Kazan/Rozdział XXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Oliver Curwood
Tytuł Kazan
Wydawca „Polska Zbrojna“
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia „Polski Zbrojnej“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Poraj
Tytuł orygin. Kazan
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LECZ KONIEC ŻAŁOSNY

Kazan podówczas był o sześćdziesiąt mil stamtąd ku północy; uwiązany na łańcuchu, leżał on i patrzał na profesora Weymana, mieszającego dlań w dużem wiadrze tłuszcz z otrębami.
Wielki dog duński, dla którego przeznaczona była połowa jadła, leżał również o kilka stóp od Kazana; z paszczy ciekła mu ślina na widok przygotowywanej posilnej strawy.
Profesor rad był nieskończenie, że owe dwa wspaniałe psy nie zechciały się wzajem mordować ku uciesze trzechset zgromadzonych w tym celu brutali. Naszkicował sobie nawet ciekawe bardzo sprawozdanie naukowe z tego zdarzenia.
Przygotowawszy jadło, Weyman dał naprzód żreć duńczykowi. Przyniósł mu około litra smakowitej papki i gdy pies, kręcąc ogonem z uciechy, zajadał z apetytem, poklepał go przyjaźnie po grzbiecie.
Inaczej zupełnie zachowywał się, podszedłszy z kolei do Kazana. Zbliżał się doń bardzo ostrożnie, nie chcąc jednakże mu dać poznać, że się go boi.
Sandy, wypytywany przez czas dłuższy, opowiedział profesorowi całą historję, jak schwytał Kazana i jak uciekła mu Szara Wilczyca. Paweł Weyman ani na chwilę nie wątpił, że dziwnym wypadkiem zdarzyło mu się odnaleźć tego samego psa, którego już raz był posiadał i którego obdarzył swobodą.
Obecnie, przypuszczając, że wypuszczenie go znów na wolność na nicby się nie zdało, skoro dzika jego towarzyszka zagubiła się gdzieś, prawdopodobnie na zawsze, profesor dokładał wszelkich starań, by sobie zjednać łaski Kazana.
Wszelkie jednak usiłowania w tym kierunku stale go zawodziły. W oczach wilka nic nie było w stanie wywołać błysków wdzięczności. Nie warczał wprawdzie na Weymana, ani nie usiłował ugryźć go w rękę, gdy mógł był za nią pochwycić. Niczem jednak nie objawiał przyjaznych uczuć. Wielki dog duński przeciwnie w krótkim przeciągu czasu oswoił się i okazywał swemu nowemu panu zupełną ufność.
Od czasu do czasu pod tym czy pod innym pretekstem Mac Trigger przychodził w odwiedziny do małej chaty z bierwion, gdzie mieszkał profesor Weyman ze swym służącym; chata stała nad brzegiem Wielkiego jeziora Niewolniczego o godzinę drogi mniej więcej od Rod Gold City.
Kazan wówczas wpadał we wściekłość i rwał się z łańcucha szalonemi susami, jakby się chciał rzucić na swego dawnego pana. Szczerzył zęby i uspakajał się dopiero wówczas, gdy srogi gość odchodził.
Pewnego dnia, gdy się ta scena znów powtórzyła, Sandy Mac Trigger rzekł do Pawła Weymana:
— Na nic się to nie zdało, cała ta robota; nie sposób zrobić sobie zeń przyjaciela!
Poczem dodał nagle:
— Kiedy pan stąd wyjeżdża?
— Za tydzień, — odrzekł profesor. — Wkrótce już chwycą pierwsze przymrozki. Pierwszego października spotkać się mam z sierżantem Conroy‘em i jego ludźmi na Forcie Fond-du-Lac.
— A jak pan podróżuje?
— Przypłynie po mnie piroga z mym bagażem, poczem popłynę w górę rzeki Pokoju aż do jeziora Athabasca[1].
— I zabierze pan z sobą wszystkie te graty, jakie są w chacie? Psy pan też pewno weźmie, jak sądzę...
— Tak.
Sandy zapalił fajkę i udając zupełnie obojętnego, choć rozmowa ta ciekawiła go tak, aż mu się oczy iskrzyły, — ciągnął dalej:
— Ładny pieniądz pewno kosztują te podróże, panie profesorze?
— Ostatnia kosztowała mnie około siedmiu tysięcy dolarów; obecna zaś kosztować będzie zapewne coś około pięciu. Ale mam różne subwencje...
— Mój ty Boże! — westchnął z przejęciem Sandy. — Więc pan rusza za tydzień?
— Tak mniej więcej.
Sandy Mac Trigger wstał i poszedł do siebie, uśmiechając się złośliwie brzegiem warg.
Paweł Weyman długo poglądał za odchodzącym.
— Coś mi się zdaje, — szepnął do Kazana — że to nicpoń okrutny. Może i nie bez słuszności skaczesz mu tek do gardła. Chciałby on najwidoczniej, bym go wziął za przewodnika.
— Wsadził ręce w kieszenie i poszedł do chaty.
Kazan położywszy się, spuścił łeb między przednie łapy, ale ślepia miał szeroko rozwarte. Było już późno popołudniu. Upływała wkrótce pierwsza połowa września, co noc też nadciągały pierwsze zimne podmuchy jesieni.
