Klejnoty amazonki/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Klejnoty amazonki
Pochodzenie
Tygodnik Przygód Sensacyjnych
Nr 87
Lord Lister
Tajemniczy Nieznajomy
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 6.7.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin.
Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


TYGODNIK PRZYGÓD SENSACYJNYCH.
Nr. 87.                         Dnia 6 lipca 1939 roku.                      Cena 10 gr.
Lord Lister. Tajemniczy Nieznajomy
KLEJNOTY AMAZONKI
Plik:PL Lord Lister -87- Klejnoty amazonki.jpg


REDAKTOR: Antoni Weiss. — Odpow. za ogłoszenia I reklamy Konstanty Łosiew. Zamieszkali w Łodzi.
WYDAWCA: Wydawnictwo „Republika“ Sp. z ogr. odp. — Odbito w drukarni własnej. Łódź, ul. Piotrkowska 49 i 64.
Konto P. K. O. 68.148, adres Administracji: Łódź, Piotrkowska 49, tel. 122-14. Redakcji — tel. 136-56.

SPIS TREŚCI
4. 


KLEJNOTY AMAZONKI
Raffles się nudzi

Lord William Aberdeen, alias lord Lister, dobrze znany policji londyńskiej pod nazwiskiem Johna Rafflesa, siedział przy suto zastawionym stole.
Zgodnie z angielskim zwyczajem śniadanie jego składało się z szynki na jajach, ryby, owsianki i grzanek.
Tajemniczy Nieznajomy jadł bez apetytu i równocześnie niedbałym ruchem przerzucał stronice Timesa:
— Czytając gazety nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nic nie dzieje się ciekawego na świecie — rzekł do wchodzącego właśnie sekretarza, Charleya Branda. — Nasz poczciwy przyjaciel Baxter mógłby spokojnie udać się teraz na urlop.
Charley Brand spostrzegł od razu, że lord Lister jest w nieszczególnym humorze. Nie dał tego jednak poznać po sobie.
— Czy masz coś dla mnie do roboty, Edwardzie? — zapytał.
— Niestety nic... Najwyżej moglibyśmy porozmawiać ze sobą na oderwane tematy.
— Czyżby naprawdę aż taka była posucha? — zapytał sekretarz. — Czy przejrzałeś dokładnie drobne ogłoszenia? Z pewnością znajdzie się w nich coś, co przy twoich zdolnościach i twoim sprycie da się w odpowiedni sposób wykorzystać.
— Zaczynasz mi pochlebiać, Charley. Nigdy nie miałeś tego zwyczaju.
— Znam cię zbyt dobrze, abym śmiał prawić ci komplementy. Jeśli mówię o twym sprycie i zdolnościach, to tylko dlatego, że posiadasz te zalety w stopniu wyróżniającym cię od otoczenia. — Czyż nie im zawdzięczasz, że cała policja Scotland Yardu trudzi się od lat, aby cię schwytać?
— To prawda... — przyznał Raffles. — Musisz jednak przyznać, że nie trzeba wiele sprytu, aby wyprowadzić Baxtera w pole.
— Nie mówię o Baxterze, — odparł Charley lekceważąco. — To prawdziwy dureń, ale poza nim są jeszcze inni. Żarty na stronę: nie dałeś mi odpowiedzi na moje zasadnicze pytanie: Czy przejrzałeś dział ogłoszeń?
— Jeszcze nie... Pochłonęło mnie sprawozdanie z mowy, wygłoszonej wczoraj w parlamencie na temat handlu żywym towarem.
— Ho, ho — mruknął Brand — po raz pierwszy mówi się głośno o tak drażliwych kwestiach... Muszę przyznać, że mnie to trochę dziwi.
— Masz rację przyjacielu... Nasza kochana stara Anglia czyni wyraźne postępy.
Mówiąc to, Raffles rzucił pobieżnie okiem na dział ogłoszeń. Brand nie spuszczał wzroku z jego twarzy.
Raffles czytał tymczasem coś z zainteresowaniem.
— Czy wiesz, że przybył do miasta cyrk Alberta Althoffa? — zwrócił się nagle żywo do sekretarza.
— Słyszałem o tym klubie.
— Czy mówisz o klubie, którego jestem prezesem?
— Właśnie o tym samym.
— Nic w tym dziwnego... Przyjazd wędrownego cyrku jest dla tych starszych i bogatych panów nielada rozrywką.
— Dlaczego? Nie brak nam przecież w Londynie stałych cyrków.
— To zupełnie co innego, chłopcze... Przelotny romansik z woltyżerką, zatrudnioną w wędrownym cyrku, jest bez porównania bardziej atrakcyjny.
— Czy wiesz, kto wchodzi w skład zespołu tego cyrku?
— Nie.. Nie czytałem jeszcze afiszów.
— A więc pozwól sobie powiedzieć, że będziesz miał okazję ujrzenia nielada atrakcji... Przyjeżdżają Olga Dimitriew, najsławniejsza woltyżerka i doskonała amazonka.
— Musi to być coś niezwykłego, skoro wyrażasz się o niej w takich superlatywach. Jesteś przecież niezwykle wymagalny na punkcie konnej jazdy.
— Tak... Sam jeżdżę nieźle i oglądałem już wielu wspaniałych jeźdźców wśród kozaków dońskich. Muszę jednak przyznać, że Olga Dimitriew jest, moim zdaniem, najlepszą amazonką świata.
— Czy jeździ lepiej od ciebie? — zapytał z niedowierzaniem Charley.
— O wiele lepiej...
— Czy jest ładna?
— Czarująca.
— Młoda?
— Może mieć najwyżej dwadzieścia lat.
— To ciekawe... Jak wygląda?
— Odznacza się niezwykłą urodą... Wyobraź sobie, wspaniale zbudowaną młodą dziewczynę o cudownych, rudawo złotych włosach. Oczy jej po siadają dziwny odcień, jasno zielonkawy...
— Czy nie ma przypadkiem śniadej, ciemnej cery?
— Tak... Ale skąd wiesz o tym, Charley? — Czyś ją widział?
— Opis twój zgadza się dokładnie z wyglądem kobiety, którą spotkałem wczoraj, wychodząc z klubu.
— Czy byłeś sam?
— Nie... Razem ze mną byli hrabia Highburn, i baron Bornemouth.

Dwaj szlachetnie urodzeni uwodziciele

Raffles odłożył gazetę i spojrzał bystro na swego sekretarza.
— Mam nadzieję, że nie zaliczasz tych dwuch panów do rzędu swych przyjaciół? Nie mam zasadniczo uprzedzeń do ludzi, ale wołałbym raczej dać się niezwłocznie zaaresztować przez mego wroga Baxtera, niż nazwać ludzi tego pokroju swoimi przyjaciółmi.
— Całkowicie podzielam twoje zdanie, Edwardzie... Właściwie nic mnie nie łączy z tymi panami. Przypadek sprawił, że równocześnie weszliśmy z klubu.
— Czy oni również zauważyli Olgę Dimitriew?
— Oczywiście...
— Jakie wywarła na nich wrażenie?
— Hrabia Highburn oglądał się z zaciekawieniem i pożądliwością.
— Hm. — mruknął lord Lister — i co dalej?
— Dalej, usłyszałem kilka słów, na które nie zwróciłem początkowo uwagi... Gdybym wiedział, że ta osoba budzi w tobie specjalne zainteresowanie wówczas....
Przy tych słowach lekki uśmiech ukazał się na ustach Branda i z ledwie dostrzeganym odcieniem ironii spojrzał na swego przyjaciela. Lord Lister słynął z zupełnej obojętności w odniesieniu do kobiet. Mógłby zdobyć najpiękniejsze i najbogatsze, gdyby chciał, ale najwytworniejsze damy z żalem ścigały wzrokiem jego wspaniałą męską sylwetkę, jego twarz o szlachetnych lecz niewzruszonych rysach. Lord Lister przyjmował te hołdy zimno, traktując wszystkie kobiety jednakowo grzecznie, ale bez entuzjazmu.
Charley zrozumiał szybko, że i tym razem zainteresowanie lorda Listera nie ma podkładu osobistego.
— Jakież to były słowa? — zapytał lord Lister — wracając do poprzedniego tematu.
— Hrabia Highburn spojrzał na swego nieodłącznego przyjaciela, barona Bornemoutha i obaj zawołali:
— Diablo przystojna bestyjka! — poczym oboje wybuchnęli głośnym, niemiłym śmiechem.
— Wiele pięknych kobiet widziałem w swoim życiu — ozwał się wreszcie hrabia, ale ta bije wszystkie rekordy.
— I cóż ty na to Charley? — zapytał John Raffles przyglądając się uważnie swemu sekretarzowi.
— Nie odezwałem się... Muszę przyznać, że i mnie ta kobieta podobała się. Twarzyczka jej tchnęła przy tym taką niewinnością, że słowa obu panów wydały mi się wcale nie na miejscu... Nie pozostało mi nic innego jak ukłonić się uprzejmie miłym towarzyszom i odejść.
— Co później się stało?
— Wielkie nieba, Edwardzie — odparł Charley Brand ze zdumieniem. Od kiedy to jesteś tak gorącej wodzie kąpany?... Gdy uszedłem kawałek drogi obejrzałem się za siebie i...
— I co?...
— W odległości kilku kroków za dziewczyną biegli obaj nasi przyjaciele. Zawróciłem więc i począłem śledzić całą trójkę. Niestety, nie mogłem słyszeć tego, o czym mówili. Zaczęło mnie to nudzić, dlatego zbliżyłem się jeszcze bardziej. Wówczas hrabia Highburn odezwał się tak głośno, że słowa jego musiały z całą pewnością dojść do uszu ściganej dziewczyny:
— Czy uwierzysz mi baronie, że chętnie sprzedam jedną z mych włości, aby zdobyć na własność to piękne stworzenie.
— Ale chyba nie na zawsze? — odparł ze śmiechem zagadnięty, starając się dotrzymać kroku swemu przyjacielowi.
— Oczywiście, że nie... Ładna, bo ładna, — ale gdyby nawet była księżniczką krwi, nie zniósbym jej obecności dłużej, niż przez jeden tydzień.
— Masz rację, przyjacielu — odparł baron. — Ciekaw jestem jak się zabierzesz do dzieła.
Z tymi słowy obaj panowie zbliżyli się do Olgi Dimitriew... Muszę przyznać, że z trudem panowałem nad sobą.
— Wierzę ci, Charley... Opowiadaj dalej.
— Obydwaj wyprzedzili dziewczynę o kilka kroków, poczym nagle zatrzymali się przed nią. — Obaj jak na komendę, zdjęli cylindry z głowy...
— Sadzę, że zbliża się kulminacyjny punkt dramatu...
— Masz rację, jeśli można nazwać to zajście dramatem — odparł Charley Brand z uśmiechem. Wobec teł niemiłej zaczepki ze strony obcych mężczyzn, woltyżerka zatrzymała się na miejscu, jak wryta. Następnie rzuciła się odruchowo do ucieczki, biegnąc w moją stronę. Ukłoniłem się uprzejmie i zapytałem z szacunkiem:
— Bardzo przepraszam, że ośmielam się mówić do pani, nie będąc jej przedstawionym... Jeśli jednak zachowanie tych panów sprawia pani przykrość, proszę rzec słowo, a skarcę ich należycie.
Dziewczyna spojrzała na mnie z wdzięcznością:
— Bardzo panu dziękuję — rzekła dziwnie melodyjnym głosem. — Przykro mi tylko, że mogę sprawić panu kłopot moją osobą.
— Gdyby nasi panowie uznali wówczas swą porażkę i pozostawili kobietę jej losowi, historia na tym skończyłaby się. Ale hrabia Highburn spojrzał na mnie, jakby urażony i rzekł:
— Mister Brand, nie rozumiem dlaczego się pan miesza do nieswoich spraw? Zwracam panu uwagę, że hrabia Highburn nie pozwoli się obrażać bezkarnie w obecności damy.
— Rozumiesz sam, jaki sprawa musiała przybrać obrót. Zbliżyłem się do niefortunnego hrabiego i patrząc mu w oczy, rzekłem:
— Pańskie zachowanie przynosi ujmę hrabiowskiemu tytułowi... Jeśli niezwłocznie nie przeprosi pan tej damy, wcisnę panu przemocą cylinder aż po szyję.
— Wiesz, że nie rzucam słów na wiatr, Edwardzie. Nie minęły więc trzy sekundy i cylinder hrabiego nasunął mu się na twarz aż po same usta. Hrabia czynił jakieś przekomiczne gesty, chcąc się pozbyć nieprzewidzianej przeszkody. A tymczasem baron Bornemouth stał obok, nie śmiąc wyrzec ani słowa.
Raffles zaśmiał się.
— Byłem niewdzięczny, skarżąc się na brak urozmaicenia — rzekł wreszcie. — Dlaczego u licha, nie opowiedziałeś mi o tym wcześniej?
— Z bardzo prostej przyczyny: nie pytałeś mnie o to, a nie sądziłem, aby moja przygoda mogła wzbudzić twoje zainteresowanie.
— A co się stało się z Olgą Dimitriew?
— Zachowała się, jak prawdziwa dama, Nie czekając na rezultat sprzeczki między panami, oddaliła się śpiesznym krokiem.
— Doskonale się spisałeś, Charley. — Czy na tym koniec?
— Mógłbym odpowiedzieć twierdząco, Edwardzie... Wiem jednak, że przed tobą nic się nie ukryje: Nie mogłem się powstrzymać i postanowiłem wycisnąć na ich twarzach odciski moich pięciu palców.

