<<< Dane tekstu >>>
Autor Jules Amédée Barbey d’Aurevilly
Tytuł Kawaler Des Touches
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1901
Druk Kraków, Druk. „Czasu”
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Lucjan Rydel
Tytuł orygin. Le Chevalier Des Touches
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
Przerwa pomiędzy dwiema wyprawami.

Jejmość Panna de Percy zatrzymała się jeszcze przez chwilę. Pozłacany Bachus wybił godzinę głosem dźwięcznym i srebrzystym. Wskazówka zwolna zbliżyła się ku północy, czyli jak mówią, ku godzinie upiorów. A czyż nie podobni byli do upiorów ci ludzie z przeszłości, zgromadzeni w tym niewielkim saloniku, co tak po staroświecku wyglądał? — i rozpowiadający sobie o swej młodości przebrzmiałej i o tylu wielkich rzeczach, co niegdyś przed ich oczyma w nicość się rozwiały ? Zwłaszcza Urszula i Sankta de Touffedelys mogły uchodzić za dwa widma; biedne, ciche mary! Blade i zasuszone, z wyblakłemi włosami na czole, trzymały ciągle jeszcze w długich, cienkich palcach swe krosienka, obciągnięte zielonem przeźroczystem sitkiem, które im służyły do zasłaniania się od ognia na kominku. Poprzez tę gazę płomień gasnący rzucał na bezkrwiste ich twarze odblask, niby cmentarnej miesięcznej poświaty. Baron de Fierdrap, ksiądz i jego siostra, o gorętszej cerze i bardziej błyszczącym wzroku, mieli w sobie więcej życia i ożywienia. Ale nie byłyż w istocie te wspomnienia, które ich ożywiały czemś równie znikomem, jak nocne widziadła, co się w nicość rozpływają o brzasku?... A najmłodsza z nich, Amata, której piękność wymownie świadczyła, iż mniej od tamtych wiek na niej zaciężył — Amata, zajęta haftem, który w niej zajęcia nie budził, ta samotna i na milczenie, skutkiem głuchoty skazana — Amata, co duszą wyrywała się ku drugiej duszy w krainę śmierci — nie byłaż ona z pośród nich wszystkich najbardziej umarłą i niby wracającą ze świata snów istotą?
— „Był to uroczysty dzień w Touffedelys“ — podjęła na nowo Jejmość Panna de Percy — „dzień przed naszą wyprawą do Coutances. Ja przynajmniej, choćbym sto lat żyła, zawsze pamiętać będę z najdrobniejszymi szczegółami wszystko, począwszy od tej wojennej wieczornicy. Zaczęło się oczywiście od opatrywania rannych; a ranni z ran swoich się śmiali: to sposób najlepszy, by się odniesionymi ciosami poszczycić. Najciężej ranny, a co za tem idzie, najskorszy do żartów i najświegotliwszy był Imci Pan de Cantilly. A ty moja droga Sankto — mówiąc nawiasem — dałaś mu z takim wdziękiem swą chustkę, jak wówczas noszono, na modłę Maryi Antoniny. Pamiętasz? Nie prawda? Dość mu było poprosić o nią uprzejmie: „Jeśli Waszmość Panna chce, by mnie ramię nie bolało, daj mi Waszmość Panna swą chustkę z szyi... na temblak. Za to drugą ręką będę jeszcze tem dzielniej dokazywał“. Ty nie dałaś się dłużej prosić, zdjęłaś chustkę z karku — moje kochanie — i dałaś mu ją natychmiast; mógł czuć jeszcze na niej ciepło twojej szyi.
Po rannych przyszła kolej na broń. Udało nam się przechować trochę broni w zamku, który na pozór zbabiał był już zupełnie — obecnie doprowadziłyśmy ją do ładu. Jakie dziesięć par ślicznych rączek zasmoliło się przy robieniu nabojów, a między niemi także i te ręce, które tam pod lampą haftują, Mości Panie de Fierdrap. Nas, kobiet było wtedy z piętnaście w Touffedelys. I lubo nie powiódł się zamiar Dwunastu względem Des Touches’a, mimo tego zaraz odzyskałyśmy wesołość, skoro tylko po niepokoju o ich los nastała pewność tego, co się stało. Tak odzyskiwałyśmy zwykle po klęskach tę wesołość, płynącą z niezłomnej nadziei! Wszystkie, co do jednej, wierzyłyśmy w naszych bohaterów. „Nie udało im się wczoraj, to nic — uda się im jutro “! mówiłyśmy sobie my — i każda z was, Moście Panny, w których kobiecości więcej było, niż we mnie, odnajdywała w sobie zasoby uśmiechów i żartów młodocianych wśród wojennych naszych zatrudnień. Nawet Amata, zawsze poważna, jak królewna, widząc, że jej narzeczony z pierwszej wyprawy cało powrócił, mimo wstydliwości wrodzonej rozkwitła pełnią uczucia, które było czemś więcej, niż miłością, bo dumą i szczęściem! Była zawsze, jak wspaniała zamknięta róża i przez całe życie pączkiem tylko została różanym; jeno raz widziałam, jak się wychylała, ukazując wnętrze kielicha — a było to właśnie w przeddzień wyprawy naszej na Coutances, w przeddzień onego ciosu, który spaść miał na nią.