Pies patrzał, jak ostatnie promienie słońca malowały się na zachodzie. Wnet potem szybko zapadł zmrok. O tej porze właśnie budziła się w nim dzika żądza swobody. Noc za nocą gryzł w zębach stalowy łańcuch. Noc za nocą, poglądał na księżyc i na gwiazdy, a gdy wielki dog duński chrapał wyciągnięty, jak długi — Kazan wsłuchiwał się czujnie, czy nie doleci go skądciś zew Szarej Wilczycy.
Nocy tej zimniej było niż zwykle i pod wpływem ostrego, dojmującego wiatru wschodniego Kazan niepokoił się coraz bardziej. Budziło się w nim, we krwi, to, co Indjanie zwą „szałem mrozów“. Letnie wygrzane noce, gdy wszystko zasypia snem letargicznym, minęły już; nadchodziła teraz pora upajających, niekończących się polowań. Kazan marzył o wyrwaniu się na wolność, gdzieby mógł biegać aż do zmęczenia wraz z Szarą Wilczycą.
Całą noc dygotał w niezwykłem, przejmującem nawskroś podnieceniu. Myślał, że Szara Wilczyca nań czeka i rwał się z łańcucha, skowycząc, jakby się skarżył. W pewnej chwili posłyszał wycie czyjeś i wyobraziwszy sobie, że to zew towarzyszki, odpowiedział nań tak hałaśliwie, że zbudził nawet Pawła Weymana.
Ponieważ świt się już miał wkrótce czynić, profesor ubrał się i wyszedł z chaty. Zdał sobie sprawę niezwłocznie, że bierze przymrozek. Zwilżył z lekka palce i podniósł je ponad głowę. Po stronie, która najpierwej wyschła, rozeznał, że wiatr się wykręcił ku północy. Uśmiechnął się więc pod wąsem i podszedł do Kazana.
— Od tych przymrozków — zagadał doń — wyginą wkrótce ostatnie muchy. Za parę dni więc będziemy mogli ruszyć. Piroga już powinna być drodze.
W ciągu dnia Paweł Weyman wysłał swego służącego do Red Gold City po jakieś zakupy i pozwolił mu wrócić dopiero nazajutrz zrana. Sam zaś wziął się do ostatnich przygotowań do drogi; pakował bagaż i porządkował notatki.
Noc po tym dniu była spokojna i jasna. Weyman spał w chacie, wielki dog duński chrapał również; Kazan tylko drzemał zaledwie napół ze łbem pomiędzy przedniemi łapami, z przymkniętemi do połowy powieki.
Mniej był podniecony coprawda, niż nocy poprzedniej, ale co chwilę podnosił łeb i węszył powietrze.
Nagle drgnął, posłyszawszy trzask jakiejś gałązki. Rozwarł szeroko ślepia i wciągnął głęboko powietrze w nozdrza. Duńczyk spał w dalszym ciągu.
W parę chwil potem cień jakiś pojawił się między sosnami poza chatą. Zbliżył się pocichu, z głową pochyloną ku ziemi i wciśniętą pomiędzy ramiona. Mimo to w jarzeniu gwiazd rozpoznał Kazan odrazu gębę tego szubienicznika Mac Triggera. Nie drgnął jednak nawet, przyczaił się wilczym obyczajem, udając, że nic nie widzi ani nie słyszy.
Sandy Mac Trigger nie miał tym razem ze sobą ani bata, mi kija, ale w ręku trzymał rewolwer, którego lufa lśniła się ledwie widocznie. Obszedł dokoła chatę, stąpając jak najciszej i zbliżył się do drzwi, które zamierzał wyważyć gwałtownem pchnięciem ramienia.
Kazan przyglądał mu się bacznie. Czołgał się zwolna po ziemi, zapominając o łańcuchu i zbierał się cały w sobie, naprężając każde ścięgno do skoku.
Wreszcie dał susa z taką szaloną siłą, że jedno z ogniw łańcucha, słabsze widać, pękło z trzaskiem. I nim Sandy Mac Trigger zdołał się odwrócić i stanąć w postawie obronnej, już wilk porwał go za gardło.
Zbój padł z okrzykiem przerażenia na ziemię, a dog tymczasem, rwąc się z łańcucha, ujadał grubym głosem na postrach.
Paweł Weyman, zbudzony, ubierał się pośpiesznie. Zbój z przegryzioną żyłą podgardla wił się w ostatnich drgawkach konania.
Kazan spojrzał na gwiazdy, błyszczące mu ponad łbem, po czarnych dokoła sosnach. Wsłuchał się w szum wiatru pomiędzy gałęźmi. Tu byli ludzie. Tam, kędyś we świecie — Szara Wilczyca. A on był wolny.
Położył uszy po sobie i ruszył pośpiesznie w mrok.





  1. Jezioro Athabasca, nad którem leży Fort Fond-du-Lac, położone jest na południe od wielkiego jeziora Niewolniczego. Rzeka Pokoju łączy oba te jeziora; odległość pomiędzy obu jeziorami wynosi 350 km.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Oliver Curwood i tłumacza: Stanisław Koźmiński.