Konopielka/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Konopielka |
Wydawca | Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza |
Data wyd. | 1973 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ożenił sie ja z osiem, może dziesięć lat temu, niezadługo po tym, jak mama z rusztu zlecieli i krzyży im pękli, odtąd leżeli w łożku, póki nie umarli, a jedno co robić mogli, to patrzyć za muchami na pułapie. Zostali sie my wtenczas w chacie jak bez kobiety: tatko, Michał i ja, wytrzymali tak jeden rok, drugi idzie, coraz ciężej: chata niepobielona, koszuli i szmaty brudne, niemyte, chleb co pieczenie zakalcowaty, ni ma komu warzywa dopilnować, na zime połki w komorze puste. Aż tato mówio: dziadziejem chłopcy bez baby, baba tu potrzebna. Żeń sie Kaziuk, ty starszy.
A ja: E mnie tam i bez baby dobrze.
A tato: Baby nie chcesz? Zaraz, zaraz, a może tobie żenidło jeszcze nie urosło?
Urosło.
I umiesz ty obchodzić sie z babo?
Umiem.
Nu to czegoż czekać? Co masz latać po zapłociach jak sobaka, jak ty możesz jawnie, pod swojo pierzyno?
Spodobało sie mnie to, taka wygoda. Dobra, mówie, moge sie żenić. Ale z któro? A tato: to już Domin wymyślo.
I Domin, rajko, w czwartek przychodzo.
Obuj sie, mówio, bierz butelke, chodź.
Do której? pytam.
Nie twoja rzecz, odkazujo, namocz włosy, zaczesz sie w przedziałek.
To konia nie zakładać?
Nie gadaj tyle.
Wyszli my, idziem śnieg piszczy, aż w drugim końcu wioski słychać jak mnie Domin w rajki wiodo. Ale do kogo? Do Mazurzanek? Mijamy. Do Koleśnika Babiatego, który same córki ma? Nie, i jego mijamy! Do Natośnika? Mijamy. Idziem, nie skręcamy i nie skręcamy, zaczyna mnie korcić, z kimże mnie Domin ożenio.
Stryku, mówie, do której idziem?
A co ty dzisiaj taki ciekawy, pytasz sie i pytasz?
Nu bo może naradźmo sie, toż żonka na całe życie.
Oj wej, wielkie mi życie. Chibaż ty nie myślisz tysiąc lat żyć?
Tyle co każdy.
Nu to czegoż!
I prowadzo: może do Jaśka Zembatego, jest tam dwie panny, młodsza nawet na Wielkanoc półceberkiem mnie oblała: obydwie nieczegowate, tylko starsza zęba ma wystającego. Ale Jaśkow mijamy. Może do ryżego Litwina? Stasia niczego sobie, chociaż z jedno nogo cieńszo. Bo chyba nie do Czarnego, tam w samych chłopcow obrodziło. Ale i Ryżych i Czarnych mijamy. Może do Dunaja, do Mani Dunajowej? Ale, dzieżby taka mnie chciała, za bogata, za ładna.
Wtem ze cztery domy przed Dunajem bach! skręcamy! Do kogo? Do Pietruka o co sie rozchodzi! Stanoł ja dęba, do kogo, jak do kogo, ale do Pietruczanki to ja sie zagnać nie dam! Domin oglądajo sie: Ty dzie!
Tu nie chce! mówie i krok po kroku nazad odstępuje.
A to czemu?
A co, nie wiecie? Toż ona bez pindy!
Oj durny ty, durny. Z pindo, z pindo, i to jeszcze jako!
Nie, pośmiewiska ze mnie nie zrobicie! mówie, a Domin caps! mnie za rękaw, i pod pachy, i ciągno, szamoczem sie, naraz drzwi odmykajo sie, Pietruk pytajo z proga: O co sie rozchodzi? Domin mówio: Ja z Kaziukiem, a Pietruk: Ależ prosim, prosim, o co sie rozchodzi, zachodźcie, i nie ma ratunku, wchodzim.
A jakże, czekano: śmieci przymiecione, garki poustawiane, na szyberku nowy ręcznik, dzieci poobuwane. Panna schowana.
