Kobieta bez skazy/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kobieta bez skazy |
Wydawca | Oddział Warszawski Instytutu Literackiego „Lektor“ |
Data wyd. | 1921 |
Druk | Drukarnia »Dziennika Polskiego« |
Miejsce wyd. | Warszawa — Lwów — Kraków |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po odejściu Kaswina pozostała nieruchoma i wśród zmroku. Ubiegłą godzinę spędzili sztucznie nastrojeni, starając się interesować objawami życia pozaerotycznego. Lecz działo się to trudno. Nietylko dlatego, że oboje byli przedrażnieni i jakby napojeni żądzą, lecz dlatego, że i te objawy życia ogólnego splatały się, potrącały, powstawały, konały, rozwijały, marły w sferze, z której potęgi rozrodczej wytrącić nie było sposobu.
Co chwila — miłość pełna, doskonała, z całą pięknością płomiennej żądzy, dysząca namiętnością — zjawiała się — pomimo, iż sprzysięgła się na nią cała potęga tych, którzy, mieniąc się obrońcami duszy ludzkiej, sprowadzili ją właśnie tą obroną swoją do rozmiarów motoru, poruszającego jedynie zwierzę stadne, trwożliwe i senne, bijące się w piersi przed kodeksem i dogmatem, broniące pazurami swych interesów — pod podłemi pozorami bronienia interesów ogółu.
Wykreśliwszy poza nawias życie płciowe — zwłaszcza dla kobiety, utrudniwszy jej z całą głupotą i ciemnotą spełnienie najgłówniejszej i najważniejszej funkcji życiowej, wparłszy w nią abstynencję cielesną pod grozą klątwy i tragicznego wyrzucenia za nawias społeczny — tem samem stworzono z niej istotę kaleką moralnie i fizycznie — nauczono kłamstwa, obłudy, szarpania się w siatce, zaciskającej ją płomieniem przesądów, wytworzonych z powietrza i żrącej jej ciało szaty Dejaniry.
Najczystsza jest najgorszą rozpustnicą w pożądaniach swych tajnych i dławionych — i właśnie, im czystsza ciałem, tem brudniejsza myślą.
Noc parna, duszna, noc srebrna pełni księżyca, noc długa zimowych tęsknic, noc jesienna, pełna szmeru spadających liści, każe ofierze czystości kąsać własne ramiona w bezużytecznych spazmach, rozrzucanych na wicher obłędnych uniesień. I nigdy kobieta nie może być i nie będzie sobą i szczerością samą, bo od gruntu, od podstaw zadano jej błotny fałsz kaleki, mogącej wydzierać tylko skrycie sobie zadowolenia i zaspakajania.
Pomyślcie — czy może być mowa o prostolinijności takich kobiet, gdy od młodości najczulszej postawiono ją w szeregu tych z kłami idących w szale pragnienia, pełzających podstępnie, aby choć pozór, cień rozkoszy wykroić sobie — zamiast słusznie należnego im zaspokojenia.
Pomyślcie — co pragnąć wam wolno od tych, które pędem wiosennym czarująco rozwijają się, wołając wielkim głosem: „Otóż my pełne, dojrzałe, doskonałe, drży w nas wszystko od oczekiwania — dajcie nam żyć“...
W łeb, w piersi, w łono wali taran świata, wytworzonego przez bandę zaskrońców — świata, mieniącego się być prawdą, a będącego błotną, kloaczną esencją kłamliwości. Za ciało chwyta, za cud płciowej tajemnicy i piętnuje swą oślizgłą dłonią spuchłego egoisty jako hańbę, z którą kryć się trzeba. Wszystko ginie, przeinacza się. Złuda tworzy podstawę, na której ma wyróść i rozwinąć się przeczysty kwiat cnoty. Czystą „schludność“ kobiety pierwotnej zakaża zaraza fałszu. Rozpoczyna się walka, rzucanie kamieni, tarzanie przeklętych głów po skalistych wydmach potępienia. Natura walczy z całą siłą o swe prawa, nie chcąc zadowolić się wartościami doskonałości, które są w istocie rzeczy kłamstwem zgniłem tylko. Walczenie o zachowanie siebie idzie tu o lepsze z całą masą uprzęży, obwieszającej istotę kobiety, pod pozorem nadania jej szlachetnych kierunków...
