Kilka szczegółów z historyi naturalnej ludowej/całość
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Kilka szczegółów z historyi naturalnej ludowej |
Pochodzenie | Przegląd Literacki i Artystyczny, 1885, nr 12-13, 14-15, 16-17-18 |
Redaktor | Jan Blaschke |
Wydawca | Jan Blaschke |
Data wyd. | 1885 |
Druk | Drukarnia A. Koziańskiego |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
Nie można odmówić ludowi naszemu tak jak żywej fantazyi, bystrego i przenikliwego umysłu, zdolności spostrzegawczej i umiejętności badania, bo w tym względzie staje w obronie jego znaczna siła płodów jego ducha, które mu chlubne, świetne wydają świadectwo. Nie potrzebujesz nawet zgłębiać znacznego materyału etnograficznego drukiem już ogłoszonego, nie potrzebujesz też z podróżną laską od wsi do wsi chodzić, by przekonać się, czy to prawdą — w codziennej, zwykłej rozmowie z chłopem odsłoni ci się duch jego najpierw z tej strony, poznasz ten zdrowy rozsądek, tę prostą i silną logikę, a nadto bystrość umysłu, ciekawość i chęć pojęcia wszystkiego, co z jego życiem pozostaje w jakimkolwiek stosunku. Niema rzeczy, którejby nie usiłował w jakibądź sposób sobie wytłómaczyć, fantazya żywa niepospolicie w tem mu jest pomocną, bo co jest dlań niejasnem, to ona zaraz barwnym i czarownym blaskiem rozświeci. A śliczne, czarujące nieraz są jej obrazy, szczególnie na tle przyrody rysowane!
Na łonie przyrody żyjąc, zawarł z nią chłop ściślejszą znajomość, poufalszy stosunek — a gdy nań dola zła przyszła i odepchnięto go i wzgardzono nim, ona stała się jego „matulą.“ Całą swą istotą przyrósł on do niej, całem obliczem w nią się wpatrzył. Rzadko dusza jego wyrywała się z tego świata, który stał się treścią jego życia, bo dokądże lecieć miała, otoczona takimi cudami! Świat ten zupełnie jej wystarczał, w doli złej widok przyrody koił ją nawet i pocieszał. To obcowanie z przyrodą przyniosło chłopu niemałe korzyści, wytrzeźwiło i wyjaśniło wzrok jego, wykształciło smak estetyczny, uczyniło umysł jasnym i pogodnym — wyprostowało i zahartowało całą jego istotę.
Ostatecznym owocem tego stosunku jest doskonała znajomość przyrody i niepospolita zdolność tworzenia obrazów z dziedziny przyrody. Pierwsza objawia się w naturalnem, żywem przedstawieniu wszystkiego, co wchodzi w skład przyrody, w tłumaczeniu (choćby fantazyjnem) jej zjawisk i w znajomości jej użytku; druga nietylko w pięknem, barwnem obrazowaniu, lecz także w ślicznych porównaniach, trafnych i dobitnych przysłowiach, dowcipnych zagadkach i poetycznych symbolach. Obydwie ujawniają się nietylko w płodach jego ducha w obszerniejszem znaczeniu, lecz i w zwykłej, codziennej rozmowie.
Stanęliśmy w miejscu, gdzie droga nasza w dwie rozbiega się strony — drogami tymi są właśnie owe dwie właściwości dziecka natury — chłopa. Drogi te rozszedłszy się płyną równolegle do siebie, niejednokrotnie ze sobą się łącząc, jak dwie rodzone siostry. Wybierzmy pierwszą, a postępując po niej szybko, bo długa, wytknijmy przynajmniej główne jej właściwości i oznaczmy kierunek[1].
Tak! lud nasz jest niepoślednim przyrodnikiem. Wiedza jego daleką jest od uczoności, od umiejętności, która w swych badaniach zacieka się głęboko, on zna i opisze przyrodę tak, jak dziecko zna i opisze matkę swoją, na którą codzień patrzy. Nie dziw więc, że zna doskonale jej życie, zjawiska, objawy, nawet szepty i westchnienia. W badaniu przyrody zwraca chłop większą uwagę na stronę jej życiową, niż na stronę zewnętrzną. Opisując np. zwierzę, poda wprawdzie jego celniejsze zewnętrzne znamiona, zwraca się jednak zaraz do opisu nierównie ciekawszego, do opisu życia, właściwości, usposobienia, pożytku itd. Traktuje zwykle rzecz porównawczo, dlatego opisy jego są żywe i naturalne. Umiejętnego klasyfikowania i grupowania osobników nie zna, ale umie je rozgatunkowywać według pokrewieństwa. Czy ono jest zawsze dobrem, słusznem, w to nie wchodzimy. Co do zewnętrznej strony opisów jego, zaznaczyć musimy styl prosty a dobitny, wyrażenia i nazwy dosadne, iście naturalne, lecz brak ładu w opowiadaniu.
Dla poparcia słów powyższych podaję cały szereg ciekawych opisów z dziedziny przyrody, które z moich notatek etnograficznych wyciągnąłem. Podaję je w tym stylu, w którym je usłyszałem z ust ludu, cytując zaraz miejscowość, z której pochodzą. Dla illustracyi niejednokrotnie dołączam charakterystyczne przysłowia i zagadki, lub wskazuję powiastki i piosnki, pozostające z rzeczą naszą w ściślejszym związku.
Zwierzęta swojskie, przynoszące jakikolwiek pożytek (koń, wół, krowa, owca, świnia — pies i kot), pielęgnuje chłop z wielką troskliwością, bo one niejako drugą połowę jego majątku stanowią. Przywięzuje się nieraz do zwierzęcia swojskiego, np. do krowy (zwłaszcza jedynej), więcej niż do dziecka swego. Gdy krowa padnie, biedzi i narzeka czas długi, po stracie zaś dziecka pocieszy się prędko nadzieją, że przyjdzie wnet drugie na świat. Któż więc znać może lepiej zwierzę domowe, niż chłop, który ciągle koło niego chodzi? On też znając najlepiej jego naturę, umie najskuteczniej poradzić mu w słabości — naturalnem lekarstwem. Przyroda cała stoi dlań otworem, do niej więc udaje się po leki.
