Król Husytów/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Król Husytów |
Wydawca | Kasa przezorności i Pomocy Warszawskich Pomocników Księgarskich |
Data wyd. | 1913 |
Druk | Tłocznia L. Bogusławskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Od kilku dni pojawiła się na rynku krakowskim dziwna postać. Jest to młodzian lat dwudziestu paru, tęgi, barczysty, z ogorzałem licem, na którem czytasz siłę i energiję, a w zaciśniętych ustach stanowczość.
Te znamiona dziwią w młodzieńcu, któremu dopiero jasny puszek pokazuje się na brodzie. Oczy niebieskie patrzą ciekawie i badawczo. Ubiór na nim pański, ale jakiś już wyszły z mody i zniszczony — pas tylko bogaty błyszczy na biodrach. Krokiem pewnym, majestatycznym prawie przechodzi wolno rynek, za nim dwóch dworzan nieodstępnych.
Ten młody pan ma wiele czasu, przystaje przed każdym prawie sklepem i warsztatem, przypatruje się wszystkiemu, ale nic nie kupi. I tak obszedłszy rynek, wraca Grodzką ulicą na zamek.
Jakkolwiek od wstąpienia na tron Jagiełły przeciągały przez miasto ciekawe nieraz figury Litwinów o wyglądzie dzikim pierwotnego człowieka puszcz odwiecznych, ubranych w rzemienie i kożuchy, budzących śmiech i odrazę u wypolerowanych niemców krakowskich; ten jednak nie razi ich rubasznością, a przecie podobnym do nich nie jest. W rysach jego jest coś jagiellońskiego typu, więcej tylko zdradza pewnej rycerskiej galanteryi, której nabył zapewne od krzyżaków, boć oni z dawien dawna kształcili młodych, litewskich kniaziów, a ten niewątpliwie jest ich odroślą.
—I któż to taki?
— Oto bratanek stryjeczny Jagiełły. Kniaź Zygmunt Dymitrowicz Korybut.
Zjechał do Krakowa od tygodnia z bardzo małym pocztem i włóczy się tak po mieście, jakby chciał zajrzeć w każdą dziurę.
— Co to po takim gościu?
Dowiedziano się zaraz, że przyjechał do stryjka, aby coś dla siebie wyprosić, bo jest goły jak święty turecki. Ojciec jego, kniaź Dymitr, pan na Briańsku i Nowogrodzie siewierskim, coś tam Witoldowi przeskrobał i ten go wyzuł z posiadłości, a wreszcie poległ pod Worsklą w boju z Edygą. Zostawił synka jedynaka, który nie ma na owinięcie palca. Wprawdzie młodzian rycerski dzielnie się sprawił w boju z krzyżactwem, bo nawet zdobył na nich twierdzę Risenberg, ale mimo to nie obrósł w pierze i tu przybył pukać do dobrego serca Jagiełły.
Witold krótko trzymał wszystkich swoich krewniaków. Pan to surowy i groźny. Nikomu nie przepuści.
Takich wiadomości udzieliła Hanza Niemcom krakowskim.
Co Hanza powiedziała, było świętem. I nie dziw — jej agenci zaglądali nawet do sumień ludzkich.
Patrzono więc na tego biednego kniazia z pobłażaniem i podśmiewano go trochę.
Jeden nawet brzuchaty Gotfred Szwarc rzekł mu na ucho: — Zdałby się nowy kabat.
Na co książę, odwracając się do dworzanina: — Powiedz mu, że stara suknia jest jak stara cnota. Zwykłem w niej przebaczać głupcom. Gdy ją zdejmę, może pożałować swego zuchwalstwa.
Niemiec się zastanowił nad rozumem młodego księcia i zaraz urosła o nim sława, że choć mówi mało, ale dobrze.
Bądź co bądź ten młody kniaź się nudził.Bywało, stanie na rynku, podeprze się pod boki i patrzy długo gdzieś w przestrzeń, nie widząc nic dokoła siebie. Popatrzy, uśmiechnie się gorzko, potem zerwie się, jak wicher, i pędzi gdzieś za bramę miasta, w pole. Dopiero go widać późnym wieczorem wracającego do zamku.
Dwór, osierocony świeżo przez śmierć królowej Elżbiety Pileckiej, której — nawiasem mówiąc — nikt nie żałował, bo była baba kłótliwa, i po której nikt, prócz króla, nie nosił żałoby, wygląda jednak osowiale, bo niewiast niema.Sierotka Jagiełłowa, Jadwiga, z drugiej jego żony Anny Cylejskiej, przebywa ze swojemi służebnemi w zamku Łobzowskim. Król w ciągłych rozjazdach. Za królem pociągnęli dworscy dygnitarze i przedniejsi komornicy.
Gdy się młody pan znudzi przechadzką po mieście albo i konno poza murami, wstępuje do komory pana Mikołaja Żelaznej Głowy, pisarza królewskiego, z którym rad długie prowadzi rozmowy.
