanii? Teraz rozumiem.... Sprawa Ślaskiego to wyjaśnia.
Istotnie to było jasnem. Zasłona, okrywająca tajemniczą sprawę Ślaskiego, rozdzierała się powoli przed oczyma Homicza.
Teraz już z zupełną ufnością zaczął pytać Robbinsa o szczegóły zbrodni i kradzieży tak, jakby ten był tego świadkiem lub posiadał nadprzyrodzoną władzę widzenia w przeszłości.
A Robbins opowiadał.
— Było to tak:
Około r. 1862 wylądował w New Yorku elegancki i piękny jeszcze mężczyzna w średnim wieku i zapisał się w hotelu, w którym mieszkał, jako „baron Adalbert” z Niemiec. Było to przybrane nazwisko Alberta hr. Felsensteina, przedstawiciela młodszej naówczas linii tego starożytnego rodu. Przypędziła go Ameryki lekkomyślność i nawet... coś więcej, niż lekkomyślność. Długi już dawno zmusiły go do wystąpienia z gwardyi królewskiej w Berlinie, w której był jednym ze świetniejszych oficerów. Ożenek z bogatą Polką, hrabianką Z...., nie wiele mu pomógł; rodzina żony nie pozwoliła mu roztrwonić jej majątku. Wtedy po pewnym czasie ukazały się nowe długi i nowe weksle, tym razem nawet z podpisem starszego brata barona. O ile były autentyczne te podpisy, rzecz mniejsza; dość, że weksle zostały wykupione.
Ale za to baron Albert musiał wyjechać do Ameryki....
Przybył do New Yorku ze znaczną sumką pieniędzy, udzieloną przez starszego brata i z zapewnieniem stałej pensyi miesięcznej; pieniądze zresztą strwonił szybko, a pensya nie wystarczała mu na cygara.... Spadał coraz niżej w nowym świecie. Po paru skandalicznych zajściach, które o mało go nie doprowadziły do sądów poprawczych amerykańskich, opuścił wreszcie New York — i znalazł się po pewnym czasie na Południu... Wtenczas właśnie wrzała wojna domowa. Z biedy trochę, z wrodzonego zamiłowania do rzemiosła wojennego po części, baron Adalbert, jak się ciągle w Ameryce nazywał, wstąpił do szeregów Południowców. Tam właśnie spotkał się ze Ślaskim, którego po stłumieniu powstania 1863r. losy przypędziły także do Ameryki. Walczyli obok siebie, w jednym szeregu. Na biwaku wojskowym, pośród niebezpieczeństw forpocztowych, najłatwiej zawiązują się stosunki przyjazne, wyrastają zażyłości. Baron Adalbert zresztą był przy całem swojem zepsuciu wewnętrznem, na zewnątrz oficerem bardzo gładkim, miłym i dobrze wychowanym. Ślaski został przyjacielem barona.
Po skończeniu wojny domowej obydwu znajdujemy w New Orleans.
Ślaski, posiadający odpowiednie wykształcenie fachowe, wreszcie chętny do pracy, dostał posadę w banku. Baron Adalbert, zbyt wielki pan, ażeby zniżyć się do stanowiska klerka bankowego lub jakiegokolwiek innego zajęcia, wisiał w powietrzu.... Nieregularnie bardzo dochodziły go teraz zasiłki od rodziny z Europy; stopień wojskowy, z którym wyszedł z szeregów Południowców, nie dawał żadnej korzyści. Żył więc z łaski przyjaciół z wojska, najwięcej zapewne z łaski Ślaskiego; zresztą, jak zwykle, uciekał się do różnych wątpliwych środków i środeczków......
Bieda znów zaglądała mu w oczy.
Postanowił z nią raz skończyć, raz wypłynąć z mętów życiowych... Pomimo, że miał w Europie żonę, próbował wtedy zyskać względy pewnej młodej Amerykanki, córki milionowego plantatora i ożenić się z nią; ale plan ten się nie udał.... Wówczas o mało co nie popełnił samobójstwa. Lecz w ostatniej chwili tchórzostwo i zamiłowanie życia przemogło. Postanowił uczynić krok ostatni.
Rozumiecie panowie, że człowiek w tem położeniu, który bigamię uważał za drobnostkę, nie namyślał się już ani chwili w obec kradzieży.
Zamierzył okraść bank, w którym pracował Ślaski. Myśl tę zapewne powziął kiedyś, odwiedziwszy biura banku. Może miał interes do Śląskiego, a może odbierał tam jakiś przekaz z Europy. Olśniły go kupy złota i tęczowe barwy banknotów.... Postanowił niemi zawładnąć.
W jaki sposób? Myślał nad tem długo, a postępował zwolna, bardzo ostrożnie. Najprzód nie znał wcale urządzeń bankowych. Nie wypadało mu wypytywać się o takowe Ślaskiego. Z góry już ułożył, że Polak będzie ofiarą, która w jakiś sposób odpowie za jego dopełnienia rabunku....