W Windsor Clubie

Wieczorem tego dnia Raffles siedział spokojnie w swym gabinecie, z rozkoszą ćmiąc cygaro.
W drzwiach ukazał się Charley Brand.
— Widzę, że jesteś we fraku, Edwardzie — rzekł, zwracając się do Tajemniczego Nieznajomego. — Czy zamierzasz wyjść z domu?
— Tak... Muszę oblec się w skórę lorda Aberdeena i ukazać w Windsor-Clubie. Nie byłem tam już oddawna...
Charley spojrzał na swego przyjaciela ze zdumieniem.
— Mam nadzieję, że twoja wizyta nie pozostaje w żadnym związku z moją wczorajszą przygodą? Popełniłbyś bowiem nieostrożność.
— Dlaczego? — zapytał Raffles z uśmiechem. — Rozumiesz chyba czego się obawiam... Dopóki wszystko idzie gładko, nikomu nie przyjdzie na myśl, że pod postacią wytwornego lorda Aberdeena ukrywa się znany policji John Raffles... Z tą chwilą, kiedy narazisz się na niepotrzebny konflikt z dwoma wpływowymi członkami klubu, sprawy mogą przybrać dla ciebie inny obrót... Rozpoczną się dociekania, sprawdzania i inne przykrości.
— Możesz być o mnie spokojny, chłopcze,
— Czy masz jakiś konkretny plan działania?
— Jeszcze nie... Wszystko będzie zależało od okoliczności.
— Czy i ja również mam zjawić się w klubie?
— Jak chcesz... Musielibyśmy się zachowywać, jak gdybyśmy byli zwykłymi znajomymi, a nie bliskimi przyjaciółmi.
— Widzę, że planujesz jakiś nowy wielki figiel w twoim stylu.
— Zgadłeś, Charley... Oddawna mam już na oku obu panów, to jest hrabiego Highburna i barona Bornemoutha... Postanowiłem dać im solidną nauczkę!
Nacisnął guzik elektrycznego dzwonka.
W drzwiach ukazał się kamerdyner Gaston.
— Podaj mi futro i cylinder — rzekł Raffles.
— Czy czytałeś wieczorne wydanie Timesa? — dodał, zwracając się do Branda.
— Jeszcze nie.
— Przejrzyj więc sobie tę gazetę... Może znajdziesz w niej coś, co cię zainteresuje. A teraz żegnaj! Mam nadzieję, że wrócę z dobrymi wiadomościami.
Mocno uścisnął na pożegnanie dłoń przyjaciela i opuścił willę na Cromwell Road.
Charley zabrał się do przeglądania gazety. Zajęło mu to prawie godzinę czasu. Nagle wzrok jego padł na ogłoszenie następującej treści:
„Baczność, właściciele cyrków!
Pierwszorzędny akrobata cyrkowy chwilowo bez zajęcia z powodu nieporozumień, wynikłych między nim a jego managerem — szuka pracy w zamian za skromne wynagrodzenie. Niezwykle atrakcyjne numery! Oferty składać pod „Stefano“ w redakcji pisma“.
— Tam do licha! — zaklął Brand, dwukrotnie przeczytawszy treść ogłoszenia. — Dam się wziąć żywcem Baxterowi, jeśli ogłoszenia tego nie umieścił nasz przyjaciel Raffles!... Ale jaki miałby w tym cel?

Podczas, gdy Charley Brand głowił się nad rozwiązaniem tej zagadki, Raffles jako lord Aberdeen wkraczał do sali Windsor-Clubu.
Do klubu tego należeli ludzie o najwspanialszych nazwiskach w Londynie. John Raffles obracał się w tym środowisku ze swobodą człowieka, wyrosłego w tej atmosferze.
Było jeszcze dość wcześnie i na sali znajdowało się niewiele osób. Raffles powoli zbliżył się do stolika, przy którym siedziało dwóch wyfraczonych panów. Obaj milczeli, jak zaklęci, a z miny ich można było łatwo wywnioskować, że trapią ich niewesołe myśli. Byli to hrabia Highburn i baron Bornemouth.
Raffles ukłonił się im uprzejmie.
— Mam nadzieję, że panom nie przeszkadzam. Czy wolno mi zająć obok was miejsce?
Obaj panowie śpiesznie poczęli go zapewniać o tym że obecność tak miłego człowieka może im tylko sprawić przyjemność.
Lord William Aberdeen uchodził za człowieka niezmiernie bogatego i należał do najstarszych rodzin angielskich. Raffles zapalił papierosa.
— Obawiam się że wam jednak przeszkadzam — rzekł po chwili. — Robicie wrażenie ludzi, których dręczy jakaś ukryta troska... Nie weźmiecie mi chyba za złe tej szczerej uwagi.
— Oczywiście, że nie — zapewnił śpiesznie hrabia Highburn. — Pochlebia nam pańskie zainteresowanie.
— Słusznie ujmuje pan sprawę, hrabio — rzekł Raffles z niedostrzegalnym uśmieszkiem. — Chciałbym wiedzieć, co znaczą owe czerwone ślady na waszych policzkach? Ślad ten widnieje na lewym policzku hrabiego na prawym zaś policzku barona.. Czy to skutek jakiejś nieostrożności? Mam nadzieję, że to nic poważnego?
Hrabia Highburn zaczerwienił się, jak piwonia.
— Drobnostka, mylordzie — rzekł. — Wszystkiemu winien ten niezdara fryzjer: zaciął mnie przy goleniu.
— Czy i pana spotkała ta niemiła przygoda — zapytał Raffles z udanym współczuciem zwracając się do barona.
— Nie, mylordzie... Niezwykłem powierzać mej cennej twarzy rękom niedbałych fryzjerów... A zresztą, muszę panu wyznać prawdę... Sądzę, że nie należy ukrywać przed naszym wice-prezesem klubu jak się rzeczy naprawdę mają.
— Sądzisz że tak będzie lepiej? — przerwał mu hrabia Hignburn, spoglądając nań ze zdziwieniem.
— Oczywiście. Lord Aberdeen jest człowiekiem honoru i udzieli nam niewątpliwie dobrej rady, jak należy postąpić w trudnej dla nas sytuacji.
— Hm — mruknął hrabia Highburn. — Cała rzecz w tym, że Brand jest przyjacielem lorda.
— Cóż znowu? — zawołał Raffles, udając oburzenie. — Uważacie pana Branda za mego przyjaciela? Muszę przyznać że nadajecie temu pojęciu zbyt szeroki zasięg... Oczywiście spotykam się z tym panem, jak z większością członków naszego klubu, lecz nie świadczy to bynajmniej, że jest on moim przyjacielem...
— A więc tak! — odetchnął hrabia Highburn z wyraźną ulgą. — Wobec tego śmiało możemy panu opowiedzieć jaka nas przykrość spotkała.
— Obracam się w słuch — odparł Raffles z uwagą.
Obaj panowie rozpoczęli długi i pełen oburzenia opis zajścia które nazwali „niesłychaną, bezczelną napaścią“.
Wice-przewodniczący Windsor-Clubu wysłuchał ich z uwagą... Ani jeden muskuł nie drgnął na jego męskiej opanowanej twarzy.
— Oczywiście wyzwaliście go panowie niezwłocznie na pojedynek?
Hrabia Highburn spojrzał nań z przerażeniem.
— Na pojedynek? — powtórzył łykając ślinę.
— Oczywiście — odparł Raffles. — Nie mogliście puścić podobnej obrazy płazem.
Nagle hrabia przypomniał sobie o ostatniej desce ratunku. Wypiął po bohatersku pierś i rzekł dumnie:
— Byłbym to uczynił niezwłocznie gdyby nie uniemożliwiła mi tego pewna okoliczność.
— Powinienem był się tego domyśleć — zawołał Raffles udając, że ciężar spadł mu z jego piersi.
— Widzi pan, mylordzie, sytuacja przedstawia się wsposób następujący: napastnik wcisnął mi na głowę cylinder tak głęboko, że nie mogłem ani mówić, ani widzieć. Gdy baron Bornemouth oswobodził mnie wreszcie, nasz napastnik był już daleko.
— Tym niemniej macie panowie możliwość wyzwania go na pojedynek w ciągu najbliższych godzin.
— Dlaczego?
— Przysługuje panom prawo wyboru broni — ciągnął dalej Raffles, jak gdyby nie słyszał lękliwego pytania.
— Czy... Czy to konieczne? — zapytał „odważny“ hrabia, jąkając się ze strachu.
— Oczywiście. — Musicie panowie wiedzieć, że mister Brand jest mistrzem na szable i florety i z odległości pięćdziesięciu kroków trafia do asa pikowego...
Hrabia Highburn zbladł jak płótno. Na czole jego ukazały się grube krople potu...