Mówiąc o zwierzętach domowych, ograniczę się na podniesieniu głównej właściwości niektórych i na przytoczeniu kilku charakterystycznych, z życia ich wziętych, przysłów i zagadek.
Koń to ulubione zwierzę dzielnego parobka. Na żwawym koniku przyjeżdża Jaś do swej kochanej Kasi. Ztąd bardzo dużo drobnych piosnek, w których parobek nuci o swym koniku, zwracając się od niego najczęściej do swej kochanki.
Bydło nazywają w niektórych stronach „gáwiednikiem“ (Zawada pod N. Sączem). Bydło gada w Wilią Bożego Narodzenia. Powiastka o gospodarzu i jego wołach (powszechna).
Zag. Karpane, sywane, nika igłom nietykane (bydło srokate) S.[2].
Ciele to póno jest nájgłupse w świecie (S). Przysł. Głupi jak ciele (powsz.).
„Chodzi za mną, jak ciele mokre, nieoblizane“ (bo jak cielęcia krowa nie oblize, to ciągle chodzi za nią i becy) (S.).
Świnia. „Jaki mi ta pán, trochy lepsy od świni“ (Z.).
Pies. Ugardzone zwierzę (powsz.). Adj. „psi“ w przekleństwach: psia krew, p. mać, p. dusza itp.
— Co oni na niej widzą (sc. złego)? Odp. Je pewnie pies na niej jest owiesony. S.
— Pies wołá: haw, haw, haw — zeby iść haw. P.
— Gdy pies ujada, pytają go w żarcie: Más ty nóz?, a on odpowié: mám, mám, mám. S.
— Słuchać jak pies trąby (powsz.).
— Psu to zawse kobylina na myśli. S.
Kot. Kot jak mówi: mru, mru, mru, to póno pácirz mówi. (Pob.).
Zagadka. „Siedzi panna w okienecku, mówi páciérz po miemiecku.“ (Kot jak wlezie na okno, to mraucy, mówi páciérz po miemiecku, ze go nikt nie rozumié). Sosnowice.
Kota sie pytá: Miáłeś dzieci? Ón powié: miáł — ale go trza za ogon pociągnąć. Potem sie go pytá: A wielaś miáł? — to on powié.
— Ino kot siedzi po ćmoku. S.
— Lezie na górę jak kocór. S.
— Gryzą sie jak pies z kotem. (Z. S.).
— Powiastki o psie i kocie. Obok powszechnej, tłumaczącej dowcipnie początek nieprzyjaźni między psem i kotem z jednej, a kotem i myszą z drugiej strony, słyszałem też powiastki, w których piesek z kotkiem w najlepszej żyją zgodzie i jedności, zapewne odnoszące się do czasów, kiedy ich przyjaźń nie była jeszcze zakłóconą.
Zając a królik to są jednego gatonku. Nieráz królik to jes akurat taki jak zając, z wirzchu jes bury a brzuch má biáły. Jak se przysiadnie gdzie w tráwie wele domu, to sie widzi tajak zając — zając i zając. Niejeden toby go zabiuł, jakby nie wiedziáł, tylko tyla, ze to przy chałpach. Zając tyz ku chałpie przydzie w zimie, nieráz mi tu przecie scypki (szczepki) obgryzały. Zając nájbardzi lubi kapuste a kóńcyne. Ráz mi zające w polu struśnie kupuste jadły, tom sie na nie zaszczyg (zastrzegł) i jednegom kijem zabiuł. Potem my go zjadły, ale já przecie wolę królika jak zająca, bo má lepse miso. Strzelcy to sie choć kiej tyla nachodzą za zającami i nic nie zabiją, a jábym bez strzelby nieráz zająca przyniósł, inobym se posed w kamieniec, w krzáki, tobym zaráz zająca przyniósł. Rázem sed bez kamieniec, patrzę — a tu zając śpi w takiem dołku ku słońcu, chociem głośno sed, to sie nie zerwáł, jazem nad niego samego przysed, dopiro wtedy sie obudziuł i wyskocuł (Z.)[3].
Lis jes gatonku psa. Ón tak sceká jak pies. A jak umié piskać na nosie! Jak zacnie piskać: iiii, to mu sie kura zaráz obezwie: kokkokoko, i to juz lis wié, gdzie kury są, i tam idzie. Lis to jesce lepiéj jak kot, mysy łapie. Ón bedzie tajak já, a mys tajak piec (długość izby), a ón ino hobnie, ze az sie kitom nakryje, i chyci mys w łapy.
Było mi dwanaście roków — opowiadał jeden chłop — pásem gęsi, a tu słysę nagle jak wołają: huś go! huś go! huś go!, patrzę — a tu lis leci koło płotu i tak sceká, jak pies: ham, ham, ham. Jak wpád do chróstu, takem go juz nie widziáł. (S.).
Wilk podobny jes do psa, jacy trocha więksy. Wilk jak głodny to sie i na cłowieka rzuci i zajé. Nieráz jak wilk głodny w zimie, to do saméj wsi przydzie, bo mu głód dokucy. (Por.). Wilk jak światło uźry, to ucieká, wilka nie odzenie prędzy od siebie, jak światłem. (Pob.).
Prz. Stoji jak wilk nade wsiom, (bo wilk jak przydzie nad wieś, to se stanie i patrzy, zeby co porwáł). (S.).
Prz. Gádájze z wilkiem pácirz, kie ón zawse mówi: owca, barán. (S). Albo: Wilk do pácirza nieswarny. (S.).
Ciężkie nogi má tajak wilcysko. (Z.).
Świętego Mikołaja uważa lud za władcę i opiekuna wilków, jak nas o tem przekonuje powiastka, w której tenże co noc trąbą zwoływał wilków pod gruszę i wyznaczał każdemu inną ofiarę, zazwyczaj z dobytku ludzkiego, aż nareszcie i człowiek jeden przypadł im w udziale[4].