W łańcuchach poznanie najważniejszego instynktu nastąpiło — i wiosnę — wreszcie całą życiową gamę kazano spędzać na samem przezwyciężaniu się. W imię czego? — Jako ideał podano poniżenie w składaniu ciągłych ofiar nieznanemu Bogu. Wytrzebiono gaje wielkich namiętności i założono munsztuki w rasowe szczęki. Sprzeniewierzanie się swoim własnym instynktom ugloryfikowano i ustawiono na ołtarzach. Zgroza, strach, dreszcz śmiertelny całunem okrywa duszę na myśl rachunku, jaki czynić muszą ze sobą kobiety w chwili zgonu.
Dwie alternatywy.
Albo — życie czyste — w walce, w skąsaniu własnego ciała i nieużyta siła, domagająca się zadowolenia, a ciągle dławiona dziką, szaloną potęgą obłudnych ascez.
Albo — dezorganizujące, upadlające broczenia w kłamstwie, w gnijącem, tajnem, wychwytywanem po kątach zmysłowem ukojeniu. Po co tu całe budzenie wytwornych ideałów, tworzenie jakiejś doskonałej etycznej atmosfery dookoła takiej kalekiej istoty?
Należy się weżreć w jej tajnię, obalić nagle na wezgłowie i kazać tak wyszeptać spowiedź lub milczeniem jeszcze tragiczniejszą wyznać prawdę. Wtedy dopiero postrzępią się psychologiczne kłamliwości i okaże się rzeczywista wartość anielskich nocy bezsennych i stylowych kobiet, które przeszły „bez skazy“. Skazitelność ich pragnień rozlałaby się płonącą lawą z huczącego krateru ich warg pokąsanych i serc przegniłych, pierwej, nim zdołają zabić prawdziwem, pełnem tętnem.
I oto — nieprzeparta już tragedja, niewidoczne zapadnięcie się królestwa obłudy i fałszywego ideału moralnego — zanadto bowiem dobrze podparte są ściany tej świątyni, a podparte przez gady łaskocące i najniższe i rzeczywiście grube popędy ludzkości — wytworzone dopiero przez ludzi, a więc mające w sobie egoizm eunuchów i skopców! Z ustami, pełnemi obleśnych uśmieszków i Boga — bluźnią najstraszniej, negując owej Sile twórczej doskonałość logiczności w tworzeniu i poprawiają swą brudną głupotą doskonałość samą. Wyciem, buntem, protestem, jadem kłamstwa, fałszu, znikczemnienia odpowiada wijąca się w męczarniach kohorta kobiet — i powoli z buntu przechodzi w gnuśność, obłędną podległość, lizanie rąk, które wyryły żrącą solą ich łez przykazanie, strącające w przepaść cudowny kwiat płciowego misterjum — jaką rzecz karygodną, posępną, niechlujną — lub co gorsza, przyczepiając doń etykietę z dewocją spełnianego obowiązku.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
W pustej przestrzeni, po której tylko wyją wichry (chóry potępionych) i samotne wierzby łamią swe ramiona obłędnym, bezcelowym gestem — wsłuchiwać się należy, odgraniczając się od przeżytych i ułożonych już w sobie warstwami drobnostek.
Trzeba zacząć „od początku“. Zarzucić czarny całun nieprzenikniony i pozostać tak, jak mówią, „od początku“. A rozełka się w nas i zawyje tak straszny ból, tak trwożny krzyk, że wyciągną się nasze pięści rozpacznie, a zdejmie nas obłędna trwoga nad tem, w czem żyć musimy. Raz jeszcze powtarzam, olśni nas prawda — że nie żądać od tej, którą od pierwszej chwili okaleczono i zażądano, by nietylko przyjęła swe kalectwo, lecz padła przed niem w ekstazie — nie żądać od niej ukochania Prawdy i zrozumienia jej. Oplwany jest ten sztandar codziennem jej kłamstwem, targany powoli na strzępy i rozrzucany na nicość. Zeszyto na nim dwa słowa:
Erotyzm i Etyka...
I oto, sięgając i wydzierając ku sobie jedno, kobieta szarpie i niweczy drugie. Bo te dwie potęgi mają dość sił żywotnych, aby istnieć same i wykarmić ludzką egzystencję. Połączone razem, zagryzą się i będą mimo wszystko zagarniały pod swe szpony daną indywidualność. I tak wlec się będzie ciągła, wieczysta tragedja — bez wyjścia, bez ratunku, dopóki nie runie przekleństwo fałszu i jego bezecne, bezczelne Królestwo!