<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Kochanek Alicyi
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1886
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Emilia Śliwińska
Tytuł orygin. L’Amant d’Alice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.
„Herr baron von Hertzog.“

Nazajutrz rano, otrzymawszy pismo, Gregory uwiadomił panią de Nancey, że wychodzi, i że zapewne nieobecność jego przeciągnie się aż do wieczora.
Blanka usiadła do śniadania sama, po południu zaś, godziny bowiem dnia owego wlokły się bez końca, zażądała karety, i gotowała się do wyjścia, gdy w tem rządca hotelowy zapukał dyskretnie do drzwi, i oznajmił jej, że Herr baron von Hertzog pragnie mieć zaszczyt złożenia jej swego uszanowania.
— Nie mam przyjemności znać pana barona de Hertzog — odpowiedziała młoda kobieta — i nie przyjmuję nikogo...
— Śmiem błagać pokornie pani hrabiny, by raczyła zrobić wyjątek... — odezwał się rządca.
— Powtarzam panu, że nie przyjmuję... — Odpowiedziała Blanka. — Proszę wyprawić tego gościa...
— Niepodobna... niepodobna... niepodobna!...
— A to dlaczego? jeżeli mogę wiedzieć? — zapytała wyniośle pani de Nancey.
— Bo pan baron przychodzi ze strony jego ekscelencyi...
— Jakiej ekseelencyi?
Rządca przybrał najpokorniejszą minę, i tonem pełnym uszanowania wyszeptał nazwisko wymówione przez Gregorego w teatrze poprzedniego wieczora.
— Pani hrabina — dodał jeszcze — zrozumie łatwo, że nie podobna odmówić posłuchania posłowi jego ekseelencyi... Zresztą pan baron jest już w przedpokoju, czeka... czy mam go wprowadzić?
Blanka nie należała do tych kobiet, które tak łatwo cudzej ulegają woli; lecz pomyślała natychmiast o Gregorym, który jako spiskowiec, uważał się za poszukiwanego na każdym gruncie. Powiedziała więc sobie, że byłoby bardzo nie politycznie zrażać sobie tak wysoką osobistość, która mogła podług kaprysu, albo oddać go w ręce władzy francuskiej, albo też otoczyć silną swoją protekcyą.
— Ha, kiedy inaczej być nie może — rzekła po chwilowem namyśle — proszę wprowadzić pana barona.
Gość o którym mowa, musiał zapewne usłyszeć to z przedpokoju, bo wszedł natychmiast, a rządca cofnął się ku drzwiom tyłem, oddając coraz to niższe ukłony.
Herr baron von Hertzog był to ładny mały prusaczek, mogący mieć lat około czterdziestu, twarz miał różową lalkowatą, czaszkę łysą, gładką i świecącą jak kość słoniowa, i dwa kosmyki rudawych włosów, zawiniętych po każdej stronie nad uchem na kształt rożków.
Chroniczny uśmiech odsłaniał mu białe i szerokie zęby. Ubrany był jak na bal, a za guzik zaczepiony miał pęczek orderów podobnych do tych jakie widzieliśmy poprzedniego wieczora u dwóch dyplomatów.
Herr baron von Hertzog skłonił się przed panią de Nancey z najwyższą galanteryą, wyprostował się całą wysokością małej swej figurki ściskając pod lewą pachą szapoklak podszyty niebieskim atłasem, z gracyą dobrej szkoły, podwoił wieczysty swój uśmiech, i rzekł po francuzku prawie bez akcentu.
— Nie wiem doprawdy, jak wyrazić mam pani hrabinie mą wdzięczność, za ten szczęśliwy wyjątek, z jakim raczyła łaskawie mnie przyjąć.
Pan de Hertzog zdawał się mówić całkiem na seryo, jeżeli jednak słyszał, co jest bardzo prawdopodobne, słowa Blanki wyrzeczone do rządcy, w tem co powiedział tkwiło cokolwiek ironii.
— Trudno było zamknąć drzwi przed takim gościem, panie baronie — odparła młoda kobieta zapytując siebie, czy wstęp podobny nie zawierał w sobie coś niepokojącego. — Pomimo to jednak przyznać muszę, że nadaremnie wysilam się...
— Nad odgadnieniem przyczyny mojej wizyty, zapewne? — zapytał mały człowieczek widząc, że pani de Nancey zatrzymała się.
— Tak jest, panie baronie.