Znalazł sobie przecież inną drogą do pozyskania informacyj.
W owym czasie, za protekcyą Ślaskiego, posłańcem czy też woźnym bankowym był przez czas krótki Ludwik Miller, Ślązak, również szeregowiec z wojska Południowców, który opuścił szeregi z przestrzeloną nogą. On posługiwał od czasu do czasu baronowi Adalbertowi — i od niego właśnie baron dowiedział się w pogawędce wielu szczegółów, dotyczących manipulacyi bankowej.
Przekonał się, że rabunek w banku nie jest tak łatwy. Wielkie sumy pieniężne lub kosztowności, które w owych czasach często deponowano w banku, przechowywały się w wielkiem murowanem sklepieniu, obitem żelazem. Zamykano je na parę kluczy, a o podkopaniu się pod sklepienie i rozbiciu jego ścian, nawet w kilku ludzi marzyć było trudno. Znajdowała się w banku druga kasa, podręczna, ale w tej bardzo rzadko pozostawały na noc znaczniejsze sumy.... Zdarzało się to wyjątkowo, gdy wniesiono jakieś pieniądze już po zamknięciu sklepionego przedziału.
W jaki sposób dowiedzieć się o podobnym momencie?
Od Ślaskiego — nie. „Szlachetny” baron miał na niego swoje rachuby.... Wypytując Śląskiego o tego rodzaju rzeczy, choćby pośrednio, niby niechcący, mógłby ściągnąć na siebie podejrzenie, które w następnie wynikłym procesie, jego samego mogłoby zaprowadzić — za daleko. Zgodził się więc na myśl i na konieczność przyjęcia do tej całej sprawy wspólnika. Ten wspólnik powinien był należeć do personelu bankowego. Wzrok barona odrazu padł na Millera — i już nawet zwolna zaczął go badać i przygotowywać... gdy wtem, woźny Miller, za jakieś przekroczenie służbowe, dostał dymisyę.
Nić rwała się, trzeba było szukać kogo innego....
„Szlachetny” baron Adalbert zbyt już daleko posunął całą sprawę, ażeby miał się cofnąć. Szukał — i znalazł.... Już parę razy spotykał się z Mallorym i parę razy z nim rozmawiał. Ponury fanatyk przemysłu, rzucony na nędzne stanowisko klerka bankowego, wylał przed nim raz, w chwili wzburzenia, swe aspiracye i plany. Do ich urzeczywistnienia potrzeba mu było — pieniędzy. Głupie 50 tysięcy, niechby 30, niechby już 25,000 dolarów, a Stany Zjednoczone i ich przemysł zrewolucyonizuje! Adalbert przerwał mu i rzekł, iż może mógłbyś mu dostarczyć taką sumę, gdyby.... Spojrzeli sobie w oczy — i zrozumieli się. Odbyli jedną i drugą konferencyę — i rzecz została ułożona.
Nadszedł wreszcie dzień fatalny.
Felsenstein, jak zwykle, o godz. 5ej, w chwili zamknięcia biur bankowych, znajdował się na stanowisku obserwacyjnem w oknie stancyjki, którą umyślnie naprzeciwko banku wynajął.... Patrzył z niecierpliwością i nerwowym niepokojem. Już od dwudziestu kilku dni oczekiwał umówionego sygnału od Mallory’ego — napróżno. Wtem nagle w drugiem oknie banku na lewo mignęła biała chustka od nosa... Jakaś dłoń jak gdyby ocierała chustką od nosa spotniałą szybę. Skreśliła przytem jakiś znak specyalny na szybie.
Felsenstein zadrżał cały. To było hasło.
Należało działać.... Felsenstein szybko uporządkował odzież — i zbiegł ze schodów. W parę minut potem spotkał na ulicy Śląskiego w towarzystwie Mallory’ego i paru innych urzędników banku, którzy dopiero co opuścili biuro. Ktoś zaproponował wstąpienie na drink. Przyjęto. Wszyscy weszli do sąsiedniego saloonu i tu nastąpiła scena z „cocktailem”. Baron Adalbert był zdecydowany w jakiś sposób pozbawić na pewien czas Śląskiego przytomności; nie wiedział jeszcze, jak to zrobi. Dla tego właśnie wybiegł na ulicę, ażeby go spotkać i szukać sposobności.
Ta sposobność zdarzyła się właśnie w saloonie.
Przy barze panował gwar. Rozmawiano głośno. Urzędnicy bankowi stali szeregiem przy „barze”, oczekując na „cocktail”, który przygotowywał bufetowy. Zapadał wczesny zmrok zimowego wieczora — i dopiero zapala no gazy w dużej, wspaniałej izbie „saloonu“.