Nie miała zgoła przeczucia o tem, co tak prędko już miało nastąpić. Jmci Pan Jakub smutniejszy tego dnia, niż kiedykolwiek w gronie rozbawionych druhów, gdy nam powiedział swoje przeczucia, iż zginąć mu przyjdzie w tej drugiej wyprawie...
— ....„Tak jest“ — przerwała Jejmość Panna Urszula — „do mnie to mówił i do Feby de Thiboutot — nas bowiem za sąsiadki miał przy stole, podczas wieczerzy, po której mieliście wyruszyć w nocy. Było to już przy wetach. Ichmoście wszyscy bardzo żywo rozprawiali o dniu jutrzejszym, jakby o jakiej uroczystości. Pili za zdrowie Króla Jegomości i za pomyślne wyzwolenie Des Touches’a. Sam tylko Jmci Pan Jakub siedział ponury i nie tknął kieliszka. Feba de Thiboutot, która niedawno bawiła w Touffedelys, i która zresztą była nieco trzpiotowata, odezwała się doń dziecinnie, bo też, co prawda, dzieckiem niemal była: — „Czemu tak smutny jesteś Waszmość? Czy nie wierzysz, by się powiodło uwolnienie Kawalera“... On zaś odrzekł, patrząc na Amatę, jak gdyby tem spojrzeniem wszystko się tłomaczyło: — „Za pozwoleniem, Mościa Panno; wierzę najmocniej w uwolnienie Des Touches’a, lecz pewien jestem, że przy tem zginę!“ — „Więc dlaczegóż Waszmość tam idziesz?“ — zapytałam go. Boć po tem wszystkiem, czego dokazał i po tem, co w okolicach Main’u o nim opowiadano, niesłychana jego odwaga nie ulegała chyba wątpliwości. Odezwał się takim głosem, że mnie aż w sercu zakłuło i nie zapomnę nigdy jego wyrazu twarzy, gdy mi odpowiedział: — „Mościa Panno, iść powinienem tembardziej!“
— „Otóż“ — mówiła dalej Jejmość Panna de Percy — „to przeczucie Jmci Pana Jakuba ostrzegało go przed jego przeznaczeniem. Ja na takie przeczucie byłabym wzruszyła ramionami, aczkolwiek później zastanawiało mnie ono głęboko. Amata owych jego przeczuć nie podzielała. Zdawało jej się zapewne, że zdoła mu je wypłoszyć z serca, doprowadzając do skutku swój zamysł, co też, uczyniła tego wieczora. A zamysł ten musiał do najwyższego stopnia upoić radością człowieka tak rozmiłowanego; wszelką myśl o przyszłych niebezpieczeństwach miała mu zatrzeć w pamięci chwila obecna, zalewająca go bezmiarem szczęścia!
Z prostotą, jaka cechuje miłość tak szczerą i głęboką w duszach tak wstydliwych jak jej dusza — powiedziała nam już była przecie, że z Jmci Panem Jakubem związana jest słowem. Odtąd pomiędzy nią a nami nie było już mowy o tem: ona bowiem zbyt zamknięta była i nazbyt powściągliwa, my zaś nazbyt ufne w szlachetność jej serca, by ją wypytywać o Jmci Pana Jakuba. Kimkolwiek był — miał zaszczyt być narzeczonym Jejmość Panny Amaty de Spens, i to nam wystarczało. Lecz tego dnia Amata zapragnęła, iżby się dla niej stał czemś więcej: chciała, by mężem jej został w obliczu wszystkich. A że naówczas nie było już w Touffedelys kaplicy a księdza możnaby ze świecą szukać na dziesięć mil wokoło, więc ślubu wziąć nie było można. Ona jednak pragnęła małżeństwa przynajmniej przez ślubowanie wzajemne i przez obopólną przysięgę wobec dziesięciu ludzi, jego braci po szabli, z którymi nazajutrz miał ruszyć na walkę może śmiertelną“.