— Przyczyna bardzo prosta — rzekł znów prusak z podwojonym uśmiechem. Jego ekscelencya pragnie gorąco wiedzieć, czy pani hrabina dobrze noc przepędziła, i czy opera berlińska nudzi ją, co wnosi ztąd, że opuściłaś pani takową na długo przed końcem przedstawienia...
— Nie wiedziałam, że mam zaszczyt być znaną jego ekscelencyi... — rzekła Blanka czując, że zaczerwieniła się pomimowoli.
— Jego ekscelencya zna cały świat, a że w szczególności zajmuje się panią hrabiną, raczył wybrać mnie łaskawie na szczęśliwego w tym względzie pośrednika.
— Racz pan podziękować jego ekscelencyi odemnie i powiedzieć mu, że opera berlińska niezmiernie mi się podobała.
— Jego ekscelencya ucieszy się prawdziwie! pan hrabia Ladonoff zdawał się jak mi mówiono, słuchać naszych śpiewaków z pewnem zadowoleniem... Pan hrabia jest zdaje się rossyjskim poddanym?
— Tak panie baronie.
— Pani hrabina należy zapewne do tej samej narodowości.
— Nie panie baronie, ja jestem francuzką.
— Biję czołem, pani hrabino! Piękny to kraj, ta Francya! bogaty kraj! cudowny kraj! wielki naród. Śmiem twierdzić że jego ekscelencya żywi dla Francyi najwyższą sympatyę, i że nadewszystko lubi Paryż! Piękny Paryż, miasto zarówno przyjemne jak świetne... stolica cywilizacyi, sztuk i dobrobytu!... Miałem zaszczyt towarzyszyć jego ekscelencyi w roku 1867 na waszą wystawę powszechną... Wywiozłem z tamtąd niezatarte wspomnienia!... Co za elegancya, co za zbytek! co za spryt! a paryżanki jakie ładne! Ach! jakiż ja niezgrabny... pani hrabino... Powinienem był odgadnąć zaraz, że osoba tak pełna wdzięku jak pani, tylko paryżanką być musi... Ale przepraszam najmocniej, zachwyt mięsza mi rozum, co spostrzegam za późno... Wizyta moja nieco przeciągła może wydać się niedelikatną, a z posłannictwa mego jeszcze się nie wywiązałem.
— O cóż chodzi, panie baronie? Wytłomacz się pan!
— Postaram się uczynić to jak najzwięźlej — rzekł prusak z miną swobodną i kokieteryjną. Jego ekscelencya pragnąłby gorąco mieć z panią hrabiną maleńką rozmowę... poufną...
— Ze mną — zawołała Blanka, z wrastającym w miarę rozmowy niepokojem.
— Cóż nad to naturalniejszego? — przerwał von Hertzog, bawiąc się swoim szapoklakiem. — Jego ekscelencya nie mogąc dla łatwo zrozumianych przyczyn udać się tu do hotelu; życzyłby sobie, aby ta rozmowa miała miejsce w należącem do niego, a przecież nie urzędowem mieszkaniu... Jest niem maleńki domek tajemniczy i dyskretny, niedaleko miejskich przedmieść, pośród rozkosznego parku... Potrzeba tylko oddalić pana hrabiego Ladonoff, co nie przedstawi wielkich trudności... Nie herbowana kareta przyjedzie po panią hrabinę, odwiezie ją lotem błyskawicy do pawilonu, o którym miałem zaszczyt mówić jej przed chwilą, a w dwie godzin później odstawi ją do domu... Pani hrabina raczy sama dzień oznaczyć... Jego ekscelencya pragnąłby, aby to mogło być jutro...
Pani de Nancey pokraśniała z oburzenia, oczy zapałały ogniem, usta kurczowo się ścisnęły. Gniew wziął górę nad rozsądkiem.
— Ah! mój panie — rzekła powstawszy z pogardą — czy to w waszym kraju taka moda, że pod nieobecność mężów przychodzicie znieważać ich żony? Za kogo mnie pan bierzesz? Proszę pójść powiedzieć swemu panu, że jesteście obaj w błędzie, on przysełając tu pana, pan zaś przychodząc z tak ohydną missyą! A teraz proszę wyjść!
Baron de Hertzog nie przestając ani na chwilę uśmiechać się dobrodusznie, stulił ramiona pod wyrazami Blanki.
