<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Tarnowski
Tytuł Kochanek prawdy
Pochodzenie Poezye Studenta Tom I
Wydawca F. A. Brockhaus
Data wyd. 1863
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KOCHANEK PRAWDY.
BALLADA.


Było dwóch braci pod jedną strzechą,
W jednej zrodzonych rodzinie,

Rośli z rodziców lubą pociechą
W młodości każdej godzinie —
Ale nad jednym w dniach niemowlęcych
Stanęła śnieżna i czysta,
Prawda — co odtąd w snach mu dziecięcych
Królować miała ognista!
I nad kołyską wielka, świetlana,
Z gwiazdą co z cierni wybłyska,
Ona szeptała mu imię Pana,
Wiecznie daleka — choć blizka.
I jedno z dzieci poszło bitemi
Drogami gościńców świata,
A drugie w górę ścieżki stromemi
Jak trwożne — ale ulata.
Tak szło z rana w pielgrzymkę życia;
Lecz kiedy wyszło na górę,
Już nie dziecinne ze snów spowicia,
Męża miał czoło ponure —
I znów szedł wyżej — dalej od domu,
Gdzie orły gniazda składały,
Nad otchłaniami śród błysków gromu
Dłonie się krzaków chwytały — —
Lecz dziwna! kiedy szedł na te skały,
Miał wianek z kwiatów na skroni —
Nim doszedł szczytu, poopadały,
A cierń na czole krew roni!
Tu już u szczytu furje piekielne,
Zima z mroźnemi podmuchy
I zbladłej nędzy widmo śmiertelne
Wszych godzin wiążą łańcuchy —
A tam na dole wspomnienie życia
Słyszy głos szyderstw, potwarzy,
A śnieżna postać wśród chmur powicia
O której młodzieniec marzy. —
Przez wichry zimy, nędzy godziny,
Szedł — łza tęsknoty się żarzy,
Łachmanem otarł pamięć rodziny,
Łzę — co zamarzła na twarzy. —

I coraz mroźniej, i coraz ciemniej
Ni głosu, ni światła w dali!
A cień świetlanej, śnieżnej, tajemnej —
Ucieka — walka pierś pali.
I długo idąc, wszedł w jakieś sioło,
Na wzgórzu zamek wysoki,
Białemi drzewy otoczon w koło,
W światłach jak długi — wysoki —
Muzyka brzmiała huczna, wesoła,
W światłach postacie migały,
To godowników ciżba wesoła,
Tańce, toasty, wystrzały! —
A on stał w dali cichy, milczący,
O płot się oparł ramieniem,
Bo był jak wierzba wiosenna drżący,
Na czole z prawdy znamieniem. —
I łzawo pojrzał po niebie świata,
Po życia swego przeszłości,
A przed nim zamek stał — jego brata!
W przepychu okazałości. —
Lecz kiedy pojrzał na jaśne Pany,
Tonące w uczcie znikomej —
«Dzięki Ci Boże! za me łachmany!»
Rzekł, acz drżący nieruchomy. —
I padł pod płotem, senny już bardzo:
Wiatr w chude żebra zastukał —
Żebrakiem biednym i wichry gardzą,
Gdy prawdą — siebie oszukał? —
Ale po śniegach od śniegów czystsza,
Kochanki postać świetlana
Leci nad ognie słońca ognistsza,
l śpiewa sobie: « Hozanna!»
Tęcze promienne ciska w półkole,
Martwe całuje powieki
I na młodzieńczem krzyż czyniąc czole,
Śpiewa: Jam twoja na wieki!
W tem hałas w zamku — w urwanym dźwięku
Umilkła głośna kapela

Bo skonał bogacz — z kielichem w ręku
I pękła lutnia minstrela. —






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.