Pies ziemny jes taki wielgi jak kot, a zából má więksy niz sám jes. W karku jes grubsy jak w sobie. Kopie sobie w ziemi takie doły i w nich chowá zimiáki na zime. (S.).
Kogut — kura. Pół kokoski a pół koguta, to kurzeja. (S.).
Przysł. „Głodná jak młynarská kura.“ M. kura to sie nigdy nie najé, zawse dziubie. (S.).
W przepowiedniach pogody i słoty, a nawet w przesądach lekarskich kogut i kura ważną odgrywają rolę (p. przepowiednie). Niktby nie pomyślał, że czarna kura służy za lekarstwo na pomieszanie zmysłów. Coś podobnego wynaleźć mogła tylko fantazya gminna. Zdarzenie, w którem użyto tego dziwnego środka, było następujące: Kobieta pewna, nazwiskiem Cymborka, „zgwaryjowała.“ Posłano po doktora czarownika do Rydzowa, aby jej „odczynił“. Doktór ów, przyszedłszy, kazał sobie dać czarną kurę, wziął ją za nogi i rozdarł żywcem nad głową chorej, tak że krew z kury ciekła po jej głowie. Wymawiał przytem jakieś czarnoksięskie i niezrozumiałe formułki, a po akcie zapytał, kto w chacie najstarszy. Powiedziano mu, że chora ma starą matkę. „Nie będzie jej szkoda, dosyć żyła na świecie“ — rzekł czarownik i kazał matce obłożyć głowę chorej tą rozdartą kurą i dwa razy jeszcze powtórzyć tę samą czynność. Lekarstwo miało pomódz, chora wyzdrowiała, lecz stara matka umarła[5].
Kaczka swojska i dzika. Kacka dziká to jesce chytrzejsy lot má jak gołąb. Ona pod wodą siedzi tajak ryba. Nierázem sed brzegiem rzyki, to mi z pod nóg wyleciała z wody. Jak mi wyleciała nad głowę, tobym ją mógł kijem zabić, ale potem tak śmigała w górę jak gołąb. (S.).
Patrz przepowiednie pogody i słoty.
Gołąb. Gołąb sie nájwięcy tak ozywá: gruchu, gruchu, grucha. (S.). Gołąb bardzo chytro látá. (S.).
Paw to jes pół djábła, a pół ptáka. Páwiowi póno djábeł skrzydła malowáł. (S.).
Sroka. Sroki to wielgie skodniki, ony nietylko zboze wydzióbują, ale i owoce obdziérają i drzewinę psują. Zająca młodego to i sroki nieráz w polu zadzióbią. — „Sroka rzektá“. (S.).
Wrona. Wrony i kruki, zapewne z powodu, że czarne i przeraźliwy głos mają, w niektórych stronach poczytuje lud za ptaki sprzymierzone z djabłami, czarownikami itp. Na umierającego czarownika dom wrony i kruki z całej okolicy się zleciały, obsiadły cały dach i ściany jego domostwa, a krakaniu ich wtórowała straszna burza, srożąca się równocześnie. (Żarówka).
P. przepowiednie pogody i słoty.
Bocian. „Bocoń to podobno z cowieka jes. Jak sie boconiowi krzywde robi, to on przyniesie ogień na dach, zapálone drewienko, abo co przyniesie w dzióbie i cháłpe spáli“. (Sądeckie).
Wszędzie wiedzą, że bocian jest nieprzyjacielem żab, wszędzie też w tłumaczeniu żabich rozhoworów o bocianie jest mowa (p. żaba).
Na przelatującego bociana wołają: Kuba albo Giela! (S).
Albo: Kuba leju!
dej oleju
do kapusty
na zápusty. (P).
Wołają także: Kle-kle bocoń, kle-kle,
Twoja matka w piekle,
A ociec za progiem
Śturchá dzieci rogiem.
Sowa. Sowa jacy w nocy widzi, w dzień to basz mało. W nocy to sie jéj ocy tak świécą. Póno sowa wywołá cłowieka, co umrze. (Z. D.)
Jak sowa zdechnie a samica, to powiadają, że dziéwki we wsi „będą marły“; gdy samiec, to parobcy. (S.).
Sikora. Sikorka siecke rznie: „pitu, pitu, pitu, pitu,“ a ogonkiem trzęsie. (P.).
Przepiórka: Głos przepiórki zwiastuje, że zboże już dojrzewa. „Pódź po mnie! pódź po mnie! z nieckami, z nieckami, zabierz mie z dzieckami, z dzieckami. Podpálám, podpálám, podpálám, hoahe, hoahe...“ Óna gádá, ze sie zboze zapálá, że niby óna podpálá zboze, zeby śli ząć, bo óna nájwięcy w źrałem zbozu przesiaduje, tam má jeś. Ona tak cieniuśko gádá: pidpil, pidpil, pidpil. (S.).
„Przepiórka pożycyła ráz u chróściela sześć korcy przenice. Przy oddaniu chróściel krzycy, ze sześć pozycyła a ona sie zapira, ze pięć jacy. Teráz taką zwadke mają przez całe casy. Chróściel krzycy zawdy: sześ, sześ, sześ — a przepiórka: pięć pono, pięć pono, pięć pono. (Z.).
Kuropatwa. Kuropatwy wábią sie, jedna powiadá: Pódź tu siostro! pódź!, a drugá sie śmieje: Já haw jes. (S).
Rybitwa, to jes taki biáły pták, więksy jak dziki gołąb. Skrzydła to má takie długockie. Óna tak látá nad wodom, jak sie na dys má, jak ryby brodzą, co tak wirzchem pływają, to óna sie dopiro puści na dół i rybe chyci. (S).
Sojka. Djábuł sie napiráł sojce, zeby mu dała misa, a on jéj dáł pikne piórka. (Z.).
Jastrząb. Jaszczębie są trojakie: naprzód są te wielgie jaszczębie, potem są średnie i takie małe. Ten wielgi jaszcząb jes bury, jak leci to tajak kieby był pstry, takie biáłe przebijá, a jak usiędzie, to sie to wszyśko pochowá, to jes bury. Ón biele ka kure przysiędzie i zjé, ale ón tyz i zająca nieráz w polu napadnie i zakłuje.
