Katedra Notre-Dame w Paryżu/Księga czwarta/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Katedra Notre-Dame w Paryżu
Podtytuł (Notre Dame de Paris)
Rozdział Dobre serca
Wydawca Polski Instytut Wydawniczy „Sfinks“
Data wyd. 1928
Druk Neuman & Tomaszewski
Miejsce wyd. Gdańsk; Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Notre Dame de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

I.
Dobre serca.

Szesnaście lat przed epoką, w której odbywa się niniejsze opowiadanie, pięknego poranku niedzieli przewodniej (Quasimodo), po mszy w kościele Notre­‑Dame złożono jakąś żywą istotę na tapczanie, umieszczonym w przedsionku na lewo od wielkiej „figury“ świętego Krzysztofa, do którego zwrócony był frontem posąg klęczącego rycerza, pana Antoniego des Essarts (rycerz ten patrzał tak w świętego Krzysztofa od roku 1413 aż do chwili, kiedy ludziom przyszło do głowy wyrzucić i świętego i jego wiernego). W owym czasie istniał zwyczaj kładzenia na tym tapczanie podrzutków i dzieci opuszczonych i oddawania w ten sposób pod opiekę miłosierdzia powszechnego. Zabierał je stąd, kto chciał. Przed tapczanem umieszczona była miedziana skarbonka na jałmużnę.
Istota ludzka, leżąca na tej desce w niedzielę przewodnią roku 1467, zdawała się wzbudzać w wysokim stopniu ciekawość dość znacznej liczby ludzi, zgromadzonych dokoła tapczana. Większość ciekawych stanowiły przedstawicielki płci pięknej; a były to same prawie stare niewiasty. W pierwszym rzędzie całe pochylone nad tapczanem stały cztery kobiety; z ich mnisiego ubioru, rodzaju sutanny, można było odgadnąć, że należą do jakiegoś zgromadzenia zakonnego. Nie widzę dostatecznego powodu, dla któregoby historja miała zamilczeć nazwiska tych czterech niewiast i nie przekazać potomności tych szanownych mieszczek. Były to Agnieszka La­‑Herme, Joanna de la Tarme, Henryka La­‑Gaultière i Gauchère La­‑Violette, wszystkie cztery wdowy, wszystkie służebnice kaplicy Stefana Haudry, wyszłe z domu zakonnego za pozwoleniem przełożonej i zgodnie z przepisami Piotra d‘Ailly, aby wysłuchać kazania w kościele.
Jeżeli jednak poczciwe te zakonnice trzymały się chwilowo przepisów Piotra d‘Ailly, to w każdym razie gwałciły przepisy Michała de Brache i Kardynała z Pizy, które im tak okrutnie nakazywały milczenie.
— Co to takiego, kochana siostro? — mówiła Agnieszka do Gauchère, przyglądając się małemu, wystawionemu na widok publiczny stworzeniu które kręciło się niespokojnie i wrzeszczało, wylęknione widokiem tylu ludzi.
— Cóż z nas będzie — rzekła Joanna jeżeli teraz takie dzieci, jak to, przychodzą na świat?
— Nie rozumiem się na dzieciach — odpowiedziała Agnieszka, — w każdym razie grzechem jest patrzeć na takie, jak to.
— To nie jest dziecko, Agnieszko.
— To małpa chybiona — zauważyła Gauchère.
— To cud — dodała Henryka La­‑Gaultière.
— W takim razie jest to — odparła Agnieszka — trzeci cud od niedzieli Laetare; bo zaledwie przed tygodniem mieliśmy cud z tym, który kpił z pielgrzymów, a którego Matka Boska z Aubervilliers tak przykładnie ukarała; a to był już drugi cud w miesiącu.
— Ależ to naprawdę obrzydliwy potworek, ten niby podrzutek — wtrąciła Joanna.
— Wrzeszczy, że zagłuszyłby djakona — ciągnęła dalej Gauchère. — A będziesz ty cicho, krzykunie!
— I pomyśleć, że to przewielebny biskup z Reims przysyła tego potworka przewielebnemu biskupowi — dodała La Gaultière i załamała ręce.
— Zdaje mi się — odezwała się Agnieszka La­‑Herme, — że to jest zwierzę, że to nie jest istota ludzka, ale potwór, spłodzony przez żyda ze świnią — poprostu coś, co nie jest chrześcijaninem i co powinno się wrzucić w wodę albo w ogień.
— I spodziewam się — odparła La­‑Gaultière, — że nikt się o takiego potwora nie upomni.
— O mój Boże! — zawołała Agnieszka — biedne te mamki w schronisku dla podrzutków, tam na końcu ulicy, jak się schodzi do rzeki, tuż obok siedziby przewielebnego biskupa! Biada tej, której przyjdzie uśpić takiego! Wolałabym dać piersi wampirowi.
