Katorżnik/Rozdział XXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Siwiński
Tytuł Katorżnik
Podtytuł czyli Pamiętniki Sybiraka
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1905
Druk Drukarnia „Czasu“
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział xxvi.

Pan Krupiennikow.

Jego Ekscellencya i tajny radca, pan Krupiennikow, nie był niczem innem, jak tylko zmoskwiczałym Polakiem, nazywającym się Krupiński. Ten człowiek dorobił się olbrzymiej i milionowej fortuny z kart. Był to szuler na wielką skalę! On miał swoje kamienice w Irkucku, Omsku, Permie, Odesie, Moskwie, Petersburgu i Warszawie. Jeździł ciągle z miejsca na miejsce, wygrywał sumy bajeczne, żył po książęcemu, dawał pić. Do swej wysokiej rangi i orderu przyszedł następującym sposobem: W Moskwie na cześć cara z powodu jakiegoś zamachu nihilistycznego urządził dla całej Moskwy bal, po jednej tedy stronie pryncypalnej ulicy kazał ustawić całe beczki z wódką, arakiem, naliwką, piwem i winem, a zaś po drugiej stronie, zakąski, a więc: chleby, bułki, pierniki, szynki, słoniny, salcesony i kiełbasy, a w pośród tego sto muzykantów, którzy mieli wygrywać narodowe tańce. Biesiadnicy mieli jeść, pić i mieli krzyczeć hura! niech żyje batiuszka nasz gosudar, car! Skutek był znakomity i cel w zupełności osiągnięty, albowiem na drugi dzień zebrała policya prócz dwunastu koszy ułamków, także i dwadzieścia trupów bojarów, którzy się na śmierć zapili! Za ten czyn wiernopoddańczy został pan Krupiennikow powołany do godności tajnego radcy, został ekscellencyą, a w dodatku, został udekorowany krzyżem św. Jerzego! Tak to gosudar-imperator nagradza tych, którzy mu wiernie służą.
Gdy mi się udało, i to z wielką biedą, uzyskać tak upragnioną audyencyę, zastałem pana Krupiennikowa w gabinecie na perski sposób urządzonym. On sam w perskim szlafroku, złotem szamerowanym, siedział przy stoliku naprzeciw lustra a przed nim leżały stosy kart, z któremi robił ćwiczenia. Był to mężczyzna lat 45, wzrostu dużego, barczysty i silnie zbudowany, twarzy olbrzymiej, czarnego zarostu. Snać wahał się, co ma ze mną zrobić, bo widocznie bał się, aby go nie posądzono, że sprzyja Polakom! Lecz gdym mu oznajmił, że dotąd aż z Irkucka przyjechałem z państwem Samojłow, wówczas dopiero powiedział do mnie tylko to jedno słowo; haraszo! Lokajowi zaś polecił, aby mi oznajmił jego niezłomną wolę, że mam się natychmiast do niego sprowadzić i polecił zaraz opróżnić mi pokój. Po przeprowadzeniu się mojem, mieszkałem jeszcze dwa tygodnie, opływając we wszystko, aż naraz w nocy zbudzono mnie, że wyjeżdżamy.
Co za wrzawa, jaki rumor, jakie zamięszanie, trudno opisać. Lokaje i służba potraciła głowy, wszystko to latało i wszystko to pan Krupiennikow beształ. Jechaliśmy w pięciu saniach. W pierwszych on z żoną, na dwóch pełno kufrów i pak, na czwartych kucharz między rądlami, a na piątych ja i dwie pokojówki między piernatami. Na koźle zaś obok furmana kozak, który miał nahajką usuwać, co by na drodze zawadzało. Gdy już wszyscy byli na swoich miejscach, wówczas pan Krupiennikow zapytał się o mnie i już z nim więcej nie mówiłem, aż przed Niżno-Nowogrodem. Przed Niżno-Nowogrodem oświadczył mi, żebym się nie oddalał, że on mi numer w hotelu wyznaczy i że mam tak długo pozostać, aż on mi da znać o dalszym moim wyjeździe. Jakoż nie spieszyło się panu Krupiennikowi z moim wyjazdem.
Na górze w hotelu ciągle bale, rauty i zabawy, muzyka grała i goście się bawili i grali w karty. Raz podczas takiej zabawy w nocy, poszedłem na piątro i w kurytarzu przysłuchiwałem się muzyce fortepianowej, wtem wychodzi Krupiennikow i pyta mnie co ja tu porabiam? a ja mu na to oświadczam, że fortepian mnie tu przyciągnął, gdyż i ja jestem muzykalny. Na to moje niewinne wyznanie, Krupiennikow porwał mnie i wprowadził na salę pełną gości dobrze podchmielonych, przedstawiając, że jestem Austryak, i że on mnie tutaj przywiózł z Permy i że dalej nie mam o czem jechać i dlatego to on prosi zebrane tu naczalstwo, aby mnie bez żadnych trudności odesłało koleją na koszt rządowy do Warszawy. Nie potrzebuję dodawać, że takiemu krezusowi, który tak dobrze dawał jeść i pić, wszyscy obecni dygnitarze przyrzekli, że się mną zaopiekują i że skoro mam takiego protektora, to już ani włos mi z głowy nie spadnie. Wkońcu nalegał koniecznie Krupiennikow, abym coś na fortepianie zagrał, nie pomogło tedy ani tłómaczenie moje, że już tyle lat fortepianu nie widziałem, musiałem siadać. Wtedy porwała mnie ochota zagrać: „Jeszcze Polska nie zginęła“. Lecz wkrótcem się zreflektował, że mógłbym tym sposobem Krupiennikowa w przykre położenie wprowadzić, przeto zamiast „Jeszcze Polska nie zginęła“, zagrałem Marsyliankę! Na odgłos Marsylianki obstąpili mnie dokoła, zaczęli śpiewać, podano wina i kazano mi pić, i wśród tego zamętu wyniosłem się cichaczem, bo tu nie miałem więcej co robić. Tak mi przeszedł ostatni wieczór u pana Krupiennikowa.
Na drugi dzień Krupiennikow przysłał po mnie lokaja i oznajmił mi, że wczorajszy wieczór zrobił mu wielkie ukontentowanie, że my Polacy możemy Moskalom zaimponować swoją wyższością moralną, choć nas kryją łachmany, ja zaś podziękowałem mu za wyświadczone mi dobrodziejstwo i pożegnawszy się tak z nim, jak i z panią Krupiennikow, udałem się do komendanta miasta, który niezwłocznie odesłał mnie na kolej. Pan Krupiennikow pozostał w Niżno-Nowogrodzie na wielkim jarmarku, który tu trwa przez dwa miesiące, aby próbować swego szczęścia przy zielonym stoliku. W Moskwie ani w Petersburgu nie zatrzymywano mnie już długo, żeby mi daremnie żołdu nie dawać, lecz odstawiono do Warszawy. Tym sposobem przebyłem dwa tysiące mil bez żadnych zasobów materyalnych. Coś podobnego może się praktykować w jednej tylko Rosyi!

separator poziomy


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Siwiński.