Kodeks honorowy i reguły pojedynku/Słowo wstępne
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kodeks honorowy i reguły pojedynku |
Wydawca | Księgarnia Polska |
Data wyd. | 1899 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Rzadko która instytucya społeczna spotyka się z sądem publiczności tak mięszanym, jak pojedynek; dla jednych jest on barbarzyństwem — dla drugich wykwintem cywilizacyi, dla jednych grzechem śmiertelnym — dla drugich spadkobiercą sądu bożego, dla jednych szkołą i tarczą honoru — dla drugich bronią zawadyaków i awanturników. Pod względem rozliczności sprzecznych, krańcowych sądów może się z pojedynkiem równać chyba — wojna.
Mylą się ci, którzy początki pojedynku widzą już w wiekach starożytnych, w znanych zapasach Dawida z Goliatem, Hektora z Achillesem i t. d. Ludy północne, romantyzm wieków średnich i ówczesny światopogląd chrześciański — oto ojczyzna pojedynku właściwego, którego głównem znamieniem jest chęć zmycia krwią — wyrządzonej komuś lub od kogoś doznanej obrazy honoru.
W formie swej najdawniejszej, jako »sąd boży« pojedynek nigdzie już nie istnieje; z godności tej instytucyi publicznej, prawnej, ongi zachwalonej nawet i zaleconej przez papieży (Mikołaja I, Eugeniusza III i in.) pojedynek zeszedł do znaczenia sprawy czysto prywatnej, wysoce indywidualnej. Obecnie służy tylko do rozstrzygania sporów natury najbardziej osobistej i delikatnej, których nie chcemy wywlekać przed forum trybunałów sądowych i organów publicznych. Społeczeństwa zupełnie zdemokratyzowane, poddające się z całym szacunkiem i zaufaniem literze prawa — pojedynków prawie wcale już nie znają; nie słychać o nich w Szwajcaryi, ni w Anglii, Stanach Zjednoczonych, Hollandyi. Tam wszechmoc prawa opanowała tak dalece umysły, iż każdy jej się poddaje i nie waha się uczynić przedmiotem skargi sądowej nietylko obrazę honoru; mężczyzna skarży z powodu tajemnic komnaty małżeńskiej, kobieta z powodu złamania przyrzeczenia zaślubin i t. d. Ludy jednak romańskie, słowiańskie i Niemcy mają pod tym względem zapatrywania całkiem inne; u nich bywają w sferach dżentelmeńskich sprawy osobiste, drażliwe, delikatne załatwiane częściej szablą niż piórem.
Niema prawie ani jednego ucywilizowanego człowieka, któryby nie uznawał, iż taki sposób załatwienia kwestyj spornych ma przeciw sobie aż nadto wiele zarzutów wysoce racyonalnych. Przemawiają przeciw niemu względy tak etyczne, jak i prawne, a nawet głos czystej logiki. Ileż to każdy inteligentny człowiek potrafi przytoczyć przykładów, że w pojedynku — człowiek najniesłuszniej obrażony lub pokrzywdzony zginął, a potwarca i krzywdziciel tryumfuje! Kto sobie nie przypomni wypadku, głośnego przed lat dziesiątkiem w całej Galicyi, w którym młody, sympatyczny obywatel ziemski został przez uwodziciela żony nietylko pozbawiony ogniska domowego, lecz także życia: w pojedynku śmierć z jego ręki poniósł! I gdzież tu »satysfakcya honorowa«, gdzie logika, gdzie etyka? Takie i jeszcze poważniejsze rozumowania nie usuwają jednak faktu, że nieraz zdecydowani przeciwnicy pojedynku — stawają na placu z bronią. Wszak Boswell, który z początkiem tego wieku pierwszy w londyńskiej izbie gmin postawił wniosek o ustanowienie za pojedynek kary śmierci, choćby wynik jego nie był krwawym, sam... później także bił się (z Stuartem Jamesem)! Takich wypadków można przytoczyć więcej. Dowodzą one jednego tylko: że tyrania niepisanego prawa zwyczajowego jest nieraz cięższą od presyi ustawy pisanej, że człowiek najbardziej ogołocony z przesądów, najrozumniejszy i najspokojniejszy może się nieraz znaleść w takiej sytuacyi, z której jedynem wyjściem — pojedynek. Głośny dramaturg ostatnich czasów chce dowieść, że — honoru niema; ściślej rzecz biorąc powinienby powiedzieć: honor jest skarbem najbardziej prywatnym, dobrem najwięcej indywidualnem; nic więc dziwnego, że obrona jego odbywa się też w sposób najwięcej indywidualny, najmniej uwarunkowany szematami pisanych kodeksów publicznych; odbywa się w zaciszu prywatnem — w sali pojedynkowej.