Ten mniejsy jaszcząb gołębnik, to nájwięcy za gołębiami góni. Ón tyz jes bury, bo te wszyśkie jaszczębie są jednakie.
Ten nájmniejsy to znów góni po polach za mysami, ale ón tyz i wróbla chyci. Jak to nieráz w zimie wróble w kupie na drzewie siedzą, to ón wpadnie między gałęzie, to sie wtedy wróble tak pocisą, záden nie świrká, bo sie boji, żeby go nie chyciuł. To ón wtedy znowu wyleci w góre. (S.).
Sokół. „Uźry wszystko tajak sokół.“ (S.).
Czapla. Na Podolu to są ptáki, co mają takie syje garbate, wydłuzone, a nogi długie. Nazywają je caplami. Taká capla to se stanie na piáchu (piasku), tam ka woda jes płytká, bo má nogi długie, a ryby się jej zbiegają do nóg, to óna je dopiéro chytá. (S.).
Gacopirz. Góni w nocy, má skrzydła tajak pták, a nogi tajak kot. Na skrzydłach to má takie mchem porośnięte. W nocy to tak látá wele cłowieka naokoło, a nieráz to sie we włosy wkręci — a piscy tajak pták. (S.).
Ryby mają w Morskiem Oku króla, to do niego tak idą na wiosnę (Zabrzeż pod Łąckiem).
Okoń. Okonie są płaskie, syrokie, mają białą łuske a między tem biáłem cárne — takie pasy mają po sobie. Stary okóń to taki jak kijánka, taki syroki. Ale taká ryba prędko uśnie, ni mozná je nawet do domu zaniéś. (S.).
Piskórz jes taki jak węgórz, tajak wąz. Z wirzchu jes cárny, a pod brzuchem zółty — a takie wąsy má. Ón nic nie jé, tylko wode pije, tajak pijáwka. (S.).
Szczupak má węzi łeb, ón jes gatonku węziego, ón wszyśko zezre, co jino we wodzie jes: cy rybe, cy zabe, cy co jinksego. Ráz przecie chycili scupáka, to jak go rozpłatali, to miał scura w brzuchu. On tyz taką wielgą przeszczeń w sobie má. Karp a scupák, to gada wodná. (S.).
Żaba. Zaby są cedź jakie: zielone, zółte, bure, cerwone — cedź jakie. Te zielone zaby to zyją we wodzie, casem jak jes mokro to wychodzą na tráwe, to sie rosłazą po tráwie. Jak jes sucho, to siedzą we wodzie.
Zaby polne, ziemne, siedzą w ziemi; nieráz jak sie orze, to wylezie na wirzch. Óny są cerwone abo bure, a skóre mają taką bardzo grubą, chropawą, z kropkami. Jak sie orze, to nieráz na niéj pług wyskocy, wypchnie, óna przewróci sie do góry nogami i nic jéj sie nie stanie. Te zaby ziemne bure nie kcą do wody iś, jak je rzuci do wody, to zaráz ucieká z wody. Taká zaba to sie biele ka weźnie i w piwnicy między zimiákami. (S).
„Zaba to sie pod dys nájbardziéj drze.“ „Zaba dysca wołá.“ Ztąd jak ktoś wiele śpiewa albo w czasie słoty, powiadają: „drze sie jak żaba“. (Pob.).
Zaby tak sie obzywają: Zdech bocoń? Zdech. A radyście s tego? Oj! radymy tyz to, rady, rady, rady, rady, rady. (S.).
Var. 1. A radaś ty, ze bocoń zdech? Rada. A tyś rada? Rada. A to my se wszystkie rady, rady, rady, rady, rady. (Pob.).
Indzie tak sobie głosy żab tłumaczą:
Buł tu wto? Ou buł. Wziął tu co? Ou wziął. Cóz tu wziął? Dzicie. Płakałyście? A nie płakały. Płacmy teráz: rogi nogi, rogi nogi, rogi nogi... (Z.).
Pijawka. Niektóre gospodynie trzymają w domu we flaszce lub słoju pijawki, bo one nieraz bardzo są użyteczne.
Jak pijáwki po wodzie gónią a potem na dole lezą, to nie bedzie pogoda, a jak má być pogoda, to wtedy do góry idą (S.).
Ślimak. Dzieci mówią ślimakowi: „Ślimák! wypuś rozki, dám ci mącki na pirozki“ — a ślimák wypuści wtedy dwa rozki. (S.).
Wąż. O wężach powiadają, że w pewnych czasach odprawiają „sejmy“ czyli narady. Urządzenie mają podobne, jak gmina, mają króla swego o siedmiu złotych głowach i radę złożoną z przedniejszych wężów, którym reszta jest posłuszną.
Raz widziało dwóch chłopów z Dąbrówki polskiej, taki „sejm węzi.“ Było to podobno kiedyś dawno. Jadąc po drzewo wązką drogą przez las, zobaczyli opodal na drodze ogromną kupę wężów, z której wyróżniał się jeden wielki wąż o 7 złotych głowach, znajdujący się w ich środku. Węże syczały przeraźliwie, odbywały więc właśnie swe narady. „Widzisz ty tego wielkiego węża z 7 złotymi głowami — spytał jeden chłop drugiego — to pewnie będzie ich król.“ „Ej! żeby można go dostać“ — odparł drugi. „Wiesz co — rzekł pierwszy — puśćmy na te węże koło z wozu, to się rozlecą i prędzej tego króla dostaniemy.“ Tak też zrobili. Koło puszczone na węże przeszło prawie przez ich środek i potoczyło się na dół w paryą, bo w tém miejscu właśnie spadzistością góry szła droga, a węże spostrzegłszy je rozbiegły się wszystkie w różne strony, tylko złotogłowy król sam pozostał. Oni tymczasem przypadli z siekierami do niego i ucięli mu głowę, a włożywszy ją na wóz spieszyli szybko do domu, by ich węże nie dognały. Sprzedali potem owe głowy bardzo dobrze, za parę ponoć tysięcy. (Dąbrówka p.).