Zmowa

— Mistrzem na florety i szable... z odległości pięćdziesięciu kroków trafia do asa! — powtórzył nieszczęsny hrabia drżąc jak liść na wietrze.
Jedwabną chusteczką począł ocierać pot z czoła.
Raffles z wysiłkiem ukrywał uczucie niesmaku, jakie wzbudzał w nim widok trzęsącego się mężczyzny.
— Tak jest w istocie — rzekł. — Oczywiście, zdarza mu się czasem że chybia. Ale nie więcej, niż o połowę asa... W każdym bądź razie panom, jako stronie obrażonej, przysługuje prawo wyboru broni. Jak słyszałem, władacie obaj wprawnie: szpadą?
Hrabia Highburn westchnął głęboko.
— Mówi pan o „obrażonej stronie“, — mylordzie — rzekł. — Ale na Boga, dlaczego brać sprawy tak tragicznie? Pan Brand w porównaniu ze mną jest jeszcze młodym chłopcem?.. W jego wieku popełnia się często rzeczy, których się po tym żałuje... Pewien jestem, że nasz młody przyjaciel wstydzi się tego, co uczynił... Był to wybryk, który należy potraktować wyrozumiale.
Raz jeszcze jedwabna chusteczka wyciągnięta została na światło dzienne.
— Ma pan rację, hrabio — rzekł Raffles z kamiennym spokojem. To był wybryk i nie warto nim się przejmować.
— Nieprawda? — podchwycił hrabia Highburn, nie posiadając się z radości z tak szczęśliwego obrotu sprawy. — Ponadto mam wątpliwości, czy szlachcic ma prawo pojedynkować się z mieszczańskim synem?
— Zupełnie słusznie — odparł Raffles. — A więc zostawmy kwestię pojedynku i przejdźmy do sprawy daleko ważniejszej, bo dotyczącej pięknej kobiety. Czy wiecie panowie, że mi jeszcze nie opisaliście jak ona wygląda.
— Na Boga, zapomnieliśmy o najważniejszym. Otóż nasza piękna nieznajoma jest kobietą słusznego wzrostu, o falujących rudo złocistych włosach i wspaniałych wielkich oczach...
— I o dziwnie ciemnym odcieniu skóry? — dodał Raffles.
— Tak...
— Twarz jej posiada przedziwnie czysty, regularny owal?...
— Zupełnie słusznie, mylordzie — odparł ze ździwieniem hrabia Highburn. — Czy wolno mi zapytać, skąd pan o tym wie?
— Zaraz panom powiem... Skoro zaczęliście mi mówić o jej niezwykłych oczach i rudych włosach, przypomniała mi się kartka, którą jakiś uliczny roznosiciel reklam wcisnął mi w Hyde-Parku. Była to reklama cyrku Alberta Althoffa i przedstawiała fotografię Olgi Dimitriew, woltyżerki i akrobatki.
Na twarzy hrabiego wystąpiły krwawe rumieńce.
— Czy ma pan przy sobie tę kartkę, mylordzie?
— Oczywiście... Wziąłem ją zupełnie bezwiednie z rąk roznosiciela.
Hrabia Highburn chwycił skwapliwie pocztówkę.
— To ona! — zawołał ze zdziwieniem...
— Co do tego nie żywiłem najmniejszych wątpliwości... Nie ma dwóch podobnie pięknych dziewcząt w Londynie.
— Ma pan rację, mylordzie — westchnął hrabia Highburn. — Czy zwrócił pan uwagę na regularność jej rysów?
— Owszem — Rozumiem pański zachwyt.
— Zachwyt, któremu pańskie słowa dorzuciły iskierkę nadziei, — dokończył hrabia. — Skoro nasza ubóstwiana jest woltyżerką cyrkową, nie trudno będzie ją zdobyć... Tysiąc funtów szterlingów wystarczy!
Słowom tym towarzyszył cyniczny śmiech.
Raffles z trudem zachowywał spokój. Porozmawiał chwil kilka z obu panami, poczym pożegnał się i wsiadł do auta. Wkrótce znalazł się już w swej wspaniale urządzonej willi na Cromwell Road.
Sekretarz jego nie położył się jeszcze, oczekując przybycia swego mistrza i przyjaciela.
Raffles zbliżył się do kominka, na którym płonął ogień, usiadł w wygodnym fotelu i wyciągnął nogi.
— Widzę, że wieczór minął ci przyjemnie, — odezwał się Charley.
— Skąd o tym wiesz? — zapytał Tajemniczy Nieznajomy.
— Ot, poprostu. — odparł Charley. — Niepowodzenia i niebezpieczeństwa nie wywołują najmniejszej zmiany na twojej twarzy... Gdy natomiast udaje ci się realizacja któregoś z twych śmiałych pomysłów na wargach twych pojawia się uśmiech zadowolenia... Musisz mi opowiedzieć, co zaszło w klubie? Przed tym jednak wytłumacz mi proszę, po co umieściłeś owo dziwaczne ogłoszenie w Timesie?
Charley wstał i podał lordowi Listerowi wieczorną gazetę. Ogłoszenie, o którym wspominał, podkreślone było przez niego czerwonym ołówkiem.
— Cóż widzisz w tym dziwnego? — zapytał.
— Nie udawaj, Edwardzie... Dokładnie wiem, żeś to ty je zredagował, nie rozumiem tylko w jakim celu?
— Zaraz ci to wyjaśnię Charley... Tym akrobatą cyrkowym jest Raffles. Cóż ty na to?
Charles Brand spojrzał na niego, otwierając ze zdumieniem usta, na co Raffles wybuchnął śmiechem.
— Od szeregu lat jesteś moim najbliższym współpracownikiem i przyjacielem, Charley. Byłeś świadkiem moich najdziwniejszych przygód, i powinieneś raz wreszcie przestać się dziwić.
— Czy naprawdę zamierzasz występować w cyrku?
— Oczywiście... W ten sposób będę mógł śledzić z bliska posunięcia obu naszych „przyjaciół“: hrabiego i barona. Ci panowie postanowili za wszelką cenę uwieść biedną woltyżerkę... Nie dopuszczę do tego!
— A jeśli Albertowi Althoffowi nie jest potrzebny akrobata?
— Zdziwiłoby mnie to bardzo... Umyślnie zredagowałem ogłoszenie w ten sposób, aby każdy dyrektor cyrku mógł się na nie złapać... Nigdy to nie zawadzi uzyskać dobrą siłę cyrkową za psie pieniądze... Jeśli ten sposób zawiedzie, zaofiaruje mu swoje usługi, jako żongler lub chłopak stajenny... Gotów jestem mu nawet dopłacić jeśliby zaszła tego potrzeba.
— A czy ja nie otrzymam jakiejś roli w tej tragi - komedii?
— To się rozumie, samo przez się, — odparł Raffles z uśmiechem. — Ani mi w głowie walczyć samemu z tylu przeciwnikami... Liczę na twoją pomoc, drogi chłopcze. Czy dobrze jeździsz konno?
— O to możesz być spokojny... Wspaniały arab, którego dostałem od ciebie, nie należy do łatwych koni, a jednak dałem mu rady...
— Tym lepiej... Być może, iż będę zmuszony uciec się do twych jeździeckich umiejętności.
— Nie każesz mi chyba wyczyniać akrobacji na koniach? — zapyta Charley z przerażeniem.
— Kto wie? Wślizgniesz się do cyrku jako chłopiec stajenny... Później prawdopodobnie wystąpisz w roli... amazonki.
— Wielkie nieba! — zawołali Charley przerażony — nie każesz mi chyba przebrać się za kobietę?
— Podziękuj raczej Bogu za twą delikatną, bez zarostu twarz i szczupłą figurę. Dzięki temu możesz bezkarnie paradować w kobiecych strojach i nikt nawet nie domyśli się, że przed sobą ma mężczyznę.
— Czy mógłbyś mi tego zaoszczędzać, Edwardzie — jęknął płaczliwie Charley.
— Niestety... Mówiąc po prostu, będziesz musiał przebrać się za Olgę Dimitniew.
Charley aż jęknął:
— Jakie są twe plany?
— Wyjaśnię ci je, gdy jutro będziemy w cyrku.
— Czy mam coś załatwić w mieście?
— Nie... Wszystko co nam jest potrzebne, znajdziemy w naszej rekwizytorni. Dobierzesz najpierw kostium odpowiedni dla stajennego. Przedstawię cię, jako mego przyjaciela, który chętnie zgodzi się pracować choćby za parę centów dziennie. Musisz przy tym sprawdzić w redakcji, czy na moje ogłoszenie złożono jakąś ofertę... Jeśli tak, natychmiast udamy się razem do cyrku.