Baron Adalbert stał na krańcu szeregu, obok Śląskiego. W tej chwili właśnie bufetowy postawił przed Śląskim kieliszek z brunatnym trunkiem; Śląski był obrócony tyłem do barona, bo stojący z drugiej jego strony Mallory, ciągnąc go za guzik, opowiadał mu jakąś zajmującą anegdotę. Felsenstein trzymał w zaciśniętej ręce szklanne naczynie z narkotykiem.... Jeden ruch ręką — i parę maleńkich czerwonawych ziaren, proszków raczej, spadło do kieliszka Śląskiego, mieszając się z takiejże barwy korzennemi ingredyencyami, stanowiącemi niezbędne uzupełnienie amerykańskiej mieszaniny.
Trwało to sekundę....
Nikt tego nie widział — nikt. Tylko twarz Mallory’ego, który przez ramię Śląskiego patrzył w stronę Felsensteina, skrzywiła się jakoś nienaturalnie. Skończył właśnie swą anegdotę — i śmiał się na całe gardło swoim potężnym, ciężkim śmiechem.
Co było dalej, opowiada pamiętnik Śląskiego.
Narkotyk zrobił swoje, prędzej może, aniżeli chciał baron Adalbert. Odprowadzony przezeń do domu Śląski stracił przytomność na 24 godzin. Przez ten czas jego „przyjaciel“ działał. Pożyczył sobie od niego odzienia, klucza od biura i klucza od kasy ogniotrwałej. Słowo, na które była zamknięta kasa, jak sądził, znał. Było to albo „Josephine“ albo „Bronowo”. Gdyby to zresztą go zawiodło, gdyby Śląski zmienił to słowo, — wszystko byłoby stracone.... Na samą tę myśl, pot śmiertelny przechodził przez plecy Feisensteina. Ale co robić! Grał... Mógł przegrać i wygrać.
Zciemniło się już zupełnie, gdy wychodził, przebrany w suknie Śląskiego, z jego mieszkania.
Podniósł wysoko kołnierz paletota. Wzrost i tuszę miał jednakową ze Śląskim. Szedł po schodach powoli. Każdy, ktoby go spotkał, musiałby go na pierwszy rzut oka wziąć za Śląskiego.....
W tem miejscu Robbins zatrzymał się nagle ze swem opowiadaniem. Po chwili rzekł dopiero:
— Tutaj, widzicie panowie, spotykam jeden punkt niepewny.... Faktem jest, że w dalszej akcyi brał udział Miller, obecnie Morski. Jak to się jednak stało, nie mogę rzec stanowczo. Czy Felsenstein, który, bądź co bądź, bał się spełnić kradzież sam, umówił się z nim poprzednio? Czy też przeciwnie stało się to przypadkiem?.... nie wiem. Skłaniam się do ostatniego przypuszczenia. Wyobrażam sobie, że wychodząc w nocy z mieszkania Śląskiego, w ubraniu tego ostatniego, Felsenstein spotkał Millera, a ten go poznał.... Mógłby stać się niebezpiecznym świadkiem przeciw Felsensteinowi. Położenie staje się krytycznem! Wtedy nasz baron wpada na myśl nową, a śmiałą. W paru słowach objaśnia Millerowi, o co mu idzie — i bierze go do pomocy. Felsenstein, bądź co bądź, to natura silna i imponująca..... Wolą panuje nad miękkim i zmiennym charakterem Millera-Morskiego i czyni go swoim wspólnikiem.
Robbins przeciągnął dłonią przez swe rzadkie włosy — i dodał:
— Tak.... w samej rzeczy tak być musiało.
Homicz i Gryziński skinieniem głowy wyrazili aprobatę tego przypuszczenia. Robbins ciągnął zaś dalej:
— Nie jest celem moim wywoływać sensacyi i malować ponure obrazy zbrodni.... Fakta znane wam wykazują jasno, w jaki sposób została spełniona kradzież i zabójstwo woźnego Casey’a. Nastaję na to, że cios śmiertelny woźnemu zadał nie Miller, ale baron Adalbert. Wynika to z całego szeregu faktów i obserwacyj, wynika przedewszystkiem z dalszych postępków Millera-Morskiego.... Przez całe życie przeraża go ta zbrodnia, a w obec jej sprawcy uczuwa przestrach niesłychany; jego widzi w swych halucynacyach. Zresztą zbrodnia została spełniona sztyletem, a broń taką mógł posiadać Felsenstein, Śląski wreszcie, ale nie Morski.
Robbins zamilkł — po chwili dopiero rzekł:
— Tak więc ustanowiliśmy w ogólnych zarysach stosunek uczestników tej sprawy.... Wiemy, kto jest winien i w jakim stopniu. Za wiele zajęłoby nam czasu, gdybym zaczął panom objaśniać, w jaki sposób doszedłem do takiego, a nie innego odtworzenia tych szczegółów. Chciałbym się dowiedzieć jednej rzeczy: Czy według tego, co wiecie o sprawie, wydaje się to, co wam mówiłem, logicznem, konsekwentnem, prawdopodobnem?
— Najzupełniej — była zgodna odpowiedź Homicza i Gryzińskiego.
— W takim razie możemy przystąpić do dalszych wypadków — odrzekł Robbins.