— „Ba, ba! Zaczyna mnie na dobre zaciekawiać ta wasza Jejmość Panna Amata!“ — odezwał się baron de Fierdrap w prostocie ducha.
— „Cieszy mnie to niewymownie!“ — rzekł ksiądz drwiąco — „czy i dotąd jeszcze gotóweś przed nią dać prym swemu delfinowi, który, — prawdę mówiąc — nie otarł się nawet o prawdziwego delfina? O ty rybitwo — mądrości pełen“!
— „Zaciekawia Waszmość Pana?...“ ozwała się skwapliwie Jejmość Panna de Percy. Poprzez nawiasowe zdania słuchaczy i poprzez wszelakie przerwy umiała ona równie dzielnie przewlec nić swego opowiadania, jak przewlekała igłą włóczkę poprzez kanwę haftu. — „Nie dziwi mnie to bynajmniej, Mości Panie de Fierdrap! Raz tylko w życiu widziałyśmy Amatę w działaniu na własną rękę — było to onego wieczora — i przysięgam Waszmości, że nie przyniósła wstydu swemu rodowi... Ten wieczór okupił całe jej życie. Bo życie jej całe było nieszczęściem, wdowieństwem, głuchotą, było strzępem całunu, który przesłania marzenia, było, jak życie fiołka, co na mogile rośnie. Ale tego wieczora, gdy postanowiła odprawić publiczne zrękowiny z Imci Pąnem Jakubem, — jako iż była z nim już po cichu zaręczona, — wówczas dała nam, za jednym razem — miarę tego, czem być mogłaby, gdyby nie to, że okoliczności nie dorosły do wielkości jej ducha — jak się to częstokroć w życiu zdarza.
To, czego chciała, odbyło się tak, jak chciała i dodało jeszcze więcej uniesienia dniowi temu i tak już pełnemu szlachetnych uniesień i męskiej wesołości. Amata nie zwierzyła się przed nikim z tego, że ma zamiar zlać na człowieka, który ją kochał, tyle szczęścia, by w niem roztopiły się wszelkie smutki, i że chce włożyć mu na skroń tę koronę, która świeci blaskiem serdecznej uciechy. Może usłyszała to, co tobie Urszulo, Imci Pan Jakub odpowiedział, a może i nie potrzebowała słyszeć, by wiedzieć, ile smutku było w tem sercu, jej tylko oddanem... Dość, że w chwilę później wstała od stołu, a najlepsza jej przyjaciółka Jejmość Panna de Montevreux, wyszła z nią razem. Nikt na to nie zwrócił uwagi; rozmawiano o jutrzejszej wyprawie i o tym wyjeździe oczekiwanym i upragnionym, który miał nastąpić za kilka godzin... Nagle, po jakimś czasie — nikt nie zdawał sobie sprawy, po jakim — wróciła z Joanną de Montevreux do sali zamkowej. Gdy weszła, na progu zaraz uczyniła nam wrażenie zjawiska. Nie była to już ta sama kobieta. Ubrana była cała w bieli... A ze sposobu samego, w jaki podeszła do stołu, gdzieśmy siedzieli, wszyscy poczuliśmy, a ja pierwej, niż inni — baronie — że stanie się coś nadzwyczajnego.
— „Mości Panowie” — rzekła głosem zmienionym, w którym brzmiało wzruszenie, ale zarazem i stanowczość — „odjedziecie niebawem. Kiedyż wrócicie i ilu was wróci?... To wie jeden tylko Bóg! Jeden z was, z waszej Dwunastki, nie wrócił z Avranches. Może braknąć jednego... i kilku braknąć was może za najbliższym powrotem. Otóż chciałam, póki tu jeszcze wszyscy jesteście, prosić was na świadków małżeństwa mego z Imci Panem Jakubem... Czy przyjmujecie?”.
Powiedziała to tak dobrze ta Amata! Mówiąc te proste słowa, tak była od stóp do głowy hrabianką Amatą-Izabellą de Spens, że nie mogłaby wyglądać bardziej na hrabiankę nawet pod magnackim stropem rodowej swej siedziby. To też wszyscy romantycznie nastrojeni, jak bohaterom przystało, wstali niemal bezwiednie od stołu i na cześć jej wznieśli okrzyk, lubo kilku z nich pobladło, bo — bo jak to Waszmości mówiłam już, Panie de Fierdrap — kochali się w niej wszyscy... Jedni, nadzieją się łudzili, drudzy beznadziejnie cierpieli — ale się w niej wszyscy kochali. I o ile mi się zdaje, mówiłam Waszmości także, że krewna jej, Jejmość Pani de Portelance zapewniała mnie, iż ją wszyscy o rękę prosili.