Widełki z języka („ządło“) węża znalezionego przed św. Wojciechem, mianowicie w wilią tego świętego, przynoszą trzymającemu je przy sobie wielkie szczęście. Za drogie pieniądze kupują je karczmarze, aby mieli do siebie „ściąg“ ludzi, młynarze, aby im dużo zboża do mléwa przynoszono, itp. (Z.).
Skóra wylenionego węża, znaleziona przed świętym Wojciechem, służy za domowe lekarstwo. (Z. D. i inne.).
„Pán Bóg to nawet o bidnem chrobácku nie zapomni“ — powiadają. Różnicy między owadem a robakiem lud nie robi, i to „chrobák“ i to „chrobák“. Gąsienicę bielinka kapustnika nazywają „gizdawym chrobákiem“. (S).
Pchła. Zag. Cárniutkie, malutkie, wielką kłodę rusy. (Z.).
Pająk taki polny to nieráz niesie takie wielgie jaje za sobom, co w niem jes i kielkoro młodyk. Pająk taki, co po ścianach łazi, to znów má jinksą profesyją, ón robi nici, takie pającyny, co w nie chytá muchy. Nieráz to i osę uwiąze na ty pającynie, tak jéj nogi owinie tom niciom i osa musi zycie skóńcyć. (S.).
Biedronka. Biedronce sie mówi: „Biedronka! leć do nieba, proś matki, ojca, żeby na jutro była pogoda“ — to biedronka wyleci w góre. (S.).
W Sądeckiém nazywają biedronkę także „biedrązką“. Dzieci chwytają biedronkę i tak do niej mówią: Biedronka leć do słonka, spytáj ojca, matki, rychło bedzie połdnie. (Zawada).
Świętojański chrobácek. Ón wtencás świci, jak leci; jak siedzi abo padnie, to wtencás nie świci, bo jemu te drugie skrzydełka sie świcą, te spodnie skrzydełka. (S.).
Bąk. Por. Opatrzył sie jak bąk — oźráł sie jak bąk — objád sie j. b. — okurzuł sie j. b. (Sos.).
Świtezianka — „sarániec“, to uzre, to zboze podciná. (S.).
Kózka. K. nazywają „májem“, bo na wiosnę siada na owych żółtych kwiatkach, nazwanych majami. „Máj nie zalatuje sie, bo má takie malutkie skrzydła a gruby jes tajak palec. Ón na wiosnę siádá na tyk zółtyk kwiátkach, na tyk májach, a jak sie go na ręke weźnie, to takie zółte maści upusci. (S.).
Ćma. Jak sie taká ćma spaskudzi, to potem s tego jes gąsienica. (S.).
Gąsienica bielinka („kapuśniáka“). Óna we wrześniu sie juz zasklepiá; jak bez zime tak wybędzie, to na wiosne sie wykole i dopiro jes motyl ten biáły, kapuśniák. (S.).
W świecie roślinnym rozróżnia lud drzewa, krzáki, ziela, tráwy, kwásty (chwasty), grzyby, zboze, jarzyny i kwiaty ogrodowe.
W stosunku do tego świata dążność ludu do wyciągnięcia ze wszystkiego jakiegoś pożytku objawia się najjaskrawiej. Po roślinach, stanowiących istotną część jego gospodarstwa, zwraca on największą uwagę na zioła, którymi się nietylko w swoich własnych i domowych zwierząt słabościach posługuje, lecz także od szkodliwych wpływów przyrody zabezpiecza. Przesądy i zabobony łączą się tu z naturalnymi, często wielce skutecznymi lekarstwami[6].
Do najpiękniejszych drzew należy — zdaniem ludu — dąb, jawór, jarzębina... Ztąd piosnka:
Hojze ino, hojze dana,
nie takiego bede miała,
wysokiego tajak dąbek,
a ładnego jak jarząbek.
(Sosnowice).
Drzewa owocowe starannie pielęgnują. Obacz zwyczaje, odnoszące się do tej rzeczy, w „Ludzie“ Janoty (Lwów 1878).
Osika sie wsze trzęsie, bo sie na niéj Judás owiesiuł. Jak Pana Jezusa sprzedáł za trzydzieści śrybnikow, a usłysáł, ze Pana Jezusa ukrzyzówali, ze Pániezus bardzo ciérpi, to rzuciuł temi piéniądzmi o ziemię i posed i owiesiuł sie na osice“.
Dlatego — powiadają — niebezpiecznie podczas burzy stać pod osiką (także pod topolą), boby piorun uderzył w drzewo i człowieka zabił. Tylko w „lyskę“ (leszczynę) piorun nie uderzy, bo pod lyską Najświętsza Panna z Panem Jezusem spoczywała w czasie burzy.
„Kogo frybra trzęsie, ten niek wywierci dziure w osice i niek trzy razy chuchnie w te dziure a potem ją zatká kołkiem, to go frybra przestanie trząść.“ (Zawada).
Rokita (Salix triandra). To jes drzewo, na niem djábuł siedział. Djábuł z rokity Panu Jezusowi podcas ostatniéj wiecerzy wina do kielicha ukręciuł. (Z.).
Przestęp (Bryonia alba L.). Kwitnie tak bielusieńko, jak kwitnie to potem s tego kwiátka wyrośnie taki páciorek cyrwony, to przeszczegają, zeby tego nie rusać, ino ten sam moze, co wié co s tem robić. Ci, co to mają, to tak kryją po krzakach, zeby do tego nik(t) nie sed. Korzeń tego to taki bedzie jak cowiek, ręce má, nogi, gowe, tak siedzi w ziemi. To jes przestęp domowy. Jes drugi „krowi“, to má korzeń tajak zywizna. To jes basz strasne. Jak jes ten śuatowy (światowy), ściągły, ten cowiecy, to krzycy: krztu (chrztu), krztu — a po wiela wyjdzie na tycce ji uźry śuatu, to potyla ściągá plenoś pod tego gazde. Jesce w ty wsi to wszyscy mają urodzáje, ale z drugie wsi nimają, bo to wszystkie urodzáje ściągá a nájbardziéj pod tego gazde. Ten krowi, bydlęcy przestęp nic nie krzycy.