Weźmy ten fakt, jako rezultat nastroju psychicznego człowieka współczesnego i wyciągnijmy z niego naturalne konsekwencye. Pierwszą i najważniejszą będzie: zmniejszyć owo malum necessarium do stopnia zła najmniejszego. Z radością można skonstatować, że pojedynek znajduje obecnie coraz mniej zasadniczych obrońców. Wypowiedziano w czasie naszym wojnę nawet — wojnie, prowadzi się ją też przeciw pojedynkowi. Robią to — choć niezawsze z należytą energią — kościół, społeczeństwo, prasa, a jednym z najlepszych sposobów zwalczania pojedynków będzie... sam pojedynek. Tak jest. Pojedynek w pewnych warunkach może być poprostu manią, fanfaronadą, aktem lekkomyślności i próżności. Nietylko Cyrano de Bergerac wyzywał natychmiast na szable każdego, co w sposób trochę niedelikatny zwracał uwagę na olbrzymi nos jego; dziś jeszcze każdy członek »burschenschaft’u« w Niemczech gotów cię pokryć »schmis’ami«, jeśli mu się twój uśmiech nie spodoba. I u nas są takie zuchy.
A ileż to razy stawają na placu ludzie, mający obowiązki, którzy chętnie odrzuciliby broń śmiercionośną, gdyby sekundanci potrafili taktownie sprawą pokierować! Ileż pojedynków nie przyszłoby do skutku, gdyby strony wiedziały dobrze, na jakie narażają się następstwa! Wobec tego wysoce ważną jest dokładna znajomość kodeksu honorowego i reguł pojedynkowych. Nieświadomi dowiedzą się ztąd, że obowiązkiem sekundanta jest nietylko prowadzić mocodawcę na plac boju, lecz przedewszystkiem starać się w sposób dla obu stron honorowy o polubowne załatwienie sporu; następnie — z jakim rygorem należy traktować pojedynek, nie dający się usunąć, aby na drugich wywrzeć wpływ odstraszający, wychowawczy.
Na ostatnią okoliczność — usuwającą pojedynek — zwracam szczególną uwagę. Znany jest fakt, że w pewnym korpusie oficerskim, w którym często przychodziło do pojedynków, pułkownik zmusił pojedynkujących się do ustanowienia warunków nadzwyczaj ostrych; zato w kilka tygodni później mógł raportować, że jego regiment stracił wprawdzie dwóch oficerów, natomiast zwyczaj pojedynkowania się gruntownie już został wykorzeniony! Nie zamyślamy, broń Boże, zachęcać do stosowania podobnej metody, ale jesteśmy też przeciwni traktowaniu pojedynku, jako komedyi, jako widowiska publicznego, co zarodka złego nie wytępia a tylko oswaja z niem opinię publiczną. Do czego np. doszedł pojedynek we Francyi, gdzie z niego robi się paradne przedstawienie wobec zaproszonych gości i — fotografów! W ten sposób nikogo się z manii pojedynkowej nie wyleczy i złe będzie dalej chronicznem — z groźbą mimo wszystko w powietrzu zawieszoną.
A oto inny fakt o zwalczaniu pojedynku przez pojedynek.
Piszący te słowa, będąc na uniwersytecie w południowych Niemczech, był raz z ciekawości obecny na uroczystym komersie burszowskim. Wtem zbliża się jakiś bursz i pyta impertynencko, czemu »pan Polak« się śmiał, gdy komers śpiewał pieśni o »deutsche Frauen, deutsche Ehre«. Była to zupełnie bezpodstawna prowokacya. Odpowiedziałem mu tak, jak na to zasłużyli otrzymałem odeń kartę wizytową.
— Dobrze — odpowiedziałem sekundantom. — Będę się bił, lecz na pistolety, gdyż mój przeciwnik jest zawołanym szermierzem etc. etc. Postawiłem kwestyę bardzo energicznie, i gdy bursz spostrzegł, że tu chodzi o skórę, nie o popis »Paukerei« wobec kolegów, zmiękł, odwołał i publicznie przeprosił.
Jest pewna kategorya ludzi i pewna kategorya spraw, w której pojedynek jest istotną, często najważniejszą tarczą honoru i osobistej godności. Jak długo ona istnieje — będą podręczniki, jak niniejszy, potrzebne. Niechże też mój idzie w świat i spełni swoje zadanie.