Raffles w roli cyrkowego akrobaty

Następnego ranka Raffles zerwał się z łóżka świeży i wypoczęty. Wykąpawszy się we wspaniałej łazience, zadzwonił na kamerdynera.
— Musisz udać się niezwłocznie do administracji „Timesa“ — rzekł do starego służącego. — Zapytasz się, czy przyszły jakieś odpowiedzi na umieszczone we wczorajszym numerze ogłoszenie. Jeśli tak, przyniesiesz mi je do domu. Gdyby cię pytano o szczegóły, odpowiesz, że nie wiesz o niczym.
Gaston wziął z rąk swego pana gazetę, w której wspomniane ogłoszenie zakreślone było czerwonym ołówkiem. Po jego wyjściu Raffles zaczął ubierać się. W lustrze stwierdził z zadowoleniem, że wygląda jak typowy sztukmistrz cyrkowy. Kilka umiejętnymi pociągnięciami ołówka nadał swej twarzy zgoła specyficzny wyraz. Na oczy nasunął zniszczoną cyklistówkę, a do kieszeni marynarki wsunął kolorową chusteczkę oraz pudełko papierosów najpośledniejszego gatunku.
Tak wystrojony, udał się do pokoju jadalnego.
Charley Brand wyglądał przez okno na ulicę. Dzień był ponury. Za oknami wisiała gęsta, typowo londyńska mgła. Na odgłos kroków Charley odwrócił się.
— Wielkie nieba, Edwardzie, — zawołał ze zdumieniem. — Wyglądasz wspaniale. A jak ja ci się podobam?
Raffles spojrzał nań badawczo.
— Zupełnie nieźle. Tylko maleńka uwaga: chłopcy stajenni nigdy nie wiążą tak krawatów.
Związał krawat mocna na węzeł i przesunął go na lewą stronę.
— Teraz jest dobrze — rzekł z zadowoleniem.
— Dzięki Bogu — mruknął Charley. — A kiedy mam się przeobrazić w amazonkę?
— Sam jeszcze nie wiem... Możliwe, że będzie to niepotrzebne. Będzie to zależało od posunięć hrabiego Highburna. Postanowiłem dostać się do cyrku tylko po to, aby pokrzyżować jego plany wobec Olgi Dimitriew.
Zdążyli zjeść spokojnie śniadanie, gdy w jadalni zjawił się Gaston. Trzymał w ręku dwa listy. Wręczył je swemu panu, który otworzył koperty.
— To z Hipodromu — rzekł, odkładając jeden z listów na bok. — To mnie nie interesuje.
Rzucił skolei okiem na drugi list.
— Wspaniale — zawołał z zadowoleniem — posłucha tylko:
„Szanowny Panie! W odpowiedzi na ofertę, umieszczoną we wczorajszym numerze „Timesa“, uprzejmie proszę o przybycie do mego biura. Jeden z członków Tria Bellini złamał nogę i zmuszony jestem znaleźć zastępcę.
Z poważaniem Albert Althoff“.
— Czy nie mówiłem — zawołał Raffles z radością. — Jesteśmy na doskonałej drodze.
— Słusznie, Edwardzie... Musimy tylko dowiedzieć się czy i ja otrzymam zajęcie.
Raffles schował list do kieszeni i wraz ze swym sekretarzem, wyszedł z willi.
Wsiedli do autobusu, a następnie zamienili ten środek lokomocji na kolej podziemną.
Cyrk rozbił swe namioty na wielkiej polanie jednego z przedmieść Londynu. Panował tam jeszcze chaos i nieporządek. Raffles poruszał się wśród tego zgiełku z właściwą sobie swobodą. Nagle zastąpił mu drogę jakiś parobek, o niemiłej, brutalnej twarzy.
— Czego tu się pan pętasz? — zagadnął go ostro.
Raffles zmierzył go zimnym spojrzeniem.
— Nie przypuszczasz chyba, że ci zechcę odpowiedzieć? Wódka cuchnie od ciebie zdaleka.
Parobek zbliżył się jeszcze bardziej do Rafflesa i począł wymachiwać pięścią tuż pod jego nosem.
— Przyjrzyj się tej pięści, głupcze.
Raffles począł oglądać pięść z udanym zainteresowaniem i gwizdnął przeciągle:
— Wygląda nieźle — rzekł. — Trochę zbyt czerwona, ale z pewnością silna.
Dokoła nich poczęła zbierać się grupka ciekawych. Tu i owdzie rozległy się pod adresem parobka dopingujące nawoływania.
Raffles rozejrzał się dokoła wzrokiem tak obojętnym, jak gdyby jego osoba w ogóle nie wchodziła tu w grę. Napastnik stawał się tymczasem coraz pewniejszy siebie i coraz bezczelniejszy. Podsunął drugą pięść pod nos Tajemniczemu Nieznajomemu i zawołał:
— A jak ci się ta pięść podoba?
— Bliźniaczo podobna do poprzedniej — odparł Raffles. — A może chciałbyś obejrzeć i moje pięści?
Podniósł do góry swe zaciśnięte delikatne, lecz mocne dłonie.
— Damskie paluszki — mruknął pogardliwie brutal. — Dobre tylko do całowania.
— Przekonasz się zaraz o ich wartości — odparł Raffles z pogardą.
Stajenny zrzucił z siebie marynarkę, podwinął rękawy brudnej koszuli i stanął w pozycji, gotów do walki. John Raffles nie wyjął nawet papierosa z ust, rozpiął tylko swą marynarkę i rozejrzał się szybko za siebie, chcąc sprawdzić, czy ma dość miejsca. Jednym uderzeniem pięści w podbródek rozciągnął swego przeciwnika na ziemi. Dokoła rozległ się szmer podziwu. Raffles nie spojrzał nawet na leżącą na ziemi ofiarę, skinął na swego sekretarza i ruszył naprzód. Po kilku krokach znalazł się naprzeciw mężczyzny w stroju dżokejskim. Był to Albert Althoff we własnej osobie.
— Cóż to za harmider? — zawołał. — Ile razy mówiłem wam, że nie życzę sobie bójek na moim terenie. Kim pan jest? — zwrócił się do Rafflesa. — Jak pan śmie przychodzić tutaj i rozbijać moich ludzi?
— Nazywam się Wiliam Stanton — odparł Raffles — zgłosiłem się na skutek oferty, złożonej do administracji „Timesa“. Nie poczuwam się do żadnej winy. To właśnie pański człowiek zaczepił mnie i zaatakował brutalnie. Kazał mi podziwiać swoje pięści... Zastosowałem się do jego życzenia, a że przy okazji zawadziłem o niego moimi pięściami, to już sprawa przypadku...
Raffles powiedział to takim tonem, że właściciel cyrku uśmiechnął się mimowoli. Okiem znawcy obrzucił atletycznie zbudowanego mężczyznę i dał mu znak, aby udał się za nim. — Po chwili znaleźli się obaj w biurze.
— Kogo sprowadzili pan ze sobą? — zapytał, wskazując na Branda.
— Kolegę podobnie jak i ja bez pracy... Znam go od lat, i mogę zaświadczyć, że doskonale obchodzi się z końmi... Pracowałby chętnie za niską opłatą.
— Dobrze, niech wejdzie... — mruknął pod nosem dyrektor.
Biuro mieściło się w namiocie, którego ściany obwieszone były fotografiami artystek filmowych i koni. Na ziemi wałęsały się żelazne ciężary. Albert Althoff wskazał swym gościom dwa wyplatane stołki i rzekł do Rafflesa:
— Niech się pan rozbierze.
Raffles spojrzał na niego ze zdumieniem.
— Czy to konieczne? — zapytał.
— Oczywiście... Inaczej nie mogę ocenić pańskiej budowy?
— Wystarczy chyba, że rozbiorę się tylko od góry? — odparł Raffles, który w pośpiechu zapomniał zmienić swą wytworną bieliznę.
— Tak, to wystarczy. Spiesz się pan, bo mam mało czasu.
Raffles ściągnął z siebie zręcznie marynarkę wraz z koszulą. Dyrektor zbliżył się do niego i począł oglądać go. Dotknął jego bicepsów i mruknął z ukontentowaniem:
— A teraz niech mi pan pokaże, co pan potrafi.
Bez słowa, Raffles podniósł z ziemi parę ciężkich halterów, wyprostował ręce i uniósł je do góry tak, jak gdyby trzymał w nich... lekkie słomki.
Dyrektor spojrzał na niego z podziwem:
— Widzę, że nie jest pan pierwszy lepszy... Jak pan sądzi, ile te haltery ważą?
— Nie wiem dokładnie... Przypuszczam, że od situ dziesięciu do stu dwudziestu funtów?
— Myli się pan!... Ważą sto pięćdziesiąt i niewielu ludzi potrafi unieść je z ziemi bez wysiłku... Ciekaw jestem. czy potraficie zastąpić chorego kolegę w Trio Belliniego... Numer ten umieściłem już w programach i trudno by mi było go skreślić.
Rozpoczęła się rozmowa, pełna fachowy wyrażeń. Raffles czynił wrażenie cyrkowca, doskonale obeznanego ze swoim zawodem. W kwadrans później, Raffles i Charley Brand mieli już w kieszeni tygodniowe kontrakty.
— Udało nam się doskonale — rzekł Raffles, gdy znaleźli się na ulicy.
— Czy nie boisz się próby?
— A dlaczego miałbym się bać? Pewien jestem, że w pół godziny nauczę się wszystkich sztuczek „Tria Bellini“... Poćwiczę trochę na przyrządach w naszej sali gimnastycznej i to wystarczy.
Nagle Brand zatrzymał się i chwycił Rafflesa za rękę...

Tajemnicza wycieczka

Raffles skierował wzrok za wzrokiem swego przyjaciela i ujrzał Olgę Dimitriew.
Młoda dziewczyna przeszła spokojne tuż obok Branda, nie poznając go. Obaj świeżo upieczeni pracownicy cyrkowi spojrzeli na siebie ze zdumieniem.
— Próba zaczyna się dopiero o godzinie pierwszej — szepnął Raffles. — Ruszajmy szybko za nią, aby sprawdzić, dokąd ona idzie.
— Ale czy ja mogę się stąd wydalić?
— Oczywiście... Twój kontrakt rozpoczyna się dopiero od jutra. Chodźże! Szli za nią w przyzwoitej odległości, aby nie wzbudzić podejrzeń. Piękna woltyżerka wsiadła do autobusu, idącego w kierunku Centrum Londynu. Raffles i Brand wskoczyli do tego samego wozu i zatrzymali się na peronie.
Olga Dimitriew wysiadła na Ludgate Circus. Raffles i Charley poszli za jej przykładem.
Woltyżerka skinęła na taksówkę i cicho rzuciła szoferowi jakiś adres.
Raffles i Brand spojrzeli na siebie.
— I co teraz będzie? — zapytał sekretarz.
— Nic... Przecież nie brak taksówek w Londynie... Zaraz złapiemy następną.
Gwizdnął i natychmiast z pobliskiego postoju ruszyła w ich stronę taksówka.
— Jedź pan za tamtą taksówką — rozkazał Raffles, wskazując szoferowi auto, do którego wsiadła Olga Dimitriew.
— Aż dokąd?
— Choćby do samej Tamizy. Dam panu znak, gdzie się zatrzymać... Nie ominie pana suty napiwek.
— Dobra! — odparł szofer i zaśmiał się z zadowoleniem.
Raffles i Brand wsiedli do taksówki, która natychmiast ruszyła z miejsca. Droga wiodła przez najludniejsze dzielnice Londynu.
Obaj przyjaciele nie wiele mówili podczas jazdy. Nagle po upływie pół godziny auto zatrzymało się gwałtownie. Raffles pochylił się ku szoferowi.
— Dlaczego się pan zatrzymał? — zapytał.
— Ponieważ nie jadę już dalej...
— Doskonale... A czy można zapytać dlaczego?
— Ponieważ taksówka, którą mi pan wskazał, również zatrzymała się.
— Trzeba było od razu tak powiedzieć. Gdzie stanęła?
— Przed drzwiami.
— Czyście oszaleli człowieku? Przed jakimi drzwiami?
— Przed drzwiami domu, do którego parę dni temu wszedłem wbrew mej woli.
— Zostawcie te zagadki... Sądząc z waszej miny, nie jest to chyba knajpa?
— Zgadł pan... Jest to główna kwatera policji.
— Scotland Yard? — zapytał Raffles ze zdumieniem.
— Zupełnie słusznie, panie szanowny...
Raffles spojrzał na Charleya, który zrobił niewyraźną minę.
— Cóż ją u licha sprowadza do Scotland Yardu? — mruknął sekretarz.
— Nie wiem... Sądzę jednak, że wkrótce zdołamy wyjaśnić tę sprawę.
Obaj nieodłączni przyjaciele wysiedli z taksówki. Raffles wsunął szoferowi w rękę napiwek, który przekroczył jego najśmielsze oczekiwania.
— Dałbym wiele, abym mógł w tym momencie, zobaczyć twarz naszego serdecznego przyjaciela, Baxtera — rzekł Raffles.
— Dlaczego? Czy sądzisz że do niego udała się nasza woltyżerka?
— A do kogóżby?
— Możebyśmy się postarali dostać do środka?
— Na to jesteśmy zbyt słabo ucharakteryzowani... Nie chcę narażać się na niebezpieczeństwo rozpoznania... Najlepiej będzie tu na nią zaczekać.
— A co po tym?
— Po tym zobaczymy co dalej będzie... Może jakiś przypadek przyjdzie nam z pomocą.
— Co będzie z próbą?
— Nie możemy jej opuścić, oczywiście... Nie zacznie się chyba przed godziną drugą. Zdążymy jeszcze wprowadzić w czyn nasze zamierzenia.