Ten kto to má, to sám musi koo tego chodzić, a drugi, co do tego nie wié, jakby to potyrpáł, to sie zrobi kalika. A kto wié co s tem robić, to má s tego prefikt.
Jeden chop miáł przestęp i takiego jakiegoś latawca (?), co powiela ino uźráł, to pod siebie ściągáł plenoś. Ten chop buł bogaty, ale przez cuda, ale cóz s tego, ze on miáł a drudzy nimieli. Ráz posła jedna dziéwka, co u niego suzuła (służyła) i urwała jeden listek s tego zielá, to sie s tego listka krew láła, krew sła, a ta krew padła ji (jéj) na ręke, to potem miała ręke jak kołek, do cysta jak kij, i do podziś dnia jes kalika, nijakie wági nimá w ni (niéj), a malutká jesce buła, jak posła do tego ogroda. Ten gazda zarásicek posed, wziął rozmaite lykarstwa, omasty, masła, spyrki, wszyscy pośli, smarówali ten listek — ten gazda miáł jesce cosi we flasecce, co przylepiáł ten listek, ale nic nie pómogło, bo zeby buł ten listek przyrós, zeby sie buł przygojuł, toby sie ty dziwce nic nie stało. Na tem listku wyrosła taká bulkáwka, taká bańka, co jedna bańka odpadła, to drugá urosła; nie buł listek, ino taki koślák.
A ten przestęp to go skasówali, s tego tak sie ten gazda zmartwiuł, zgryz, tak umar wnet, za niem zona i dzieci, a łońskiego roku umarła i córka ostatniá.
Na Myskowie (wieś sąsiednia) jeden gazda miáł przestęp, to nimiáł takiego ściągłego ze śuatu, ale to taki buł jak kmiel (chmiel), tak wysoko láz, a liście takie miáł jak palce, jak zeby ręke roscapirzuł, a ku samemu wirchowi to mu sie zdrobniały liście. Ten to nimiáł nijakich pácirzy, a na zime to zmaláł, a na wiosne sie znowu opuściuł, ale tyz i tego nimozna buło rusać. Ten gazda go miáł pokryjomie, ale sie przecie zradziuło, tak skardzyli do wójta, ze on go má, to go wójt skasówáł, bo to robi lá (dla) drugich przeciwnoś.
Tego carowniastwa to pirwy bardzo duzo buło, ale jak sie wzieli księza do tego, to to wszyćko wytracili. Teráz mało keń zeby wto przestęp miáł, a jak wto má, to go juz tak má, co o niem niwto nikej nie wié. (Kunów, Mystków pod N. Sączem).
Poléj — ziele (Mentha Pulegium L.). Ziela tego, które gospodynie jako skuteczne w niektórych słabościach, mianowicie na ciężkość w piersiach, duchotę itp., używają, nie należy siać blisko krzaków, bo w psotę wyginie. Powiadają, że je wtedy płanetniki wyciągają, aby mieć „siłę do ciągnienia chmur.“ Florkowa, kobieta mieszkająca wśród lasu, dwa razy siała polej i za każdym razem jej zginął.
O poleju dowiedział się przypadkowo jeden chłop, żyjący kiedyś dawno, nazwiskiem „Oléj“. Raz złapał dzikiego człowieka[7], który mu groch obrywał, i bił go, a on mu rzekł: „Zebyś ty wiedziáł Oléj, na co to dobry poléj, tobyś mie ty nie biuł“. Przestał go więc chłop bić, a dziki człowiek wyjaśnił mu skuteczność i moc tego ziela. (Zawada).
Krwawnik (Achillea Millefolium L.) nazwany też „polną marchwią“, z powodu podobieństwa liści do marchwi. „Jak sie kto skalicy, to trza nakręcić tych liści i dać na rane, to sie zagoji“. (Zawada).
Suchotnik rośnie po rzykach, kwitnie tak cyrwono. Ón pomoze na suchoty, ale jak utrafi na te suchoty, co ten kwiátek na jes, zeli som suchoty małe, bo jak som suchoty twarde, śmiertelne, to juz nic nie pómoze i Pán Bóg cłowieka zabierze. (Sosnowice).
Żywokost (Symphytum), rośnie biele gdzie po tráwie, má takie kudłate liście. Ze zywokostu robią maś, co przykłádają jak sie kto stłuce abo urznie. To sie náprzód oskrobie korzeń s tego cárnego, jaz zostanie taki bielusieńki korzeń. Potem sie ten korzeń skrobie i daje do masła niesolonego, potem sie to razem smazy — jak sie juz zesmazy, zesmálcuje, to sie nalywá do gárnuska, to sie zesiędzie i jes maś. (S.).
Łoboba s. łandoz (Chenopodium). Kiedyś bardzo dawno, jak były „cięzkie casy“, przednowki, jedli ludzie łandoz, lecz puchli i chorowali z tego. (Z.).
Jaskier (Ranunculus acris), „jakby tem oko zatar, toby nie widziáł.“ (Z.).
Omułek jes podobny do stokłosy, rośnie po zbozach, jak sie omłóci ze zbozem a potem sie s takiego zboza chleb zje, to cowieka trzęcie, jak frybra. Choć kiej w owsach tego duzo jes, to jak konie to zjedzą, to potem s tego śpią. Jak my (łońskiego roku) — opowiadały żniwiarki — jęcmień siekły, to my dały tego kurom zjeś, to kury sie opiuły i spały. (Z.).
Kaceniec (Catha palustris L.). To jes takie jak tatarcuch. To bydło straśnie lubi, ale jak tego krowa zjé, to je zaráz rozedmie. Ta tráwa bydłu jesce bardziéj skodzi, jak kóńcyna. (S.).
Oset (Carduus acanthoides L.) zaliczają do „kwástów“, przypisując posianie jego djabłowi i nazywając go pospolicie „djábelskiem zielem“.