— Jakaż ona jeszcze niewinna, ta biedaczka La­‑Herme! — odpowiedziała Joanna; — czy nie widzicie siostry, że ten potworek ma już chyba ze cztery lata i że prędzej miałby apetyt na pieczeń z rożna niż na waszą pierś!
I rzeczywiście ten mały potworek nie był noworodkiem. (Nam samym trudno jest nazwać go inaczej jak potworkiem.) Było to maleństwo bardzo kańczaste i ruchliwe, ubrane w lniany worek, na którym widniało nazwisko Wilhelma Chartier, ówczesnego biskupa paryskiego; głowa tylko wystawała z tego worka. Głowa ta była czemś niekształtnem; widać było tylko las rudych włosów, jedno oko i zęby. Oko płakało, usta krzyczały, a zęby zdawały się szukać, coby mogły ugryźć. Całość rzucała się w worku ku wielkiemu ździwieniu tłumu, który ciągle wzrastał i gromadził się koło tapczana.
Pani Alojza de Gondelaurier, zamożna szlachcianka, przechodząc koło tapczana, zatrzymała się na chwilę przy nim. Ze złoconego rogu jej czepca zwisał długi welon; za rękę zaś trzymała śliczną dziewczynkę, mogącą mieć około sześciu lat.
Przystanąwszy, pani Alojza patrzyła przez chwilę na nieszczęśliwe stworzenie, podczas gdy jej śliczniutka wnuczka, Fleur­‑de­‑Lys de Gondelaurier, cała w jedwabiach i aksamitach, wodząc paluszkiem po drewnianej tabliczce, przybitej do tapczana, sylabizowała umieszczony na niej napis: „Podrzutki“.
— Doprawdy, — odezwała się dama, odwracając się ze wstrętem, — dotychczas przekonana byłam, że tutaj wystawiają na widok publiczny jedynie dzieci.
I odwróciła się, rzucając na miseczkę srebrną monetę, która pięknie zadźwięczała między miedzianemi groszakami; a dźwięk ten sprawił, że poczciwe siostry z kaplicy Stefana Haudry zrobiły wielkie oczy.
W chwilę później nadszedł Robert Mistricolle, poważny i uczony protonotarjusz królewski, niosąc olbrzymi mszał pod jedną ręką, podczas gdy drugą podtrzymywał swą małżonkę, panią Wilhelminę La­‑Mairesse; w ten sposób miał przy sobie w tej chwili oba regulatory: duchowy i doczesny.
— Podrzutek! — rzekł, przyjrzawszy się przedtem uważnie. — Znaleziony zapewne nad brzegami rzeki Flageton!
— Tylko jedno jego oko jest widoczne, — zauważyła pani Wilhelmina. — Drugie zasłania mu brodawka.
— To nie brodawka, — odparł mister Robert Mistricolle, — to jaje, zawierające podobnego demona, mającego na oku również takie jaje, w którem mieści się również mały djabełek i tak bez końca.
— Skąd wiesz o tem? — zapytała Wilhelmina la Mairesse.
— Wiem o tem z całą pewnością, — odparł protonotarjusz.
— Panie protonotariuszu, — zapytała Gauchére, — czegóż prognostykiem jest według was ten niby podrzutek?
— Największych nieszczęść, — odpowiedział Mistricolle.
— Ach! mój Boże! — zawołała jakaś stara kobieta w tłumie, — zeszłego roku mieliśmy morowe powietrze, a teraz powiadają, że Anglicy zamierzają wylądować w wielkiej liczbie pod Harefleu.
— Skutkiem tego może królowa nie przyjechać we wrześniu do Paryża, — podjęła inna. — I tak już słaby ruch w handlu!
— Mojem zdaniem, — rzekła stanowczo Joanna De la Tarme, — lepiejby było dla mieszczan paryskich na wiązce suchych drew położyć tegoż potworka, niż na tym tapczanie.
— Na pięknie płonącym stosie, — dodała jakaś starowina.
— Toby było najmądrzejsze, — zakończył mistrz Mistricolle.
Rozumowaniu komoszek i proroczym słowom protonotarjusza królewskiego przysłuchiwał się od pewnego czasu młody kapłan z twarzą surową, szerokiem czołem i głębokiem wejrzeniem. W milczeniu rozsunął on tłum, przyjrzał się „małemu potworowi“ i wyciągnął na nim rękę. Przyszedł w samą porę, bo wszystkie dewotki delektowały się już samą myślą „o pięknie płonącym stosie“.
— Biorę to dziecko za swoje, — rzekł kapłan.
Wziął je w sutannę i poniósł. Zebrani powiedli za nim osłupiałym wzrokiem. Za chwilę znikł za Czerwonemi Wrotami, prowadzącemi wówczas z katedry do klasztoru.
Kiedy minęło pierwsze zdziwienie, Joanna De la Tarme pochyliła się do ucha siostry Gaultière.
— A mówiłam ci, moja siostro, że ten młody kleryk, mister Klaudjusz Frollo, jest czarnoksiężnikiem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.