Baxter zakochany

Olga Dimitriew weszła do biura i wręczyła dyżurnemu policjantowi swą kartę wizytową. Agent przeczytał ją.
— Do inspektora Baxtera?
— Odgadł pan trafnie — odparła woltyżerka.
— Skąd pan wie?
— O, to bardzo proste — uśmiechnął się agent. — Ilekroć młoda i piękna kobieta zjawia się w biurze policji, zawsze ma jakiś interes do inspektora Baxtera.
Olga Dimitriew przyjęła to oświadczenie z lekkim zdziwieniem.
— Zapewniam pana, że jest pan w błędzie co do celu mojej wizyty... Proszę mnie zameldować inspektorowi... Przychodzę w ważnej sprawie.
Dyżurny policjant wzruszył z niedowierzaniem ramionami, i skierował się niechętnie w stronę gabinetu inspektora.
Baxter siedział za biurkiem, opierając głowę na dłoni. Robił wrażenie człowieka, pochłoniętego całkowicie rozstrzyganiem najważniejszych problemów.
Naprzeciw niego siedział jego sekretarz, przezwany przez swych kolegów „Pchłą“. Pchła — w aktach stanu cywilnego Marholmem zwany — zajęty był przeglądaniem stosu urzędowych papierów, piętrzących się przed nim na biurku. Od czasu do czasu rzucał badawcze spojrzenia w stronę swego przełożonego, chcąc wysondować, w jakim jest nastroju. Humor szefa Scotland Yardu pogarszał się bowiem z dnia na dzień. Pozostawało to w ścisłym związku z naganą, jaką poczciwy Baxter otrzymał ostatnio od swych zwierzchników... Miara głupstw, popełnianych codziennie przez Baxtera poczęła się przebierać i cierpliwość władz była już na wyczerpaniu.
Ciszę przerwało pukanie do drzwi. Do pokoju wszedł dyżurny, trzymając w ręku kartę wizytową. Zatrzymał się w progu, prężąc się służbiście. Jedyną bowiem rzeczą, na którą Baxter zwracał szczególną uwagę, była dyscyplina.
Baxter spojrzał niechętnie na kartę, zamierzając pod byle jakim pretekstem pozbyć się natręta, który przerywał mu smutne rozmyślania nad swym losem, gdy nagle wzrok jego padł na nazwisko i zawód petentki: Olga Dimitriew, woltyżerka cyrku Alberta Althoffa.
Pochylił się ku dyżurnemu:
— Ładna? — zapytał cicho.
— Wyjątkowo piękna, szefie...
— Młoda czy stara?
— Młodziutka... prawie dziecko...
W Baxterze obudził się lew... Powiódł dokoła władczym wzrokiem i zawołał:
— Wprowadź natychmiast tę damę...
Dyżurny opuścił gabinet.
Inspektor podbiegł do lustra, poprawił włosy, przygładził brodę i zabrał się do polerowania paznogci.
— Nie macie tu chwilowo nic do roboty, Marholm — rzekł, zwracając się do swego sekretarza... Możecie wyjść na śniadanko do miasta...
Marholm spojrzał na swego szefa z ironią... Wiedział czemu zawdzięcza to nagłe zwolnienie. Baxter nie chciał mieć świadków rozmowy z piękną kobietą.
— Ten stary dureń gotów popełnić nowe szaleństwo... Ale Bóg z nim! Nigdy już chyba nie uleczy się z tej fatalnej słabości do kobiet... — mruknął do siebie sekretarz, chowając papiery do szuflady.
Przysięgał sobie w duchu, że nie wróci już dzisiaj z powrotem do Scotland Yardu. Gdy zniknął za drzwiami, dyżurny wprowadził Olgę Dimitriew.
Inspektor Baxter spodziewał się, że ujrzy przed sobą przystojną, może nawet więcej, niż przystojną kobietę... Lecz to, co ukazało się jego oczom, przekroczyło wszelkie oczekiwania. Inspektor zbladł, potem zaczerwienił się, wreszcie usiadł ze wzruszenia w fotelu... Po chwili jednak zerwał się jak oparzony i złożył przybyłej głęboki, pełen szacunku, ukłon.
— Proszę mi wybaczyć, piękna pani, ale nie mogę przyjść do siebie z wielkiego wrażenia...
— Cóż pana tak uderzyło, inspektorze? — zapytała zimno.
Baxter spostrzegł się, że się zagalopował.
— Nic... Czy wolno mi zapytać, czemu zawdzięczam zaszczyt pani wizyty?
— Opowiem to panu w kilku słowach — rzekła spokojnie woltyżerka. — Chodzi mi o moje klejnoty, które noszę na sobie w czasie występów... Przedstawiają one dość znaczną wartość... Jestem przesądna i wierzę, że gdy je mam na sobie, nie może mi się przytrafić nic złego...
Gdyby słowa te wypowiedziała mniej piękna kobieta, inspektor Baxter wyśmiałby ją z pewnością. Ale w danym wypadku pochylił tylko głowę i słuchał z niesłabnącą uwagą:
— Proszę, niech pani mówi dalej — rzekł zachęcająco.
— We wszystkich miastach, w których występujemy, zwracam się natychmiast po przybyciu do policji o udzielenie mi ochrony... Myślę oczywiście o ochronie płatnej... Odbywa to się zazwyczaj w ten sposób, że policja przydziela mi jednego lub dwóch agentów, którzy obserwują przy wejściu ludzi, przybywających do cyrku... Policja zna swych klientów i orientuje się, czy na sali nie ma osób podejrzanych... Zajmuje to najwyżej godzinę czasu. Chętnie poniosę wszelkie związane z tym koszta...
— Wielce szanowna pani — odezwał się Baxter z ukłonem. — Proszę mi wierzyć, że bezpieczeństwo pani i jej mienia leży mi gorąco na sercu. Oddaję do pani dyspozycji dwóch mych najzdolniejszych agentów... Ponadto nad osobą pani sprawować będę dozór sam, osobiście...
Jeśli Baxter sądził, że słowa te wywrą na pięknej petentce piorunujące wrażenie, to zawiódł się srodze. Olga Dimitriew przyjęła to oświadczenie w sposób obojętny i zdawała się nie przywiązywać do niego szczególnego znaczenia. Ochłodziło to trochę zapał inspektora:
— Cóż! — pomyślał sobie w duchu — nawet najsilniejsze twierdze poddają się po dłuższym oblężeniu!
— Musi mi pani podać ważniejsze szczegóły, odnoszące się do tych klejnotów — rzekł głośno. — Jak one wyglądają?
— Zaraz je panu opiszę... Posiadam naszyjnik z pięknych pereł, dalej branzoletkę z grubych złotych ogniw w kształcie końskich podków... Następnie pierścień złoty w kształcie węża z oczami z rubinów, jeszcze jeden pierścień z rubinem i kolczyki diamentowe...
Inspektor Baxter udawał, że pilnie notuje wszystko na ćwiartce papieru. W rzeczywistości kreślił na niej jakieś znaki bez żadnego znaczenia.
— To wystarczy droga pani — rzekł po chwili. — Proszę być dobrej myśli. Zapewniam panią, że wyjeżdżając z naszego miasta zabierze pani ze sobą wszystkie swe kosztowności...
— Dziękuję za to zapewnienie... Muszę jednak wspomnieć panu o pewnym fakcie, który wzbudził we mnie niepokój...
— Cóż się takiego stało?
— W gruncie rzeczy nic wielkiego: zostałam zaczepiona na ulicy w sposób brutalny przez dwóch jegomościów, przyzwoicie, a nawet elegancko ubranych, którzy starali się zastąpić mi drogę...
— Jak oni wyglądali?
— Jeden był średniego wzrostu, drugi zaś niski, o okrągłej, czerwonej twarzy i krótkich nóżkach...
— Nie dziwiłbym się, gdyby to była sprawka Rafflesa — mruknął inspektor, który wszędzie dopatrywał się obecności Tajemniczego Nieznajomego. — Jestem nawet tego zupełnie pewien... Prawdopodobnie zastąpił pani drogę po to, aby przyjrzeć się pani klejnotom...
— O, Boże! Czyżby to mogło być prawdą? — zawołała przerażona.
— Niech się pani nie obawia... Skoro inspektor Baxter przyrzekł czuwać osobiście nad pani bezpieczeństwem, nic pani nie grozi... Gotów jestem wskoczyć w ogień dla pani...
Piękna woltyżerka przyjęła to oświadczenie z taką samą obojętnością, z jaką przyjęła poprzednie.
— Mogę więc liczyć na pańską pomoc? — rzekła.
— Oczywiście! — odparł z zapałem.
— Co pan zamierza uczynić, jeśli wolno mi o to zapytać?
— Będę się starał przebywać przez cały czas w pobliżu pani, w garderobie lub na arenie... Podejrzewam że Raffles gotuje jakąś nową niespodziakę... Muszę się tak przebrać aby nikt nie mógł mnie poznać... Być może obiorę sobie strój chłopaka stajennego lub jednego z pogromców zwierząt...
— Czy nie poświęca pan mi zbyt wiele trudu, panie inspektorze?
— Ależ nie, cóż znowu...
Z tymi słowy Baxter odprowadził Olgę Dimitriew aż do drzwi.
— Zapewniam panią, że w mojej obecności nikt nie odważy się sięgnąć po pani kosztowności...
Po wyjściu Olgi Dimitriew, Baxter począł przemierzać gabinet nerwowymi krokami. Nagle zetknął się twarzą w twarz z sekretarzem Marholmem.
— Czy nie kazałem wam pójść na śniadanie?! — wrzasnął inspektor z wściekłością.
— Tak jest, panie inspektorze, ale ja nie skorzystałem z tego pozwolenia.
— Dlaczego?
— Jest mgła... Wilgotne powietrze nie służy mi.
— Gdzie siedzieliście przez cały czas?
— W pobliżu...
— Czy słyszeliście o czym mówiłem?
— Słyszałem każde słowo.
— Trudno... Zresztą nie ma w tym nic złego... I tak musiałbym wam powiedzieć, o co chodzi. Czy widzieliście tę panią?
— Tak... Podglądałem przez dziurkę od klucza.
— Jak wam się podoba?
— Nadzwyczajnie, inspektorze...
— Nie prawda, Marholm?
Oczy Baxtera zwilgotniały z zachwytu.
— Czy mogę dać panu jedną radę? — wtrącił się sekretarz dobrotliwie. — Niech pan się wycofa z tej historii, gdyż w przeciwnym razie utonie pan w oceanie głupstw. Wiem, czym to pachnie.
— Nie jestem ciekaw waszych rad. Nie wiem, co mnie wstrzymuje od tego, aby was wyrzucić za drzwi...
— Wie pan doskonale, inspektorze — mruknął „Pchła“ do siebie. Beze mnie nie mógłby pan sobie dać rady. Jestem potrzebny po to, aby naprawiać pańskie głupstwa.
— Czy zamierza pan dziś wieczorem być obecny na przedstawieniu? — zapytał głośno.
— Oczywiście... Będę bronił damy, która zaufała mi swoje mienie.
— Wielkie nieba, w jaką znów ten człowiek wplącze się kabałę? — szepną Marholm. — Co to z tego będzie? Jakże mu pomóc, skoro ten biedny głupiec szaleje na widok każdej ładnej twarzyczki?
Wyprostował się i jak gdyby nagle przyszła mu nowa myśl do głowy, rzekł:
— O ile dobrze słyszałem, wystąpi pan w przebraniu?
— Tak... Coś mi się zdaje, że za tym wszystkim ukrywa się Raffles... Dałbym pięć lat życia, aby móc raz nareszcie ująć tego łotra. Istnieje przysłowie, Marholm: „zobaczyć Neapol, a potem umrzeć“. Ja zaś mówię inaczej: „zaaresztować Rafflesa, a potem przejść na emeryturę...“
— W takim razie pańska pensja emerytalna nie obciąży nigdy kasy skarbowej — mruknął Marholm.
— Co wy tam mówicie? — zapytał inspektor podejrzliwie.
— Nic, panie inspektorze... Zastanawiam się właśnie jaki strój będzie dla pana najodpowiedniejszy... Przypuszczam, że strój głupiego Augusta!
Baxter zastanawiał się przez chwilę, czy ma się obrazić. Postanowił jednak przyjąć tę radę za dobrą monetę.
— Sądzicie, że to będzie najlepsze? — zapytał.
— Oczywiście, inspektorze... Wystarczy włożyć pańską cywilną marynarkę podszewką do góry, zgolić brodę, a pewien jestem, że pańska aparycja wzbudzi w cyrku sensację.
Baxter spojrzał z niedowierzaniem na swego sekretarza. „Pchla“ zrobił tak niewinną minę, że wątpliwości inspektora pierzchnęły.
— Może macie i rację, Marholm... Dawniej często brałem udział w przedstawieniach amatorskich i wykazywałem wielkie zdolności do komedii... Potrafię wspaniale mówić przez nos i śpiewam tak zabawnie, że ludziska śmieją się do łez... Były to dawne czasy: miałem dwadzieścia pięć lat i wszystkie dziewczęta kochały się we mnie na zabój.
Marholm znał już prawie na pamięć opowiadania Baxtera o jego powodzeniu. Usiadł więc na krześle i przygotował się do wysłuchania długiej tyrady. Tym razem jednak Baxter szybko zmienił temat.
— Bardzo mi będzie żal rozstać się z moją brodą — rzekł.
— Może pan zostawić sobie małą hiszpańską bródkę... Tę bródkę łatwo będzie ukryć pod warstwą szminki lub też zalepić trykotem cielistego koloru.
— Potrzeba mi jeszcze peruki i pary wielkich butów.
— Czy zamierza pan występować, inspektorze?!
— Nie róbże ze mnie głupca... Czy inspektor ze Scotland Yardu może ośmieszać się występami na arenie cyrkowej?
— Pozostanie więc pan za kulisami?
— Oczywiście... Będę krążył po korytarzach, stajniach i innych zakamarkach cyrku, niedostępnych dla publiczności... Dziś po południu odbędzie się generalna próba... Muszę tam pójść.
— A kto zajmie się bieżącymi sprawami?
— Dasz sobie doskonale z nimi radę... Korzystałeś przecież przez tak długi czas z moich światłych wskazówek...
Marholm chciał coś odpowiedzieć, lecz pohamował się w ostatniej chwili. W milczeniu zajął miejsce Baxtera za biurkiem.
W kilka chwil później inspektor opuścił gabinet. Marholm odprowadził go spojrzeniem.
— Gdybym nie wiedział, że na ulicy mgła i deszcz, przysiągłbym, że ten człowiek doznał udaru słonecznego.

