Katedra Notre-Dame w Paryżu/Księga jedenasta/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Katedra Notre-Dame w Paryżu
Podtytuł (Notre Dame de Paris)
Rozdział Ślubna komnata dzwonnika katedralnego
Wydawca Polski Instytut Wydawniczy „Sfinks“
Data wyd. 1928
Druk Neuman & Tomaszewski
Miejsce wyd. Gdańsk; Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Notre Dame de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.
Ślubna komnata dzwonnika katedralnego.

Nadmieniliśmy, że Quasimodo znikł z kościoła Najświętszej Panny Paryskiej w dniu zgonu cyganki i archidjakona. W istocie nie widziano go już od tej pory; nikt się nie mógł dopytać, co się z nim stało.
Następnej nocy po powieszeniu Esmeraldy, służba mistrza oprawcy odwiązała jej ciało od szubienicy i wedle obyczaju odniosła do lochów Sokolo­‑górskich.
Sokola­‑góra, Montfaucon, była to jak powiada Sauval, „najstarożytniejsza i najwspanialsza szubienica królewska“.
Między przedmieściem Temple, a przedmieściem Św. Marcina, o sto sześćdziesiąt łokci bez mała od okopów paryskich, o parę kuszowych strzałów od Courtille, widzieć się dawał na szczycie wyniosłości łagodnej, nieznacznej, dość przecie wysokiej, by dojrzaną być mogła o mil kilka dokoła, gmach kształtów dziwacznych, dość podobny do kromlechów celtyckich i gdzie takoż składano ofiary ludzkie.
Na wierzchołku gipsowego kopca z poręczami zewnętrznemi i pomostem, na tym pomoście szesnaście potężnych słupów kamiennych, niedociosanych, trzydzieści stóp wysokich, szeregami ustawionych wzdłuż trzech na cztery ścian podmurowanie, co je podtrzymywało u wierzchołków połączonych z sobą za pomocą grubych belek poprzecznych, obwieszanych łańcuchami; u wszystkich łańcuchów szkielety; w pobliżu na równinie krzyż kamienny i dwie szubienice drugorzędne; po nad tem wszystkiem w obłokach, krążące ćmy kruków; takim był Montfaucon.
Pod koniec wieku XV groźna wszechszubienica sokolo­‑górska, datująca od r. 1328, mocno już podstarzała, belki próchniały, rdza pokrywała łańcuchy, pleśnią zieleniły się słupy. Ale tem nie mniej strasznie dziwny ten moment rysował się na tle niebios; w nocy szczególnie, gdy słabe światełko księżyca odbijało się od tych czaszek białych, lub gdy wieczorna zawieja łańcuchami o szkielety pobrzękiwała w mroku wszystko razem huśtając. Obecność szubienicy tej wszystkie okoliczne miejsca złowrogą pustką okryła.
Kamienne podmurowanie, służące za podstawę ohydnej budowie, wydrążone było wewnątrz. Wykuto w niem loch obszerny, zamykany starą, rozprzęgającą się kratą żelazną; wrzucano tu nietylko szczątki kościotrupów spadających z łańcuchów sokolo­‑górskich, ale i ciała zaduszonych na innych stałych szubienicach Paryża. W głębokim tym mogilniku, kędy tyle prochów ludzkich dotliwało pospołu z tyloma zbrodniami, nie mało i też ludzi niewinnych kości swe złożyło, od Enguerranda Marigni, sprawiedliwego, który zakładziny Sokolej­‑góry uczcił, do admirała Coligni, takoż sprawiedliwego, który ją zapieczętował.
Co się teraz tyczy tajemniczego zniknięcia Quasimoda, wszystko cośmy w przedmiocie tym odkryć mogli, sprowadza się do następującego faktu:
We dwa niespełna lata, czyli w miesięcy ośmnaście po wypadkach kończących niniejsze opowiadanie, ludzie posłani do odszukania w lochach sokolo­‑górskich trupa Oliviera le Daim, który powieszony był dwa dni pierwej, a któremu Karol VIII, łaskawie zezwolił spocząć w lepszem nieco towarzystwie, u Św. Wawrzyńca, natrafili śród wszystkich tych cielsk i kadłubów na dwa szkielety dziwnie ze sobą splątane. Jeden z nich niewieści, miał jeszcze na sobie resztki sukienki z materji, która niegdyś była białą, a na szyi paciorki z adrezarachu z małym skaplerzykiem jedwabnym, zdobnym w szkiełka zielone, otworzonym i próżnym. Klejnociki te posiadały tak małą wartość, że snać kat zabrać ich nie chciał. Kościotrup drugi, tulący ku sobie szkielet pierwszy, męzkim był kościotrupem. Zauważono, że kolumnę pacierzową miał wygarbioną, głowę wetkniętą w łopatki i jedną nogę krótszą. Zresztą nie było żadnego śladu złamania kości grzbietowej; skąd oczywistość, że powieszonym nie był. Człowiek zatem, do którego należał, przyszedł tu i tu skonał. Gdy chciano rozłączyć go z towarzyszką w proch się rozsypał.


KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.