Klejnoty amazonki/3
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Klejnoty amazonki |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 6.7.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Wieczorem tego dnia Raffles siedział spokojnie w swym gabinecie, z rozkoszą ćmiąc cygaro.
W drzwiach ukazał się Charley Brand.
— Widzę, że jesteś we fraku, Edwardzie — rzekł, zwracając się do Tajemniczego Nieznajomego. — Czy zamierzasz wyjść z domu?
— Tak... Muszę oblec się w skórę lorda Aberdeena i ukazać w Windsor-Clubie. Nie byłem tam już oddawna...
Charley spojrzał na swego przyjaciela ze zdumieniem.
— Mam nadzieję, że twoja wizyta nie pozostaje w żadnym związku z moją wczorajszą przygodą? Popełniłbyś bowiem nieostrożność.
— Dlaczego? — zapytał Raffles z uśmiechem. — Rozumiesz chyba czego się obawiam... Dopóki wszystko idzie gładko, nikomu nie przyjdzie na myśl, że pod postacią wytwornego lorda Aberdeena ukrywa się znany policji John Raffles... Z tą chwilą, kiedy narazisz się na niepotrzebny konflikt z dwoma wpływowymi członkami klubu, sprawy mogą przybrać dla ciebie inny obrót... Rozpoczną się dociekania, sprawdzania i inne przykrości.
— Możesz być o mnie spokojny, chłopcze,
— Czy masz jakiś konkretny plan działania?
— Jeszcze nie... Wszystko będzie zależało od okoliczności.
— Czy i ja również mam zjawić się w klubie?
— Jak chcesz... Musielibyśmy się zachowywać, jak gdybyśmy byli zwykłymi znajomymi, a nie bliskimi przyjaciółmi.
— Widzę, że planujesz jakiś nowy wielki figiel w twoim stylu.
— Zgadłeś, Charley... Oddawna mam już na oku obu panów, to jest hrabiego Highburna i barona Bornemoutha... Postanowiłem dać im solidną nauczkę!
Nacisnął guzik elektrycznego dzwonka.
W drzwiach ukazał się kamerdyner Gaston.
— Podaj mi futro i cylinder — rzekł Raffles.
— Czy czytałeś wieczorne wydanie Timesa? — dodał, zwracając się do Branda.
— Jeszcze nie.
— Przejrzyj więc sobie tę gazetę... Może znajdziesz w niej coś, co cię zainteresuje. A teraz żegnaj! Mam nadzieję, że wrócę z dobrymi wiadomościami.
Mocno uścisnął na pożegnanie dłoń przyjaciela i opuścił willę na Cromwell Road.
Charley zabrał się do przeglądania gazety. Zajęło mu to prawie godzinę czasu. Nagle wzrok jego padł na ogłoszenie następującej treści:
„Baczność, właściciele cyrków!
Pierwszorzędny akrobata cyrkowy chwilowo bez zajęcia z powodu nieporozumień, wynikłych między nim a jego managerem — szuka pracy w zamian za skromne wynagrodzenie. Niezwykle atrakcyjne numery! Oferty składać pod „Stefano“ w redakcji pisma“.
— Tam do licha! — zaklął Brand, dwukrotnie przeczytawszy treść ogłoszenia. — Dam się wziąć żywcem Baxterowi, jeśli ogłoszenia tego nie umieścił nasz przyjaciel Raffles!... Ale jaki miałby w tym cel?
Podczas, gdy Charley Brand głowił się nad rozwiązaniem tej zagadki, Raffles jako lord Aberdeen wkraczał do sali Windsor-Clubu.
Do klubu tego należeli ludzie o najwspanialszych nazwiskach w Londynie. John Raffles obracał się w tym środowisku ze swobodą człowieka, wyrosłego w tej atmosferze.
Było jeszcze dość wcześnie i na sali znajdowało się niewiele osób. Raffles powoli zbliżył się do stolika, przy którym siedziało dwóch wyfraczonych panów. Obaj milczeli, jak zaklęci, a z miny ich można było łatwo wywnioskować, że trapią ich niewesołe myśli. Byli to hrabia Highburn i baron Bornemouth.
Raffles ukłonił się im uprzejmie.
— Mam nadzieję, że panom nie przeszkadzam. Czy wolno mi zająć obok was miejsce?
Obaj panowie śpiesznie poczęli go zapewniać o tym że obecność tak miłego człowieka może im tylko sprawić przyjemność.