Raffles contra Baxter

Raffles i Brand ukryli się w pobliżu bramy Scotland Yardu. Z tego miejsca widać było wszystkich wchodzących i wychodzących z biura policji.
Zauważyli więc i Olgę Dimitriew, która wyszła z gmachu śpiesznym krokiem i szybko wsiadła do przejeżdżającej taksówki.
— Musimy jeszcze trochę poczekać — rzekł Tajemniczy Nieznajomy do swego przyjaciela. — Nasza młoda gwiazda udała się z całą pewnością do cyrku. Gdybyśmy zechcieli pójść za nią, nie dowiedzielibyśmy się nic ciekawego. Przeczucie mi mówi, że wkrótce zobaczymy tu jednego z naszych dobrych znajomych.
Brand znał szybkość, z jaką pracował mózg Rafflesa i dlatego też nie usiłował nawet podążać za biegiem jego myśli.
Niedługo czekał na wyjaśnienie słów przyjaciela. W dziesięć minut po ukazaniu się Olgi Dimitriew, z bramy Scotland Yardu wyszedł Baxter.
— Byłem tego pewien — mruknął Raffles. — Nasza woltyżerka uciekła się do pomocy policji.
— Czy nie pozostałe to w związku z ową scenką uliczną, o której ci wspominałem?
— Możliwe, ale nie sądzę... Młoda i energiczna kobieta potrafi doskonale dać sobie radę z napastującymi ją na ulicy Adonisami. To dziewczyna z pierwszorzędnej rosyjskiej rodziny, siostrzenica hrabiego Witte!
— Żartujesz chyba?
— Mówię poważnie. Po rewolucji rosyjskiej córki znakomitych rodów muszą niejednokrotnie szukać chleba na arenie cyrkowej.
Talk rozmawiając, obaj przyjaciele zbliżyli się nieznacznie do Baxtera, do którego przyłączyli się uprzednio dwaj tajni agenci.
— Dziś wieczorem o godzinie siódmej stawicie się w cyrku — usłyszeli słowa inspektora, skierowane do agentów. — Roztoczycie obserwację nad wchodzącymi i będziecie czekać na dalsze rozkazy!
— Doskonale, inspektorze — odparł jeden z nich.
Na tym rozmowa została zakończona. Baxter pożegnał się z agentami i ruszył w inną stronę.
— Czy nie miałem racji, Brand? — zwrócił się Raffles do swego sekretarza.
— Jak zwykle, Edwardzie... Nasza trójka ma widocznie czuwać nad bezpieczeństwem klejnotów woltyżerki.
— Gotów jestem przyjść im z pomocą.
— Wierzę ci.
— Jak sądzisz, co należy teraz czynić?
— Przede wszystkim musimy pójść śladem Baxtera.. O ile się nie mylę kieruje on kroki w stronę swego domu.
— Jakie ma zamiary?
— Nie wiem, lecz trochę domyślam się.
— Pozwól, że ci pomogę... Jeśli wyjdzie z mieszkania z dużą walizą w ręku, będę wiedział, co mamy o tym myśleć.
Po dwudziestu minutach Baxter wszedł do domu w którym mieszkał. Zadzwonił i zniknął w wejściowych drzwiach. Po upływie kwadransa ukazał się po raz wtóry.
Raffles pociągnął Branda za rękę. Obaj przyjaciele ukryli się za autem, stojącym na jezdni.
— Czy widzisz? — zapytał szeptem.
— Ale co?
— Oczywiście, walizę...
— Widzę... I cóż z tego?
— W tej walizie znajduje się wszystko, co mu jest potrzebne do przebrania się.
— Tak sądzisz?
— Jestem tego pewien! Zbliżamy się: mamy jeszcze trzy kwadranse czasu.
Pozwolili inspektorowi przejść tuż obok siebie, po czym ruszyli za nim. Uszedłszy około sto metrów, inspektor zniknął w zakładzie fryzjerskim.
— Oczekiwałem tego — rzekł Raffles z zadowoleniem. — Ty, Charley, możesz mu śmiało się ukazać. Wyglądasz jak typowy parobek stajenny i nikt nie domyśli się, kim jesteś. Stań przed wystawą sklepu i zobacz jakiego koloru perukę nabył nasz przyjaciel.
Charley przeszedł na drugą stronę ulicy, zatrzymał się przed wystawą sąsiedniego sklepu i z zainteresowaniem począł przyglądać się wystawionym tam obrazkom. W rzeczywistości jednak zerkał z ukosa do sklepu perukarza. Baxter stał przed kontuarem, mierząc cudaczną rudą perukę, jakie noszą zazwyczaj błazny w cyrku. Charley z trudem powstrzymał się od śmiechu. Szybko pobiegł w stronę Rafflesa i opisał mu scenę, której był świadkiem.
— Dziś wieczorem spłatamy naszemu inspektorowi figla, o którym długo będzie pamiętał — zaśmiał się Raffles. — Musimy tylko jeszcze sprawdzić. jakie dalsze szaleństwa popełni nasz przyjaciel. Nie na tym bowiem koniec.
Charley udał się przeto po raz wtóry na swój posterunek przed wystawą. Spostrzegł, że Baxter zniknął w głębi męskiego salonu. Charley chwilowo nie miał nic do roboty, wrócił więc z powrotem do Rafflesa.
— Nasz szanowny inspektor, zdaje się, poświęcił brodę — rzekł. — Szkoda... Zdaje się, że jak świat światem, nie było jeszcze brodatego błazna.
Po upływie kwadransa Baxter ukazał się na progu zakładu.
— Trudno powiedzieć, że operacja ta uczyniła go piękniejszym — rzekł Raffles z uśmiechem
— Masz rację... Uważaj, bo jeszcze gotów cię poznać...
— Nie ma obawy... Baxter tak jest pochłonięty swymi myślami, że nikogo nie zaszczyca ani jednym spojrzeniem... Wiem już mniej więcej, jak nasz przyjaciel będzie wyglądał dziś wieczorem. Możemy spokojnie udać się do cyrku, pewni, że się przed nami nie ukryje.