Kiedy skończyła mówić, spojrzałam na Jmci Pana Jakuba. Wiesz Waszmość Pan, że nie był w moim guście. Ale w tej chwili rada z tego byłam; miał wyraz twarzy nie do opisania. Gdyby mu na głowę włożyła była królewską koronę, nie mógłby wyglądać dumniej!...
Zaskoczony tem nagle, bardziej jeszcze niż inni — wstał wespół z innymi i chwiejnym krokiem postąpił ku niej.
— „Oto ręka moja, Waszmości ją oddaję!“ — rzekła, wyciągając dłoń ku niemu.
Byłby jej może do nóg runął od nadmiaru szczęścia i dumy, ale się uchwycił tej ręki.
— „Bądźcie Waszmoście świadkami“ — mówiła, za każdem słowem coraz śliczniejsza i coraz wspanialsza — „że ja, Amata de Spens, hrabianka de Spens, margrabianka de Lathallan, tu obecna, biorę sobie za małżonka i władcę Jmci Pana Jakuba, na teraz żołnierza w służbie Jego Królewskiej Mości naszego Miłościwego Pana. Konieczność — w tych smutnych czasach, gdy ni kościoła niemasz, ni kapłana — zmusza mnie czekać dni lepszych, na potwierdzenie i uświęcenie tego uroczystego związku, który zawieram dzisiaj. Zaczem pragnęłam przynajmniej przed Wa8zmościami, jako przed chrześcianami i szlachtą (a chrześcianie w czasach takiego dopustu są nieomal kapłanami!) chciałam przed Waszmościami przysiądz dobrowolnie posłuszeństwo i wierność Jmci Panu Jakubowi i ślubować mu wiarę i życie moje“.
Stali oboje, jedno przy drugiem: ona cała jaśniejąca, on jakby opromieniony jasnością.
— „I pomyśleć“ — dodała ze smutkiem i żalem — „że niema nawet krzyża, żebym na nim wykonać mogła przysięgę!“.
— „I owszem! Mościa Pani“ — rzekł z zapałem Beaumont, któremu przyszła iście rycerska myśl do głowy. — „Skrzyżuj szpadę z moją szpadą“ — powiedział do stojącego przed nim La Veresnerie.
Skrzyżowali je i był krzyż.
I na tych dwóch skrzyżowanych brzeszczotach, które za parę godzin mogły się krwią zaczerwienić, Amata de Spens i Jmci Pan Jakub wzajemnie sobie przysięgli to, co byliby przysięgli przed ołtarzem, gdyby w Touffedelys był ołtarz pod ten czas. Wszystko to było tak nagle i w onej swojej nagłości tak szczytne, Mości Panie de Fierdrap, że po trzydziesta latach chwilę tę mam jakoby ogniem wypisaną w pamięci, i widzę dotąd błyskawicę dwóch tych szpad, co rozświetliła czoła tej parze narzeczonych w przeddzień bitwy a nazajutrz „rozręczonych“ zgonem!
— „To mi zrękowiny, co się zowie“! — ozwał się La Bochonnière, najmłodszy z Dwunastu. — „Ale na zrękowinach tańczy się zwykle. — Gdy — byśmy tak potańczyli“?
Jak iskra na prochy, tak myśl ta padła na te umysły zapalne od lada iskry. W mgnieniu oka wyniesiono stół i każdy z nich stanął na miejscu, trzymając za rękę swą tancerkę. Jeśli tam były serca złamane, to nóg złamanych z pewnością nie było, więc tańczyli... zupełnie tak, jak się bili na targowisku w Avranches; i tym razem na sumieniu mieli także cudze ręce poobijane, ale nie czyje, tylko moje własne“...
— „Jakto“? — zapytał baron de Fierdrap, który nie zrozumiał na razie, a nos jego haczykowato wygięty pod trójlistnym piatem odmroziny, przybrał w tej chwili kształt okazałego wykrzyknika.