Lord William Aberdeen uchodził za człowieka niezmiernie bogatego i należał do najstarszych rodzin angielskich. Raffles zapalił papierosa.
— Obawiam się że wam jednak przeszkadzam — rzekł po chwili. — Robicie wrażenie ludzi, których dręczy jakaś ukryta troska... Nie weźmiecie mi chyba za złe tej szczerej uwagi.
— Oczywiście, że nie — zapewnił śpiesznie hrabia Highburn. — Pochlebia nam pańskie zainteresowanie.
— Słusznie ujmuje pan sprawę, hrabio — rzekł Raffles z niedostrzegalnym uśmieszkiem. — Chciałbym wiedzieć, co znaczą owe czerwone ślady na waszych policzkach? Ślad ten widnieje na lewym policzku hrabiego na prawym zaś policzku barona.. Czy to skutek jakiejś nieostrożności? Mam nadzieję, że to nic poważnego?
Hrabia Highburn zaczerwienił się, jak piwonia.
— Drobnostka, mylordzie — rzekł. — Wszystkiemu winien ten niezdara fryzjer: zaciął mnie przy goleniu.
— Czy i pana spotkała ta niemiła przygoda — zapytał Raffles z udanym współczuciem zwracając się do barona.
— Nie, mylordzie... Niezwykłem powierzać mej cennej twarzy rękom niedbałych fryzjerów... A zresztą, muszę panu wyznać prawdę... Sądzę, że nie należy ukrywać przed naszym wice-prezesem klubu jak się rzeczy naprawdę mają.
— Sądzisz że tak będzie lepiej? — przerwał mu hrabia Hignburn, spoglądając nań ze zdziwieniem.
— Oczywiście. Lord Aberdeen jest człowiekiem honoru i udzieli nam niewątpliwie dobrej rady, jak należy postąpić w trudnej dla nas sytuacji.
— Hm — mruknął hrabia Highburn. — Cała rzecz w tym, że Brand jest przyjacielem lorda.
— Cóż znowu? — zawołał Raffles, udając oburzenie. — Uważacie pana Branda za mego przyjaciela? Muszę przyznać że nadajecie temu pojęciu zbyt szeroki zasięg... Oczywiście spotykam się z tym panem, jak z większością członków naszego klubu, lecz nie świadczy to bynajmniej, że jest on moim przyjacielem...
— A więc tak! — odetchnął hrabia Highburn z wyraźną ulgą. — Wobec tego śmiało możemy panu opowiedzieć jaka nas przykrość spotkała.
— Obracam się w słuch — odparł Raffles z uwagą.
Obaj panowie rozpoczęli długi i pełen oburzenia opis zajścia które nazwali „niesłychaną, bezczelną napaścią“.
Wice-przewodniczący Windsor-Clubu wysłuchał ich z uwagą... Ani jeden muskuł nie drgnął na jego męskiej opanowanej twarzy.
— Oczywiście wyzwaliście go panowie niezwłocznie na pojedynek?
Hrabia Highburn spojrzał nań z przerażeniem.
— Na pojedynek? — powtórzył łykając ślinę.
— Oczywiście — odparł Raffles. — Nie mogliście puścić podobnej obrazy płazem.
Nagle hrabia przypomniał sobie o ostatniej desce ratunku. Wypiął po bohatersku pierś i rzekł dumnie:
— Byłbym to uczynił niezwłocznie gdyby nie uniemożliwiła mi tego pewna okoliczność.
— Powinienem był się tego domyśleć — zawołał Raffles udając, że ciężar spadł mu z jego piersi.
— Widzi pan, mylordzie, sytuacja przedstawia się wsposób następujący: napastnik wcisnął mi na głowę cylinder tak głęboko, że nie mogłem ani mówić, ani widzieć. Gdy baron Bornemouth oswobodził mnie wreszcie, nasz napastnik był już daleko.
— Tym niemniej macie panowie możliwość wyzwania go na pojedynek w ciągu najbliższych godzin.
— Dlaczego?
— Przysługuje panom prawo wyboru broni — ciągnął dalej Raffles, jak gdyby nie słyszał lękliwego pytania.
— Czy... Czy to konieczne? — zapytał „odważny“ hrabia, jąkając się ze strachu.
— Oczywiście. — Musicie panowie wiedzieć, że mister Brand jest mistrzem na szable i florety i z odległości pięćdziesięciu kroków trafia do asa pikowego...
Hrabia Highburn zbladł jak płótno. Na czole jego ukazały się grube krople potu...