Próba generalna

Gdy Raffles i Brand znaleźli się w cyrku, próba generalna była już w pełnym toku.
Wielką arenę uprzątnięto już na wieczorne przedstawienie.
Raffles przedarł się szybko przez tłum robotników i zbliżył się do loży, w której siedzieli bracia Bellini, pogrążeni w rozpaczy po przygodzie ich trzeciego partnera. Raffles przedstawił się i wyraził nadzieję, że zdoła zastąpić kolegę.
Obaj akrobaci, wspaniale zbudowani mężczyźni, obrzucili „nowego“ krytycznym wzrokiem. — Egzamin ten musiał wypaść dla Rafflesa pomyślnie. Obaj bracia znali się na doskonałości męskiej budowy.
Raffles udał się do garderoby i szybko wciągnął na siebie obcisłe trykoty. W tym przebraniu wrócił z powrotem na arenę.
Rozpoczęła się próba numeru Bellinich.
Gdy Raffles kilka razy przerobił pokazane mu akrobacje, wykonywał je z taką wprawą, jak gdyby nic innego nie czynił przez całe życie.
— Ten człowiek to prawdziwy fenomen — mruknął do siebie Brand. — Im dłużej go znam, tym głębszego nabieram przekonania, że wszystko potrafi zrobić, co zechce.

Z podziwem spoglądał na Rafflesa, który ze swobodą i łatwością dokonywał prawdziwych cudów zręczności. Po upływie trzech kwadransów na twarzach braci Bellinich ukazał się wyraz zmęczenia. Raffles natomiast był tak świeży, jak gdyby zaledwie przed chwilą rozpoczął ćwiczenia.
— Sądzicie, że pójdzie? — zapytał obu akrobatów.

— Jeszcze pan pyta? — zawołali prawie jednocześnie. — Nigdy w życiu nie mieliśmy jeszcze tak doskonałego partnera... Nasz towarzysz prawdopodobnie po wypadku nie powróci już na arenę. Może zająłby pan jego miejsce na stałe?
Raffles uśmiechnął się zagadkowo i pożegnał się chwilowo ze swymi partnerami. Zarzucił na siebie płaszcz i udał się na poszukiwania Branda. Znalazł go przy wejściu do stajni. Uśmiech jaśniał na jego obliczu.
— Widzę, że masz dla mnie dobre nowiny?
— Doskonałe... Czy wiesz kogo zauważyłem, podczas gdy zajęty byłeś treningiem?
— Nie trudno odgadnąć: inspektora Baxtera we własnej osobie.
— Doskonale.
— Brak nam jeszcze do kompletu Olgi Dimitriew i naszych dwóch szlachetnie urodzonych przyjaciół klubowych...
— Mogę cię uspokoić: nasza woltyżerką znajduje się w cyrku. Przed kwadransem widziałem ją jak wchodziła do boksu, w którym stoi jej koń.
Mówiąc to, Raffles spojrzał w kierunku głównego wejścia.
— Mamy szczęście — rzekł. — Oto i nasi panowie.
Istotnie hrabia Highburn i baron Bournemouth pewnym krokiem zdążali w stronę areny. Sam dyrektor torował im drogę, poczytując sobie za zaszczyt wizytę arystokratycznych gości. Gdy przechodzili obok Rafflesa i Branda, do uszu naszych przyjaciół doszły wypowiedziane przez nich słowa:
— Gdzie się znajduje obecnie pańska piękna woltyżerka? — zapytał hrabia, pociągając w specyficzny sposób nosem.
— Panowie mają na myśli Olgę Dimitriew? — zapytał dyrektor.
— Oczywiście, — odparł hrabia Highburn, skubiąc mizernego wąsa.
— Jest w cyrku... Ale chwilowo nie będą panowie mogli z nią rozmawiać, ponieważ zajęta jest przygotowaniami do swego numeru.
— To nic nie szkodzi. Chętnie przyjrzymy się temu...
— Jak panowie sobie życzą... Czy panowie zaszczycą dzisiejsze przedstawienie swoją obecnością?
— Oczywiście — odparł hrabia Highburn.
— Proszę... Może panowie zechcą obejrzeć stajnię? Śmiem powiedzieć, że posiadam najlepszą stajnię w Europie...
— Przekonamy się o tym wieczorem...
Raffles i Brand nie uronili ani jednego słowa z tej rozmowy i spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
— Wiem, co to znaczy — mruknął Brand.
— Oczywiście... — odparł Raffles. — Dziś wieczorem damy im nauczkę. Ale cóż to takiego? — przerwał, spoglądając niespokojnie na schody, wiodące do garderoby artystów.
Charley poszedł w kierunku jego wzroku.
Na schodach stała jakaś postać, przebrana w cudaczny strój błazna. Miała ona na sobie o wiele za długie i za szerokie spodnie, z pod których wyglądały czuby olbrzymich, fantastycznie powykręcanych butów, czarną marynarkę z długimi połami i wysoki kołnierzyk zachodzący aż na brodę. Z pod krótkich rękawów wyglądały poszarpane mankiety. Całości dopełniała źle przymocowana peruka. Postać ta trzymała w jednej ręce potężnych rozmiarów parasol, w drugiej zaś, czerwoną chustkę do nosa.
Powoli i ostrożnie błazen schodził ze schodów. Raffles i Brand z trudem powstrzymali się od śmiechu.
Tą śmieszną figurą był sam inspektor Baxter we własnej osobie.
— Nie rozumiem, dlaczego on nie występuje? — szepnął Charley — miałby zapewnione powodzenie. Każdy błazen zazdrościłby mu z duszy serca!
— Oczywiście — odparł Raffles. — Musimy mu się przedstawić.
— Czy nam to niczym nie grozi?
— Cóż znowu? Będzie nas uważał za swych kolegów. Jesteśmy przecież doskonale ucharakteryzowani.
Baxter zdołał wreszcie z ogromnym trudem zejść ze schodów.
— Czy mogę przywitać się z kolegą? — zapytał Raffles, zbliżając się do niego, — należę do trupy Bellini... A to mój przyjaciel, stajenny...
— Bardzo mi przyjemnie — jąkał Baxter.
Przykro mu było w pierwszej chwili, że potraktowano go jako cyrkowego clowna.

— O ile się nie mylę, należy pan do najwybitniejszych członków zespołu — zagadnął go Raffles przyjaźnie.
— Ja?... Z pewnością są lepsi ode mnie — brnął dalej inspektor.

— Wygląda pan znakomicie... Klasyczny okaz głupiego Augusta!... Czy idzie pan na próbę.
— Na próbę? — powtórzył Baxter z przerażeniem.
— Nie... To znaczy, jestem zwolniony od prób, ponieważ doskonale znam swój numer.
— Tym lepiej!... Do zobaczenia wieczorem!
— Do zobaczenia!
Raffles ukłonił się inspektorowi, który odpowiedział mu równie uprzejmym ukłonem.
— Nigdy jeszcze nie widziałem nic równie zabawnego — rzekł Charley po jego odejściu. — Wygląda, jak prawdziwe straszydło na wróble.
— Słusznie — odparł, śmiejąc się Raffles. Raz nareszcie wcielił się we właściwą postać.

Uwodziciele

Hrabia Highburn i baron Bornemouth ruszyli w stronę stajen krokiem tak pewnym jak gdyby całe życie przebywali za kulisami cyrku.
Dyrektor, przepraszając ich tysiąckrotnie, pozostawił ich własnemu losowi.
— Jesteśmy więc w paszczy lwa, hrabio — rzekł z uśmiechem Bornemouth, gdy znaleźli się w stajni. — Czy ma pan już jakiś plan działania?
— Jeśli nie uda mi się wziąć jej na lep złota i klejnotów, wpadłem na sprytny pomysł, który z pewnością złamie jej opór.
— Bardzo jestem ciekaw...
— Przede wszystkim zaopatrzyłem się u mego jubilera we wspaniały złoty pierścień w kształcie węża z oczami z rubinów... Pierścień ten zaofiaruję dziś naszej woltyżerce i jeśliby, mimo to stawiała jeszcze opór....
— Cóż wtedy?
— Wtedy uciekniemy się do podstępu.... Muszę zdobyć tę dziewczynę!
— A cóż na to policja?
— Urządzę to w ten sposób, aby policja nie mogła mi nic zrobić.
Mówiąc to zbliżył się do boxu, w którym stał wspaniały arab Olgi Dimitriew, „Sułtan“. Chłopiec stajenny zajęty był właśnie oporządzaniem konia. Hrabia Highburn przez pewien czas przyglądał mu się w milczeniu.
— Jakież to piękne zwierzę, przyjacielu! — rzekł wreszcie.
Stajenny nie podniósł oczu i mruknął.
— Lepiej mu, niż niejednemu człowiekowi sir.
— Jak to?
— Żarcia pod dostatkiem, a roboty mało... Ja, naprzykład, zarabiam tylko tyle, aby nie umrzeć z głodu.
Hrabia Highburn nadstawił uszu. Ten parobek stanowił dla niego niesłychanie cenny materiał.
— Widzę, przyjacielu, że nie mielibyście nic przeciwko nadprogramowemu zarobkowi?!
— Rozumie się! — odparł stajenny, spoglądając uważnie na niezwykłego gościa. — Czasy są podłe i człowiek lada dzień może zostać bez roboty.
— Sądzę, że porozumiemy się ze sobą, przyjacielu... Chodzi mi o to, aby ten koń przez parę dni nie był zdolny do użytku.
— A to w jakim celu? — zapytał parobek ze zdziwieniem.
— Chodzi o zwykły żart przyjacielu...
— Czy nie lepiej zagrać ze sobą w otwarte karty? Proszę nie przypuszczać że macie do czynienia z głupcem.
Po krótkim namyśle przyszedł do wniosku że trzeba będzie dopuścić tego człowieka do sekretu.
— A więc dobrze — rzekł z lekkim wahaniem w głosie. — Muszę ci się przyznać że piękność twej pani wywarła na mnie piorunujące wrażenie... Muszę zdobyć ją nawet wbrew jej woli. Dziś będę wiedział czy zgodzi się zostać moją... Jeśli nie, będziesz musiał mi pomóc.
— I za taką sprawę ośmielił się pan zaofiarować mi tak śmieszne wynagrodzenie? — zawołał parobek z pogardą. — O nie, mój panie, teraz pogadamy ze sobą zupełnie inaczej. Mniej niż za sto funtów nie kupicie mnie... Jeśli nie zgodzicie się na tę sumę, pędzę natychmiast do patrona i powiem mu z jakimi propozycjami przyszliście do mnie!...
Hrabia Highburn zrozumiał, że człowiek ten nie żartuje. Wyciągnął z kieszeni portfel i wyjął z niego paczkę banknotów.
Skinął niedbale ręką i w towarzystwie barona Bornemoutha wyszedł majestatycznie ze stajni.

Parobek odprowadził ich wzrokiem. W oczach jego zapaliły się dziwne błyski... Schował paczkę banknotów do kieszeni i pogwizdując z cicha, skierował się w stronę areny cyrkowej.

Raffles stał spokojnie, opierając się plecami o drzwi. Parobek zbliżył się do niego i szepnął:
— Mam ich, Edwardzie. Wpadli w pułapkę!... Zarobiłem przy tej okazji sto funtów.