„Jeden chłop miał w polu okropną moc ostu, ale to — całe pole ostu. Nie mógł sobie rady dać i skarżył się przed drugimi. Poradzili mu, aby do wiązki ziela włożył ostu i dáł księdzu w dzień M. Boskiéj Zielnéj (15 sierpnia) poświęcić. Postąpił wedle rady, włożywszy do ziela najgorszego, djabelskiego ostu. Odtąd nigdy mu w polu oset nie rósł, bo sie djábuł zgniwáł, ze on to jego nasienie święciuł“. (Zawada).
Dziewuchy, drwiąc sobie z mężczyzn, nazywają oset żartobliwie „chłopskiem zielem,“ (zdaje się powszechnie).
Rozmaite trawy i chwasty, rosnące dziko w polu, nie mające częstokroć osobnej nazwy, oznaczają ogólnym wyrazem „tráwsko“. Głuszące zboże chwasty nazywają też „harcami“.
Grzyby: gołąbki, chruśtáwki („mają takie duze karby na sobie“), gniwáki („som cerwonase; jak gniwáka urznie, to sie zazáz zgniwá, scyrnieje), ciaciáki, piniárki, kozáki itd. (Sosnowice).
Por. „Wyglądá w ty cápce, jak kozácek w iwinie“ (S.).
Święty Piotr jest ojcem i patronem grzybów, równie jak bluszczyka ziemnego (Glechoma hederana L.) zwanego też u ludu „zielem świętego Piotra“ albo „majem“[8]. O powstaniu grzybów wszędzie mniéj więcéj jednako opowiadają. W Zawadzie pod N. Sączem o tyle odmienną jest odnośna powiastka, że według niej Chrystus szedł ze św. Piotrem i Jakóbem, następnie, że św. Piotr zawstydzony rzucił kawałek chleba, który w ręce trzymał, pod krzaki, kędy też od owego czasu najwięcej grzybów rośnie. Dlatego zbierający grzyby proszą o szczęście św. Piotra i Jakóba w następujących słowach:
Święty Pietrze
dej mi znaleść ze trzy,
Święty Jakóbie
dej mi znaleść na kupie.
(Zawada).
Są proste głazy, lecz są i skamieniałe postacie ludzkie tj. mocą słowa zaklęte w kamień, „bo za Boga Ojca jak kto zaklął, tak sie zaráz stało.“ (Zawada)
Bujna fantazya ludu, dopatrzywszy się w kształtach pewnej skały lub góry jakiegoś podobieństwa, wysnuła zaraz baśń całą a każda okolica, każda niemal wieś posiada takie baśnie, które ogółem noszą na sobie wspólnej fantazyi i wspólnego moralnego uczucia cechę. Tu stoją dwie martwe siostry, trzymające się za ręce, przeklęte przez matkę chorą, którą zostawiły samą w chatce, udawszy się do karczmy na muzykę; tam widać skamieniały wóz zaprzężony parą koni, a w nim woźnicę, który niegdyś Chrystusowi miał się sprzeciwić i urągać, tam zaklęte zamczysko z szeroką bramą na czele, itd.
„Dáwni to i kamienie rosły, ale, jak Najświętsá Panienka chodziła po świecie i zbiła sobie palic na kamieniu, powiedziała: Zebyście skamieniały! Tak skamieniały i od tego casu juz nie rosną.“ (Zabrzeż pod Łąckiem).
Słyszeć też można u ludu o tz. kamieniach uraźnych, służących za środek leczniczy. Ze wsi Kunowa pod Sączem co rok chodził dawniej jeden chłop do Tatr za ziołami i „kamieniami uraźnymi“, które potem we wsi bardzo dobrze spieniężał.
W górach (Krościenko nad Dunajcem) znają kamienie uraźne, rozróżniając „męzki“ i „kobiécki“ (kobiecy). Czerwonego koloru, różnią się od siebie jedynie twardością. Uraźny kamień starty na proszek piją z mlekiem lub wódką na „zerwisko“ (oberwanie.)
Słońce. Trafnie charakteryzuje słońce zagadka: Stoi drzewo na środku wsi, do kázde cháłupy gałązka wisi. S. Z. D.
Grzmot. Rycy wół, na sto gór go słychać. (zag). S.
Piorun. Z czasów ciemnoty, nierozjaśnionej światłem nauki, zdaje sie przechodzi następująca powiastka o piorunie.
„Posed leśny na polówanie do lassa i uźráł takiego pieknego ptáska pod jodłom i tak wyszczeluł do niego i zabiuł go. W tem razie leci taki wielgi chop s takom wielgom szczelbom, taki wielgi jak najwięksá jodła w lessie, a ten leśny sie go przelękł bardzok. Tak mu ten chop podziękówáł: Bóg ci zapłać, ześ go zabiuł, bo już trzy roki za niem chodze a nié moge go podejś nikej. Tak zebyś go schowáł pod tom jodłom w tem miejscu dzieś go zabiuł á za dziewięć dni pódzies w to miejsce pod tę jodłe, to bedzies tu miał piniądze, ale zebyś sie nikomu nie zeznáł, bo jak sie zeznás, to umrzes. A to bów Pieron. A ten may ptásek, to bów Latawiec, ten ptásek, co podcas burzy látá po telegrafach po lipach i Pieron za niem goni, co go kce zabić. Ano więc posed tam i bráł se stamtąd piniądze, kupiuł se grunt, nakupiuł wołów, bydła, koni — a jego babie bardzo cudno bóło, skąd on te pieniądze pobira, skąd ji skąd? na kazdym miejscu go trapiuła. Tak jednem razem położyli się spać, tak ona go okropnie trapi, ze ona nikomu nie powie, nikomu się nie zazná, a on ji mówi: Iidź ty głupiá dzieby já ci sie zeznáł, ty nie musis wiedzieć o tem. A ona koniecnie prosi, prosi, ze nikomu — nie ji nie, tak wykusiła na niem: gdzie i skąd. Tak ji powiedziáł. Ta jak sie ji zeznáł o wszystkiem, tak drugiego dnia nie dozył, umar zaráz. Tak ta baba tyk piniędzy nie dostała, choć kopała pod tom jodłom, sukała — juz przepadło.
