Kiedy znów będę mały/Kończę dziwną opowieść...

<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Kiedy znów będę mały
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1925
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa – Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Kończę dziwną opowieść.
Wypadki szybko po sobie następują.
Przynoszę do szkoły pocztówkę Marychny, żeby pokazać Mundkowi.
I Wiśniewski wyrwał mi ją z ręki.
— Oddaj!
Ucieka.
— Oddaj, słyszysz?
Śmieje się i przez ławki. Ucieka.
— Oddaj. — W tej chwili.
Ręką w powietrzu wywija i krzyczy na głos:
— Trypsztyk. List od narzeczonej.
Wydzieram mu. Gniotę. I na kawałki.
Nie zauważyłem, że kawałek na ziemię.
Oszalały z bolu i gniewu.
A Wiśniewski:
— Patrzcie, chłopaki. Sto miljonów razy go całuje.
Dobiegam — i w twarz.
Kierownik chwyta mnie za rękę.
— Tak. Zepsuł się. I rysował ładnie. I pisał dobrze. Teraz nie uważa. Niespokojny. Źle lekcje odrabia.
Po matkę.
— Poczekaj. Niech tylko ojciec wróci z roboty. Już ci nie będzie dawał złotówek na illuzjon.
Osaczony ze wszystkich stron.
Wszędzie złe słowa, złe spojrzenia, — zapowiedź jeszcze groźniejszego.
Mundek chce pocieszyć. Wiem, ale nie mogę. Odtrącam brutalnie. Rzucam oskarżenie bezmyślne:
— To wszystko przez ciebie.
Mundek z przerażeniem patrzy na mnie.
Zaco? Dlaczego?
Wszystko przez tę pocztówkę.
Nienawidzę Marychny.
— Głupia. — Kokietka. — Całą nocby tańczyła. Oczy w górę przewraca.
Szkoda, że daleko. Na złośćbym jej zrobił. Pobił. Kokardę rzucił do rynsztoka.
Wyrywam groch z doniczki. I przez okno. Irena łzy ma w oczach. Czuje, że się coś strasznego stało.
Nic i nikogo nie mieć.
Łatek, gdzie jesteś?
Nie.
Na co mi to psisko? Niech sobie ma Bączkiewicz w procencie. Kupił za dziesięć groszy. Niech jemu liże ręce.
Zniszczyłem wszystkie pamiątki, zerwałem z całym światem.
Zostałem sam.
Matka?
Przecie powiedziała, że mnie się wyrzeka. Już tylko Irena. Ja — nie.
Niegodny, występny, wyklęty, skłócony z życiem.
Wszystko porzuciło. Wszędzie zdrada.
— Niespokojny. Źle lekcje odrabia.
I pani, i Łatek, i matka.

Pobiegłem aż na sam strych i przed drzwiami usiadłem na schodku.
Pustka we mnie i pustka wokoło.
Nie myślę już teraz o niczem.

I z głębi piersi westchnąłem.

Ze szparki drzwi na strychu gramoli się kołysząc, człowieczek z latarką.
— Acha!
Gładzi siwą brodę. Nic nie mówi.
Czeka.
Szeptem beznadziejnym — poprzez łzy:
— Chcę być duży. — Już pragnę być dorosły.
Zamigotała przed oczami latarka krasnoludka.

Siedzę przy biurku.
Stos zeszytów do poprawiania.
Przed łóżkiem spłowiały dywanik.
Zakurzone w oknach szyby.
Wyciągam rękę po zeszyt pierwszy.
Błąd.
Wyraz: «stół» napisany przez u. Przekreślone «u», a nad niem «ó». — I znów przekreślone «ó» i na szczycie znów napisane «u».
Biorę ołówek niebieski i na bibule piszę:

«s t u ł» — «s t u ł»...


Szkoda. — Ale nie chcę wracać...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.