Katorżnik/Rozdział XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Katorżnik |
Podtytuł | czyli Pamiętniki Sybiraka |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1905 |
Druk | Drukarnia „Czasu“ |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Państwo Samojłow byli przed laty kilkunastu za jakieś wykroczenie w drodze dyscyplinarnej zesłani do Irkucka, a ponieważ główny winowajca, to jest stary Samojłow umarł w Irkucku, przeto pozostałej wdowie wraz z 25-letnim synem i córką lat około dwunastu dozwolonem było wnosić podania i prośby do wyższych władz o przeniesienie ich napowrót w strony rodzinne; jakoż istotnie otrzymał syn posadę w rodzaju komisarza w mieście Permie. Młody Samojłow był to dorodny mężczyzna, wzrostu słusznego i bardzo ujmującej powierzchowności i był to typ prawdziwego szlachcica, Rosyanina, zasad liberalnych, z wykształceniem europejskiem, które w Irkucku otrzymał. Matka zaś, była to staruszka, która snać wiele wycierpiała w życiu a tem samem miała czułe serce na nędzę ludzką. Córka Sasza (Stanisława), był to podlotek melancholiczny, chorowity, a choć urodzona w Irkucku, to jednak była antypodem i nie mogła się zaaklimatyzować.
Gdym przybył do państwa Samojłow, była to pora poobiednia i wszystkie te trzy opisane osoby zastałem w salonie. Zostałem bardzo grzecznie przyjęty, a po przedstawieniu się i wyjaśnieniu powodu mej wizyty, zaczęto mnie troskliwie egzaminować w jakich więzieniach przebywałem i do jakich mnie używano robót, a że byłem obcokrajowcem, przeto i większą wzbudziłem dla siebie sympatyę. Pani Samojłow z wielką subiekcyą oświadczyła mi, że jakkolwiek bardzo byliby mi radzi i najchętniej zabrali ze sobą, to jednak obawiają się, czy wymaganie ich nie będzie dla mnie za przykre lub upokarzające, a jednak tylko pod tym warunkiem umowa może być zawarta. Na zapytanie moje, jakie by to być mogły owe tak uciążliwe warunki dla mnie, którym ja nie mógłbym podołać, usłyszałem odpowiedź: „Tę oto dziecinę moją, Saszę, musiałby pan znosić i wynosić na każdej stacyi pocztowej“. A ja zaś na to: Pani! jeżeli tylko o to chodzi, to ja gotów jestem nietylko córkę, ale i panią znosić i wynosić. — Umowa zatem stanęła i ja zgłosiłem do władzy, że jadę na swój koszt, dano mi zaraz certyfikat, że jako poddany austryacki z przywróceniem wszystkich praw powracam na wolnej stopie do Europy. Po otrzymaniu tego dokumentu, udałem się zaraz do państwa Samojłow i wkrótce wyjechaliśmy z Irkucka.
Jechaliśmy sańmi, gdyż była pora zimowa. Wikt miałem wyśmienity i humor wyborny, a chociaż jechałem na osobnych saniach z rzeczami, to jednak na popasach i noclegach, opowiadałem różne epizody w sposób humorystyczny i było nam z tem dobrze i wesoło czas mijał. W ten sposób z państwem Samojłów ujechałem około 700 mil, co w Rosyi nie jest rzeczą dziwną, jeżeli urzędnika przenoszą czasem tysiące mil! W Rosyi niema nic niepodobnego, tam gdyby ci kazano samemu wylać wodę z morza, to masz odpowiedzieć: haraszo! A skoroś poszedł, wyspał się i nic nie zrobił, to jednak zdając wieczór raport, gdy opowiesz żeś był, robiłeś co sił starczyło, ale wszystkiemuś nie podołał, to znów usłyszysz haraszo i dostaniesz pochwałę, a może i chrest! Taka metamorfoza i takie przeobrażenie działo się ze mną w Syberyi, tam jechałem jak na śmierć w kajdanach, w łachmanach, z tuzem na plecach, wynędzniały, jak upiór i jak wampir krwi chciwy! ludzie płakali, psy wyły nad moim losem, a z powrotem jechałem ekstra-pocztą i ci sami Moskale kłaniali mi się, co dawniej kułakowali, widać że mam szczęście i w czepku musiałem się rodzić.
Tak jadąc przez dwa miesiące, przybyliśmy do Permy. Perma jest to duże i gubernialne miasto. Państwo Samojłow tyle znali miasto, co i ja. Mnie jednak daleko łatwiej było się zoryentować w mieście, aniżeli im, bo tutaj było również wielu Polaków, którzy mi wszelkich informacyi udzielali. Najpierw zajechaliśmy do hotelu. Ja na usilne prośby pana Samojłowa, udałem się w miasto, aby wyszukać lokal, co mi się też przy pomocy rodaków udało. Był to dom drewniany obszerny, o czterech pokojach, kuchni i piwnicy, do któregośmy się też zaraz wprowadzili. Następnie musiałem się zająć umeblowaniem i całem urządzeniem wewnętrznem, czem tak ująłem sobie tę tak zacną rodzinę, że nie chciała mnie puścić od siebie i stanowczo mi oświadczyła, że dotąd mnie nie puszczą, dokąd nowa sposobność dalszej jazdy mi się nie trafi. W ten sposób nie meldując się u władzy, bawiłem w Permie cały miesiąc, wypytując się, czy kto z tutejszych dygnitarzy nie wybiera się do Rosyi. Jakoż dowiedziałem się od kolegów Polaków, którzy byli u pewnego jegomościa w obowiązku, że niejaki pan Krupiennikow, tajny radca Jego ces. i kr. Mości, ma jechać do Niżno-Nowogrodu na roczny jarmark. Nie namyślając się tedy ani chwili, udałem się wprost do owego pana i wysokiego carskiego urzędnika z podobną propozycyą usług, jak i państwu Samojłow. Sprawa jednak z panem Krupiennikowem nie była tak łatwa, tu o audyencyę było niezmiernie trudno, pan Krupiennikow sypiał do południa, potem jadł śniadanie, potem przyjmował raporta, potem gości; wydawał ciągle bale, rauty, zabawy, słowem, jego ekscellencya nie miał nigdy czasu i był dla mnie nieprzystępnym. Po długich i codziennych moich wizytach i przy pomocy jedynie rodaków, kamerdynerów, udało mi się uzyskać audyencyę, która o tyle była dla mnie pomyślną, że usłyszałem z ust jego ekscellencyi słowo: haraszo!
Serdeczne było moje pożegnanie z ową tak zacną i tak szlachetną rodziną państwa Samojłow, spłakaliśmy się wszyscy! Dziś jeszcze, choć po latach tylu, składam im na tem miejscu serdeczne: „Bóg zapłać!“ Była to prawdziwie zacna i szlachetna rodzina i oby im Pan Bóg wynagrodził to, co oni dla mnie uczynili i co ja od nich doznał dobrego! Po serdecznem tedy pożegnaniu z państwem Samojłow, przeniosłem się na kwaterę do Jego Ekscellencyi Krupiennikowa.