Baxter odnosi sukcesy na arenie

Zapadł wieczór.
Wielki cyrk płonął tysiącem świateł. Zwarty tłum gęstą rzeką płynął do kas i przez wejście sączył się na widownię. Właściciel cyrku zacierał ręce z zadowolenia. Takiego powodzenia nie miał już oddawna. Nowy akrobata przyniósł mu widocznie szczęście, postanowił więc za wszelką cenę zatrzymać go w swoim zespole.
Baxter siedział w garderobie solistów. Inspektor przypuścił dyrektora cyrku do sekretu i podał mu swe prawdziwe nazwisko oraz charakter służbowy. Trzeba przyznać, że dyrektor nie był tym zbytnio zachwycony. Skoro dowiedział się jednak, że idzie o klejnoty jego najlepszej woltyżerki, oświadczył gotowość przyjścia Baxterowi z pomocą. Przyrzekł inspektorowi, że dotrzyma tajemnicy a zwłaszcza, że nie piśnie słowa „przeklętym reporterom“, jak ich nazywał Baxter.
Zbliżył się do areny. Spojrzenie jego padło na dwóch wyfraczonych panów, którzy rozmawiali ze sobą półgłosem.
— Przypominają mi oni owych dwóch osobników, o których wspominała Olga Dymitriew! — szepnął do siebie. — Jeden z nich wygląda jak suszony sztokfisz, drugi jak dziecinny balonik na krótkich nóżkach... Nie dziwiłbym się, gdyby jednym z nich był Raffles...Musimy zbadać tę sprawę.
Zbliżył się do rozmawiających i stanął za ich plecami.
— A więc ma pan przy sobie pierścionek? — zapytał niski jegomość swego towarzysza.
— Oczywiście — odparł zagadnięty.
Szczęście sprzyjało Baxterowi tego wieczora...
W międzyczasie Olga Dymitriew zjawiła się w cyrku i lekkim krokiem zbliżyła się do areny... Obaj panowie ruszyli za nią, jakgdyby przez niewidzialną sprężynę pchnięci ze swych miejsc. Olga Dymitriew zatrzymała się jak wryta. Ze zmarszczoną niechętnie brwią spoglądała na natrętów, którzy tak niedawno niepokoili ją na ulicy.
— Madame — rzekł hrabia Highburn, kłaniając się nisko. — Przybyliśmy umyślnie po to, aby podziwiać pani talenty akrobatyczne i niezrównaną jazdę figurową, którą zdobyła pani sobie zasłużoną sławę w całym świecie... Uważam, że kobieta tak piękna, powinna ukazywać się publicznie tylko w należytej oprawie... A czyż może być właściwsza oprawa niż złoto i drogie kamienie?
Z tymi słowy wręczył jej otwarte pudełko, w którego wnętrzu lśnił cenny klejnot.
Olga Dymitriew zmierzyła go wyniosłym wzrokiem. Chwyciła pudełko z pierścieniem i szybkim ruchem rzuciła je na piasek areny.
— Oto los, który spotyka niemiłe mi prezenty! — rzekła.
Hrabia Highburn spojrzał na swego przyjaciela, przyjaciel zaś spojrzał na niego.
— W życiu nie przeżyłem nic podobnego! — wyjąkał wreszcie Highburn. — Uciekniemy się więc do innego sposobu. Zastosujemy wobec tej małej prawdziwie „koński“ środek... Siłą złamiemy jej upór! Idźże, baronie, natychmiast do owego stajennego i przypomnij mu, że liczymy na jego pomoc.
Obaj przyjaciele wzięli się pod rękę i oddalili szybko.
Zbliżała się godzina ósma. Zaczęto przedstawienie.
Na pierwszy ogień szedł dyrektor Althoff, ze swą tresurą koni... Później wkroczyło na arenę trio Bellini.
Po kilku dalszych numerach rozpoczęła się pauza.
Charley Brand wziął Rafflesa na stronę:
Udali się do bidetu, gdzie kilku clownów popijało piwo.
Raffles poklepał jednego z nich przyjaźnie po ramieniu:
— Czy chcecie zarobić po pięć funtów i spełnić jednocześnie dobry uczynek? — zapytał.
Uśmiechnęli się z niedowierzaniem. Wystarczało jednak spojrzeć w jego twarz aby zrozumieć, że mówi prawdę. Odbyto wspólnie coś w rodzaju narady wojennej...
Antrakt dobiegał końca.
Publiczność, która w przerwie zwiedzała stajnie, wracała powoli na swoje miejsca. Znów zapłonęły światła na arenie. Hrabia Highburn i baron Bornemouth zasiedli spokojnie w swej loży.
Nagle stało się coś nieoczekiwanego... Świat cały zawirował dokoła Baxtera. Pochwyciły go czyjeś silne ręce i przemocą wyciągnęły na arenę... Na widowni rozległ się huraganowy śmiech. Publiczność zrozumiała że nadszedł kulminacyjny punkt programu.
— Puśćcie mnie! Puśćcie... — wył Baxter.
W samym środku areny ustawiono zwykły stołek kuchenny i umieszczono na nim miednicę z ciepłą wodą. Dwóch błaznów ciągnęło ku niej Baxtera.
— Jeśli mnie natychmiast nie puścicie, wsadzę każdego z was na pół roku do więzienia.
Publiczność wiła się ze śmiechu.
Wreszcie jeden z błaznów chwycił dzbanek i począł polewać wodą oblicze „błazna“. Z pod grubej warstwy szminki wyjrzała twarz... szefa Scotland Yardu...
Zapanowało ogólne zdumienie...
— Łotry!... Rozbójnicy!.. Puśćcie mnie! Wsadzę was wszystkich do więzienia..
Nagle spojrzenie jego padło na lożę hrabiego Highburna... Obaj panowie widać dość już mieli zabawy, bo wstali ze swych miejsc i poczęli torować sobie drogę ku wyjściu.
— Uwaga!... Łapać ich!... Łapać złodziei!... — krzyczał Baxter, wskazując na obu gentlemanów. — To oni skradli klejnoty Olgi Dymitriew!
Powstało zamieszanie...
Co się stało z Baxterem, gdy nazajutrz niewinność obu panów wyszła na jaw — o tym historia milczy...

KONIEC



   Kto go zna?
   ——————
   — oto pytanie, które zadają sobie w Urzędzie Śledczym Londynu.

   Kto go widział?
   ————————
   — oto pytanie, które zadaje sobie cały świat.
Dotychczas ukazały się w sprzedały następujące numery:
    1. POSTRACH LONDYNU
    2. ZŁODZIEJ KOLEJOWY
    3. SOBOWTÓR BANKIERA
    4. INTRYGA I MIŁOŚĆ
    5. UWODZICIEL W PUŁAPCE
    6. DIAMENTY KSIĘCIA
    7. WŁAMANIE NA DNIE MORZA
    8. KRADZIEŻ W WAGONIE SYPIALNYM.
    9. FATALNA POMYŁKA
  10. W RUINACH MESSYNY
  11. UWIĘZIONA
  12. PODRÓŻ POŚLUBNA
  13. ZŁODZIEJ OKRADZIONY
  14. AGENCJA MATRYMONIALNA
  15. KSIĘŻNICZKA DOLARÓW.
  16. INDYJSKI DYWAN.
  17. TAJEMNICZA BOMBA
  18. ELIKSIR MŁODOŚCI.
  19. SENSACYJNY ZAKŁAD
  20. MIASTO WIECZNEJ NOCY.
  21. SKRADZIONY TYGRYS
  22. W SZPONACH HAZARDU
  23. TAJEMNICA WOJENNEGO OKRĘTU
  24. OSZUSTWO NA BIEGUNIE
  25. TAJEMNICA ŻELAZNEJ KASY
  26. SKARB WIELKIEGO SZIWY
  27. PRZEKLĘTY TALIZMAN.
  28. INDYJSKI PIERŚCIEŃ
  29. KSIĄŻĘ SZULERÓW
  30. DIAMENTOWY NASZYJNIK
  31. W PODZIEMIACH PARYŻA
  32. KLUB JEDWABNEJ WSTĘGI.
  33. KLUB MILIONERÓW.
  34. PODWODNY SKARBIEC
  35. KRZYWDZICIEL SIEROT.
  36. ZATRUTA KOPERTA
  37. NIEBEZPIECZNA UWODZICIELKA
  38. OSZUST W OPAŁACH.
  39. KRADZIEŻ W MUZEUM
  40. ZGUBIONY SZAL.
  41. CZARNA RĘKA.
  42. ODZYSKANE DZIEDZICTWO.
  43. RYCERZE CNOTY.
  44. FAŁSZYWY BANKIER.
  45. ZEMSTA WŁAMYWACZA
  46. KONTRABANDA BRONI.
  47. OBROŃCA POKRZYWDZONYCH.
  48. PRZYGODA W MAROKKO
  49. KRADZIEŻ W HOTELU.
  50. UPIORNE OKO.
  51. TAJEMNICZA WYPRAWA.
  52. DETEKTYW I WŁAMYWACZ.
  53. NIEZWYKŁY KONCERT.
  54. ZŁOTY KLUCZ.
  55. KOSZTOWNY POJEDYNEK.
  56. BRACIA SZATANA
  57. SPRZEDANA ŻONA.
  58. CUDOWNY AUTOMAT.
  59. PAPIEROŚNICA NERONA.
  60. CHIŃSKA WAZA.
  61. SEKRET PIĘKNOŚCI
  62. W SZPONACH SPEKULANTÓW
  63. TAJNY AGENT
  64. AFERA SZPIEGOWSKA.
  65. UWIĘZIONA KSIĘŻNICZKA
  66. WALKA O DZIEDZICTWO
  67. TANIEC DUCHÓW
  68. SYN SŁOŃCA
  69. PONURY DOM
  70. DRAMAT ZA KULISAMI
  71. TRZY ZAKŁADY
  72. ZĄB ZA ZĄB...
  73. ZEMSTA WŁAMYWACZA
  74. SKANDAL W PAŁACU
  75. HERBACIANE RÓŻE.
  76. MOLOCH
  77. SYRENA
  78. PORTRET BAJADERY.
  79. KSIĄŻĘCY JACHT
  80. ZATRUTY BANKNOT.
  81. PORWANY PASZA.
  82. ELEKTRYCZNY PIEC
  83. SPOTKANIE NA MOŚCIE.
  84. BŁĘKITNE OCZY.
  85. SKRADZIONE SKRZYPCE.
  86. TAJEMNICZA CHOROBA.
CZYTAJCIE        EMOCJONUJĄCE i SENSACYJNE        CZYTAJCIE
PRZYGODY LORDA LISTERA
Cena 10 gr. ———————————————— Cena 10 gr.
REDAKTOR: Antoni Weiss. — Odpow. za ogłoszenia I reklamy Konstanty Łosiew. Zamieszkali w Łodzi.
WYDAWCA: Wydawnictwo „Republika“ Sp. z ogr. odp. — Odbito w drukarni własnej. Łódź, ul. Piotrkowska 49 i 64.
Konto P. K. O. 68.148, adres Administracji: Łódź, Piotrkowska 49, tel. 122-14. Redakcji — tel. 136-56.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.