Gdy skończyła ukłonił się głęboko, a kładąc rękę na sercu, rzekł:
— W rozpaczy jestem doprawdy, że gniew ten wywołałem... Popełniam same niedorzeczności!... Ale też przyznać również należy, że pani hrabina jest cokolwiek za prędką... Nie porozumieliśmy się! Nie skończyłem jeszcze! Jeszcze parę słów, a wytłomaczę się całkowicie.
— Więc kończ pan — rzekła Blanka przygryzając wargi.
— Pani hrabina nie wie zapewne, a raczej nie odgaduje, jaki przedmiot jego ekscelencya ma zamiar poruszyć w rozmowie poufnej, na którą mam zaszczyt ją wezwać?
— Nie panie. — A zatem przypadek, oh! tak, przypadek jedynie! Niechaj pani nie wątpi o tem, zdziałał, że dziś rano otrzymaliśmy z Petersburga telegram, w którym jest dość obszerna wzmianka o hrabim Ladonoff. Ta się zdaje interesować panią hrabinę, cóżby dopiero było, gdyby znała treść telegramu.
— Co mówi depesza? — zapytała pani de Nancey bardzo wzruszona.
— Jego ekscelencya, przychylny niezmiernie pani hrabinie, miał zamiar zakomunikować jej to osobiście, zastanowić się wraz z nią nad pewnymi punktami i działać tylko pod jej wpływem. Zdaje mi się, że było to z jego strony bardzo szlachetnie i delikatnie. Że zaś pani hrabina, nie uważa za stosowne wtajemniczyć się, co niech już więcej o tem mowy nie będzie. Pan hrabia Ladonoff zostanie poprostu wezwanym do dyrektora policyi, a panią hrabinę, której czołobitność moją składam, zostawię w spokoju.
Baron de Hertzog uśmiechnął się, dygnął, znów się uśmiechnął, znów dygnął, złożył po raz ostatni rękę na sercu, wykręcił się na wysokich korkach balowych swoich trzewików, i zmierzył ku drzwiom.
— Panie baronie... — szepnęła Blanka śmiertelnie blada.
Prusaczek wykręciwszy się powtórnie na pięcie, stanął przed młodą kobietą.
— Mamże zaszczyt być przywołanym przez panią hrabinę? — zapytał.
— Czy telegram... o którym pan mówisz... zawiera w sobie... jakiś cień niebezpieczeństwa dla hrabiego.
— Depesza przepełnioną jest faktami, prawdziwymi czy fałszywymi, to już do mnie nie należy... Jego ekscelencya, powtarzam, miał zamiar przedstawić ją pani hrabinie, i polegać tylko na objaśnieniach, jakieby ona sama uznała za stosowne dać mu. Wszak to było całkiem naturalne... i uczciwe...
— Miałeś pan słuszność, panie baronie, nie porozumieliśmy się przed chwilą...
— I ja tak sądziłem i sądzę.
— Teraz zaś, ponieważ nieporozumienie ustało, położenie rzeczy jest całkiem odmienne.
— Nieprawdaż? O! pani hrabina zanadto rozumną jest kobietą, aby miała nie pojmować tego... wcześniej, czy później.
— Dziękuję jego ekscelencyi za dobre jego usposobienia dla mnie, i przyrzekam korzystać z takowego.
— Zatem pani hrabina zgadza się na tę poufną rozmowę?
— Tak jest.
Fajansowe oczy pana de Hertzog przybrały wyraz radości.
— Jakiż dzień raczy pani hrabina oznaczyć?
— Jutro.
— Cudownie. Jutro punkt o drugiej, kareta o której wspomniałem zajedzie w podwórze hotelowe... pani hrabina zostanie uwiadomioną...
— A mąż mój?
— Postaramy się zająć go gdzieindziej, ponieważ zaś piękne czyny nabierają ceny właśnie wtedy, gdy je osłania tajemnica, postaramy się również, aby nic nie wiedział o poświęceniu pani hrabiny w tej sprawie.
Sformowawszy ten dwuznaczny frazes, mały prusaczek czuł się tak szczęśliwym, że chroniczny swój uśmiech zamienił na wybuch prawie. Następnie pożegnał się, tym razem na dobre, i wyszedł z pokoju pani de Nancey z swoim szapoklakiem, z swoją gracyą germańską, i brzękiem krzyżyków najrozmaitszego kształtu, które jak dzwonki u muła klekotały przy guziku czarnego jego ubrania.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Emilia Śliwińska.