Katedra Notre-Dame w Paryżu/Księga czwarta/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Katedra Notre-Dame w Paryżu |
Podtytuł | (Notre Dame de Paris) |
Rozdział | Pies i jego pan |
Wydawca | Polski Instytut Wydawniczy „Sfinks“ |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Neuman & Tomaszewski |
Miejsce wyd. | Gdańsk; Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Notre Dame de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Była jednak istota ludzka, do której Quasimodo nie żywił nienawiści i złości, z jaką odnosił się do innych ludzi, i którą kochał równie, jeśli nie bardziej, niż swą katedrę: mianowicie Klaudjusz Frollo.
Rzecz to zupełnie prosta. Klaudjusz Frollo przygarnął go do siebie, traktował go jak swoje dziecię, żywił i wychowywał. Jako mały chłopiec zwykł był szukać ochrony na kolanach Klaudjusza Frollo, uciekając przed napaściami psów i uliczników. Klaudjusz Frollo nauczył go mówić, czytać i pisać. Wreszcie Klaudjusz Frollo zrobił go dzwonnikiem katedry. Połączyć zaś Quasimoda z wielkim dzwonem było to tyle, co dać Julję Romeowi.
To też wdzięczność Quasimoda była głęboką, namiętną i bezgraniczną; i jakkolwiek oblicze przybranego ojca było często chmurnem i zimnem, jakkolwiek mowa jego zwyczajnie krótką, twardą i rozkazującą, to jednak wdzięczność ta nigdy ani na chwilę nie zachwiała się. Archidjakon miał w Quasimodzie niewolnika najbardziej uległego, najpojętszego sługę, najczujniejszego buldoga. Kiedy biedny dzwonnik ogłuchł, wyrobił się między nim a Klaudjuszem Frollo rodzaj języka znakowego, tajemniczego i dla nich tylko zrozumiałego. Skutkiem tego archidjakon pozostał jedynym człowiekiem, z którym Quasimodo zachował związek. Stosunki jego ze światem ograniczyły się teraz do dwu istot: Katedry Notre‑Dame i Klaudjusza Frollo.
Nic nie da się porównać z wpływem archidjakona na dzwonnika i z przywiązaniem archidjakona do dzwonnika. Wystarczyłoby skinienie ze strony Klaudjusza lub przekonanie, że sprawi tem przyjemność archidjakonowi — a Quasimodo skoczyłby z wysokości wieży Notre‑Dame. Szczególnem zjawiskiem była niezwykła siła Quasimoda, rozwinięta do najwyższego stopnia i ślepo przezeń oddana na cudze rozkazy. Było w tem niewątpliwie oddanie się dziecka i przywiązanie sługi, ale też był w tem wpływ i urok jednego ducha na drugiego. Oto stworzenie nieszczęśliwe, nędzne i ułomne stało ze spuszczoną głową i błagalnym wzrokiem przed wyniosłym i głębokim, potężnym i przemożnym duchem. Wreszcie i nadewszystko była w tem wdzięczność, wdzięczność posunięta do ostatecznych granic i nie dająca się z niczem porównać. Czyż cnota ta nie należy do rzędu tych, których najpiękniejsze przykłady znajdujemy między ludźmi? Musimy więc powiedzieć, że Quasimodo kochał archidjakona, jak tylko kiedykolwiek pies, koń, czy słoń kochał swego pana.