Obtupali my walonki ze śniegu, drapaczem poprawili, wyprostowali sie i rajko pytajo: Czy my aby nie zbłądzilim? Bo słyszelim, że macie jałoszke do przedania? A znajdzie sie, znajdzie sie, mówio Pietruczycha i zapraszajo dalej na chate. Wchodzim, siadamy na razie zdaleka od stołu, na ławie. Nu a jak wam moj byczek sie podoba? pytajo rajko Pietruka. Byczka sie szacuje po dziewięci miesiącach, co wart, na to Pietruk i gadajo sobie o krowach, koniach, gospodarstwie, a ja myśle: możesz to być, co Domin mówio, że Handzia wszystko ma na miejscu! To czemu na zabawy nie chodziła? Czemu na kądzielnikach nikogo nie dopuszczała, jak dzika sie broniła, stołkami rzucała? Zaczepić jo słowem, nie odpowie, przycisnąć dzie po ciemku, rozorze tobie gębe pazurami, wyrwie sie. Pogadali Domin o rzeczach gospodarskich, o zimie, aż mówio: Nu to pokażcie te swoje jałoszke a może co i wypijem.
Handzia! krzyczo Pietruczycha do sieniow, a złaźno, mamy sprawe.
Załomotało na górze, słychać złazi dziewczyna po drabinie. Zlazszy, nie wchodzi, w sieniach stoi. To jo Pietruczycha za rękaw wciągajo, dziewczyna staje przed nami czerwona ze wstydu i strachu, ale wyszykowana, w sukience z żorżety, w śniegowcach, brwi węglem podczernione, policzki podkraszone burakiem, ręce złożyła i sie w ziemie patrzy i garbi sie, żeby cycki mniej wystawali, oj wstydliwa. Pietruczycha, Pietruk, rajko na mnie patrzo, czy sie nie skrzywie, ja na nio patrze.
I widze dobry kawał baby: dziewczyna gruba, tłusta, cycata. Ręce grube. Nogi grube. Włosy gęste. Nos nieduży. Nie garbata. Nie ślepa. Nie kulawa. Tyle że z to pindo sprawa niejasna, nie gadaliby chłopcy, jakby czegoś nie wiedzieli.
A siądź, mówio do niej rajko. Kole niego.
Usiadła na ławie i siedzi sztywno jak święta figura, ja jo z boku oglądam. Szkoda że ten feler masz, myśle, bo tak na oko to ty niczego sobie.
Nie to co dobre, ale to co polubisz, podpowiadajo Domin.
I o co sie rozchodzi! przytwierdzajo Pietruk. I w ten moment ona błyś! spojrzała na mnie: pół chwilki tego było, ale tak we mnie, w oczy, w sam środek spojrzała, że jakby mnie kto desko w czoło prasnoł: czuć ja z ławy nie zleciał! Zaćmiło mnie.
Jak przeszło, zader ja głowe, w pułap patrze i tak sie mnie przedstawiło: dwie głowy widze przytknięte czoło do czoła, mięciutko, tak czasem krowy przytulo sie łbami, jak sie wyliżo. A te głowy to głowa moja i Handzina.
Jak Pambóg przeznaczy to i na drodze rozkraczy! mówie i butelke z paltka wyjmuje.
O to to to to! ucieszyli sie Domin. I do Pietruczychi: A nieście słonine zapijem ugode! I buch mnie w kolano, szcześliwe, że poszło im za pierwszym razem.
A jak my po pół szklanki wypili, taka ochota mnie naperła, że myśle: nawet jak ty tej dziury nimasz, to ja jo tobie zrobie!
Ale nie trzeba było, miała gotowe, i to take, że ósmy rok zatykam i zatknąć nie moge. A rodzi równo jak maszynka: co dwa lata w kwietniu, dzień, dwa przed świętego Wojciecha, tak że potem całkiem zdatna do polowej roboty: sadzić kartofli, warzywo, pleć len. A robotna jest i zgodna, i pobożna, tak, szczera to prawda co mówio: śmierć i żona od Boga naznaczona.