Deszcz. Dys uwálny s. uwał = ulewa. S. Przysłowie powsz.: „Ranny dys a stary baby płac, to jednoś“ (Sosnowice).
Błędne ognie. Te światełka, co po nocy latają, to są niekrzcone dzieci, nazywają się Nocnice. Jakby gwiznuł na to, to przyleci do cowieka, choćby jak daleko bóło. Jakby to kciáł chytać, to się umyká.
Inni powiadają, że te światełka, co w nocy latają po lassak ji potokach „to są te mierniki, co pirwy ludziom grunta źle pomierzali a teráz pokótówać musą. Siedzą po górak, po lassak i pokutują.“
Stan powietrza. O powietrzu słotnem: „Ni moze się przegarnąć zawse tak zakamcárzone (zachmurzone, zaciągnięte chmurami).“ S.
O niebie ołowianém, zaciągniętem chmurami podczas słoty: „Jak sie wygniwá, to bedzie pogoda“. S.
„Pogoda jak oko“. (S.) albo p. jak iskra. (Z.)
„Pogodzi sie na polu“ (wypogadza się). S.
„Jak mgła ciece na pola, to bedzie pogoda; jak na niebo idzie, to bedzie psota“. S.
„Jak słońce tak zydzie, ze się promienie ozbijają o chmury, to na psote“. S.
„Jak sie na zachodzie słonko cyrwieni, to na drugi dzień bedzie wiatr, bedzie susyć“. Z.
Jak słońce tak zachodzi, jak gdyby się „we wodę kryło“, powiadają, że pewny deszcz na drugi dzień. S.
Jak jest słońce bardzo jarzące przy zachodzie, powiadają, że będzie na drugi dzień słota. S.
„Jak na wschodzie słonka są takie chmurki siwe, to bedzie dysc.“ Z.
„Jak się mgli, to bedze pogoda.“ S.
„Jak jaskółki niziućko látają, to nie bedzie pogoda, jak wysoko, to na pogodę.“ Z.
„Jak jesieniom pającyna wysoko leci, to bedzie pogoda.“ S.
„Jesieniom z mrozu dys bywá.“ S.
„Jak sie chmury od Wisły ciągną, to bedzie pogoda.“ S.
Jak sie słonecko przy záchodzie „oglądá,“ to bedzie na drugi dzień dys. (Krakowskie).
Patrz kura, wrona.
„Jak po świętem Michale grzmi, to będzie długá jesień“. S.
„Jak na cas grzyby (w lećie, przed św. Piotrem, )to na cas zima; jak na ostatku („na kopacki“) to zima ku wiośnie jes i wszystko sie zaciągnie.“ Z.
„Jak sie świenty Ján (24 czerwca) rozpłace, to go jaze świentá Hanna uspokoji (ciągły deszcz od św. Jana do św. Anny). Z.
Jak na św. Piotra i Pawła deszcz, powiadają, że św. Piotr sieje grzyby. Idą zatem w drugi dzień do lasu na grzyby. Z.
„Jak na świentego Jakuba (25 lipca) rano jest niebo pochmurane, to na pocątku będzie grubá zima, a jak popołdniu, to ku ostatkowi. Z.
„Jak w Boże Narodzenie na niebie jasno, to w stodole ciasno; a jak pochmurno, to w stodole próźno.“ Z.
Na zakończenie wypada mi wskazać cel, który w kreśleniu powyższego szkicu głównie miałem na oku. Otóż chciałem zwrócić uwagę badających lud pod względem jego wiadomości przyrodniczych, a raczej wyobrażeń z dziedziny przyrody, tak na część opisową onej ludowej umiejętności przyrody, jak na jej stronę zewnętrzną, stylistyczną i językową. I jedna i druga mało albo zupełnie nie znajduje u nich uwzględnienia, a przecież obydwie tak są ciekawe i ważne, że gdyby w badaniach i na nie zwracano bezpośrednią uwagę, możnaby z czasem stworzyć sporą księgę ludowej umiejętności przyrody, która odrębnością swoją, oryginalną barwą, żywem przedstawieniem, dosadnym językiem, niemałe zbudziłaby zajęcie.
- ↑ O zdolności ludu tworzenia obrazów z dziedziny przyrody zamierzyliśmy pisać w osobnej rozprawie, do której materyał przygotowujemy.
- ↑ Skrócenia: S. (Sosnowice w pow. Wadowickim), P. (Pobiedr, w pow. Wadowickim). Por. (Poręba pod. N. Sączem) Z. (Zawada, ½ mili od N. Sącza), D. (Dąbrówka pod N. Sączem).
- ↑ Całą księgę spisaćby można z opowiadać chłopów (osobliwie myśliwych) o zającu, którego pewnie najlepiej z dzikich zwierząt znają; nauki przyrodnicze — choć wszechstronnie pokazują nam to zwierzę — zyskałyby z nich może jaki nowy szczegół a przedewszystkiem myśliwi, których życie zająca żywo obchodzić powinno.
- ↑ P. Karol Mátyás: Z fantazyi gminnej (Czas 1885, nr. 114).
- ↑ Z Żarówki pod Radomyślem.
- ↑ Obszerny ten dział medycyny ludowéj (sit venia verbo!) zasługuje na osobne opracowanie; zapewne poświęcę jej kiedyś odrębny artykuł, gdy zbiorę dostateczną ilość materyału, uwzględniając nadto dotychczasowe innych zbieraczów plony.
- ↑ Mówią, że są dzicy ludzie po wielkich lasach, większego niż zwykli ludzie wzrostu, kobiety zaś mają tak długie piersi, że sobie je mogą na ramiona przerzucać.
- ↑ P. Br. Gustawicz: Podania itd. w dziedzinie przyrody. Kraków 1832. — K. Mátyás: Z fantazyi gminnéj (Czas 1885, Nr. 114).