— „Nie inaczej, baronie“ — odpowiedziała — „bo ja im bez wytchnienia grałam tak, że tańczyli, jak opętani, do trzeciej rano. Ja byłam lutnistą na tych godach. Aczkolwiek, dzięki wojnie, nie byłam tak słoniowata, jak obecnie, jednak i wówczas nie bardzo się nadawałam z kibici na tanecznicę, więc mogłam się w sali balowej przydać jedynie na gęślarza. Grałam nieźle na skrzypcach, jak wiele kobiet za moich czasów. Pomnisz bowiem baronie, że w zeszłym wieku były takie lata, gdy paniom strzeliło do głowy grać na skrzypcach i że nawet wymyśliły sobie osobny sposób grania, który zwał się grą ponad skrzypce, polegał zaś na tem, iż się instrument opierało na kolanie i przytrzymywało lewą ręką, wygiąwszy ramię w półkole, a prawa ręka pociągała po mistrzowsku smyczkiem tym ruchem, z jakim św. Cecylię malują. Było to nawet dość wdzięczne, o ile się samej ładną było. Ale domyślasz się Waszmość Pan z pewnością, że ja w ten sposób nie grałam, Byłaby ze mnie pocieszna św. Cecylia! Nie miałam tego zarozumienia by się popisywać klocowatem swojem ramieniem, bo i tak znać je było aż nadto, a podbródka mego także mi było szkoda. Trzymałam zatem skrzypce i grałam na nich w ten sam sposób, w jaki robiłam tyle innych rzeczy... po męsku. Tak też grałam i na tych godach Amaty. Miałam wtedy smyczek ostatni raz w ręku na tym święcie. Teraz nie tykam już nigdy owego alto, które twojem zdaniem, mój bracie, tak dobrze nadawało się do mojej twarzy poliszynela. Zawiesiłam je na kołku, za karę, iż na tem weselu Amaty tak szalenie wtórowało ostatnim chwilom jej szczęścia i żem tak wesoło przygrywało na śmierć“.
— „Bądź co bądź, moja Percy, dobra z ciebie dziewczyna, i nic nie szkodzi, że cię Pan Bóg wcielił w skórę porządnego mężczyzny“! — rzekł ksiądz, rozczulając się mimowolnie rozrzewnieniem siostry... Głos jej nie miał wtedy dźwięku wojennej fanfaryi nożyczki w jej ręku nie bębniły do apelu.
— „Istotnie“ — mówiła dalej — „było to jakby powolne konanie; ale któż okrom Jmci Pana Jakuba, mógł śmierć nosić w myśli, w pośród wesołości tego dziwnego weseliska, w porywie serdecznych uniesień i w zapale ogromnego męstwa? A kto wie — może i Jmci Panu Jakubowi myśl o śmierci wywietrzała już głowy?...
Wedle zwyczaju, Amata rozpoczęła tańce pierwsza, stając do kontredansa z tym, którego właśnie małżonkiem swym uczyniła; a mówić nie pozwalała sobie tej nocy inaczej, jak Jejmość Pani Jakubowa, zaczem nie zwaliśmy jej wszyscy innem imieniem. I została z nami do końca zabawy, a wyglądała czarująco w ślubnej sukni. Z tej samej sukni później zrobiła całun śmiertelny dla tego szczęśliwca, którego teraz w tańcu trzymała za rękę.... Około trzeciej nad ranem trzeba się było zbierać do drogi na ową zamierzoną wyprawę. Z kontredansa, którego wygrywałam, przeszłam nagle w inną nutę:
— „Mości Panowie! — Słyszycie? — Poranna pobudka!“ — rzekłam do nich, wpadając odrazu w nutę żołnierską i regalistowską, którą śpiewywaliśmy częstokroć.
W trzy minuty wszyscy byli gotowi. — Poszłam wdziać ubranie partyzanckie; różnymi czasy niejeden w niem odprawowałam nocny podjazd. Ułożyliśmy tymczasowy plan działania, polegający na tem, że do białego dnia pospólnie mamy odbywać pochód, zaczem rozproszymy się i z osobna będziemy się posuwali, i dopiero pod samem Coutances zgromadzimy się znowu w miejscowości, którą nam oznaczył La Veresnerie, znający wybornie całą okolicę. Miało to być u jakichś wiejskich ludzi, zupełnie pewnych, którzy nawet przy sposobności partyzanckie podjazdy czynili; u nich mieliśmy broń zostawić w przechowaniu. Dwóch, lub co najwięcej trzech z pomiędzy nas puści się do miasta, by zasięgnąć języka o więźniu i o więzieniu. Postanowiliśmy również, że dopiero kiedy noc zapadnie, wkroczymy zbrojnie do Coutances. W miasteczku bowiem tak spokojnem, gdzie najmniejsza rzecz zwraca na siebie uwagę powszechną, i gdzie w dodatku jeszcze stoi ku obronie załogą silny oddział piechoty, można było jedynie tylko niespodziewanym napadem w nocy odbić Des Touches’a“.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jules Amédée Barbey d’Aurevilly i tłumacza: Lucjan Rydel.