Upiór (Tarnowski)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Upiór |
Pochodzenie | Poezye Studenta Tom I |
Wydawca | F. A. Brockhaus |
Data wyd. | 1863 |
Miejsce wyd. | Lipsk |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I |
Indeks stron |
Kto lubi kwiaty uroczych dni wiosny
Z różowem licem jutrzenki,
Wierzbowych fletni kto zna głos żałośny,
Niech tej posłucha piosenki.
Jaś i Marynia z jednakiego sioła,
Dzieci niedalekich chatek,
Dzikie, swobodne, i jasnego czoła,
Od małych przywykli latek —
I razem biegli po kwiatki na pole
Na wianek Boga Rodzicy,
A później z sierpem dziewczę i pachole
Na bujny zagon rolniczy.
Dłoń w dłoni w lasy chadzali zielone;
Drwa suche rąbał Jaś młody,
A dziewczę rwało tak zarumienione
Jak ona — leśne jagody.
I na podwórze chaty wieczorami
Przychodził na wieczornice,
Pod starą lipą nad zdroju brzegami
Szeptali w cichej tęsknice —
Tak raz wśród boru Jaś zbierał zrąbane
Gałęzie suche do koła,
A lasy były pieśniami wezbrane,
Ptasząt i dziewczęcia z sioła —
W tem krzyk boleści rozdarł ciszę gaju:
Był to krzyk głośny Maryni!
Jasio przypędził jak wicher burz Maja
Jak dzikie orlę pustyni —
Lecz biada oczom! — po dziewczyny nodze
W pierścień się zwiła gadzina,
Pod krzakiem malin zdeptana na drodze
Wgryzła się — gniewna i sina —
Jaś chwycił gada, i rzucił od siebie
W części porąbał mu ciało,
Lecz przebóg, biada! mocny Boże w niebie!
Dziewczę zranione zostało!
Już puchnie rana, jadami rozbrana,
Jaś padł u stopy dziewczęcia
I usty z rany, z rozpaczą, zadany
Ssie jad — aż padł w jej objęcia —
I «żyjesz krzyczy, ha! żyjesz dziewczyno!
Z nóg twych jad żmii wyssałem!
Już nie zabijesz jej z[a]jadła gadzino! —
Żyj — życie tobie oddałem » —
W dzikiej radości i w dzikiej boleści
Jaś blednie i o ziem pada —
A pierś dziewczęcia rozdarł jęk niewieści:
Do ust mu usta przykłada —
I sine ciało chłopięcia lubego
Na słabe chwyta rączęta
I z krzykiem leci do sioła swojego
Gdzie ścieżka wiodła ją kręta,
Biegła — nim zbiegła do schylonej chatki
Skonał z boleści uśmiechem!
Dziewczę warkocze stargało u matki;
Śmiech odtąd dla niej był grzechem —
I tylko biegła na wzgórek zielony
Pod krzyżyk mały, drewniany:
Nad śpiącym sosna szumi — niezbudzony!
Oj, ciężko śpi Jaś kochany! —
Ona mu do snu pieje piosenki,
Z wichrami jęczy och! biada —
A śmiech szaleństwa do wschodu jutrzenki
Drży tęsknie — drży — i przepada!
Kto lubi kwiaty uroczych dni wiosny
Z różowem licem jutrzenki,
Wierzbowych fletni kto zna głos żałosny,
Niech tej dosłucha piosenki.
Mijają ranki, mijają wieczory,
Dziewczyna smutna i harda
W cerkwi przez całe płakała nieszpory,
Chłopcom w jej oku — pogarda —
Lecz przyszła zima, wesołe zapusty.
Przyszli swatowie do chaty,
Wróciła wiosna — i mnisze odpusty.
A stara biedzi się maty —
«Oj dońko, dońko, na te włosy siwe!
Na to ja Ciebie rodziła?
Ot gospodarne chłopaki życzliwe,
Swatów się zgraja schyliła! —
I przyszedł Józio, chłopak piękny, miły,
Z czarnemi jak żar oczyma,
Dziewczę spojrzało — nie szło na mogiły.
Toć Jasia nie ma — o nie ma! —
Już nie płakało jakoś na nieszporach,
Uśmiech już nie był jej grzechem —
I Józio nieraz przyszedł po wieczorach,
Dziewczę witało uśmiechem —
Już nie leciało tam na smętarzysko.
Wianuszek usechł na grobie,
Niech tam pod sosną śpi dobre chłopczysko,
Mogiło — zarastaj sobie!
I Józio chodził, chodził wieczorami
Pod chatę — na wieczornice
I nad rodzimej rzeczułki brzegami
Szeptali w cichej tęsknice.
Tylko na kwiaty nie biegli już w pole
Po wianek Boga-mateńki,
Bławatki znikły — trudno pleść kąkole,
Z pieśni wesołemi dźwięki —
Raz w wieczór — słychać fujarkę w dolinie
O idzie Juzienko miły,
A głoś fujarki coś tęskno tak płynie,
Że łzy się w oku skręciły —
Przyszedł i siada — szeptali coś długo,
I ręką muska jej lica,
A jej dłoń ujął drżącą ręką drugą —
A Dziwnie mu błyszczy źrenica.
Lecz ha! ha! usta ma zimne, krwawe,
Ha! ha! Jaś! upiór — och! biada!
A oko jego milczące bez-łzawe — —
I o ziem we trwodze pada.
On niknąc z wichrem, rozśmiał się: «Dziewczyno!
O! ssałem jady trucizny,
Lecz gorsze jady w tych ustach gadzino!
Wyssałem na wieczne blizny! — »
I blada postać z wichrem się rozwiała,
Zaszumiał jawor z wikliny,
A sowa jękiem litości się śmiała
Nad zimnym trupem dziewczyny.
Jak dwa źródła z gór dalekich
Co się zejdą w pieszczot fale,
Dwoje oczu spojrzą w siebie —
Już ku sobie tęsknią w szale.
Jak do kwiatu kwiat się schyla
Gdy go musnie wietrzyk płonny,