Jest to starzec lat siedmdziesięciu kilku, niegdyś jeszcze dworzanin króla Kazimierza, światowych spraw świadom. Wodził piórem we wszelkich materyach politycznych, a z tego wszystkiego wiele do niego przylgnęło, bo głowa to prawdziwie żelazna i otwarta, a pamięć wielka. Jest żywą kroniką tego dworu, z którego się nie ruszał od lat pięćdziesięciu.
Gdy spostrzegł, że młodzian ciekawy rozmowy, a nad wiek poważny i słuchać lubi starych dziejów, a z byle kim nie przestaje, nosząc swą godność wysoko, przywiązał się doń starzec i polubił niezmiernie.
Powiadają, że Żelazna Głowa kontynuuje — dalej kronikę Janka z Czarnkowa, ale się z nią chowa przed światem, bo to tam straszne rzeczy być mają. Niektórzy znów utrzymują, że od czasu, jak wrócił z soboru konstancyeńskiego, gdzie był wzięty przez Włodzimierskiego rektora akademii krakowskiej, stał się ponury i milczący, a stąd zaraz wniosek, że herezyą trąci.
Jednak złe języki ani na chwilę nie odjęły mu powagi i szacunku, jakim go król Jagiełło zaszczyca i gdzie tylko chodzi o spisanie jakiegoś ważnego dokumentu, każe kanclerzowi przywołać Żelazną Głowę.
Pan pisarz jest figurą staroświecką. Cała jego postać odbija się od współczesności. Wobec wygolonych twarzy, jego biała broda, sięgająca do pasa i białe długie włosy, przy potężnym wzroście, dają wizerunek jakiegoś legendowego patryarchy. Gdy przechodzi dziedziniec zamkowy, skłaniają przed nim głowy i poglądają jakby z trwogą.
Komnata, w której mieszka Żelazna Głowa, jest na dole przy samej katedrze i dotyka archiwum koronnego, od którego ma klucz dla dozoru.
Jest to obszerna izba sklepiona z wielkim kominem, na którym palą się szczapy drzewa, oświecając i ogrzewając tę izbę.
Pod oknem stoi duży stół, na nim księgi, inkaust, pióra, farby, bo pan pisarz przedziwnie iluminować umie manuskrypta. On to tak pięknie sporządził biblię dla nieboszczki królowej, która wprawiała w podziw nawet Włochów i Francuzów.
Na jednej ze ścian wisi stary, wielki bizantyński obraz, na nim Chrystus rozpięty w długiej sukni. Po obu stronach dwóch żołdaków rzymskich, z których jeden przebija włócznią Zbawiciela, a drugi podaje na żerdzi gąbkę, zmoczoną w occie i żółci. Pod obrazem klęcznik. Przy przeciwległej ścianie stoi skromny tapczan i duża, okuta żelazem skrzynia. Parę dębowych stołków stanowi resztę sprzętów.
Drzwi się szeroko rozwarły i wpadł do komnaty książę Korybut.
Starzec odczytywał jakiś pergamin, chciał powstać na powitanie, lecz młodzieniec go powstrzymał skinieniem.
— Siedź, panie pisarzu, i ja przysiądę przy tobie.
Rozsiadł się na stołku, wyciągnął ręce, że aż w nich zatrzeszczało, przechylił w tył głowę i ziewnął potężnie.
— Smutno pędzić życie w próżniactwie, kiedy dusza radaby czynu.
— Przyjdzie i na to pora. Ani się wasza miłość spodzieje, jak potrzeba zawoła.
— O tak, przyjdzie — nie o takiej ja jednak potrzebie marzę. Tłuc się z Krzyżakami pod rozkazami stryja Witolda, aby potem stać za progiem, jak oni pakta zawierać będą po to tylko, aby je zerwać? Jak będą się oszukiwać? Na Perkuna! takie przeklęte rzemiosło nie dla mnie. Zerwał się młody kniaź jakby nim coś podrzuciło.
— W świat szeroki! Zdobyć koronę, zawładnąć ludami. Stać się potężnym i groźnym.Dosyć mi matactw krzyżackich, dosyć wiarołomnych figlów, na które się wzdryga moja dusza. W bój! w bój!
— Z kim?
— Z całym światem, by mu wydrzeć to, co mi się odeń należy. Jam książę bez księstwa, dziedzic bez włości. Chłop niewolny ma kawał ziemi, którą uprawia, ja nie mam nic. Wydarli mi dziedzictwo ojca mojego. Ogołocili z poczciwej sławy, którąm zdobył w boju. Ludzie patrzą na mnie jak na mięsopustne straszydło.
Przedrwiwają z gołego księcia. A wszystkiemu temu winien... On! Oh, niech no!..
Niedokończył, jak gdyby się przestraszył własnej myśli.
Starzec wstał powoli, wziął go za rękę i rzekł uroczyście.
— Cierpliwości książę. Wielkie rzeczy dziać się będą na świecie. Niedługo,niedługo potrzeba będzie dzielnego ramienia i mężnego serca jak wasze.
— Cierpliwości — to zwykła piosnka starych... Ale czy co wiecie?.. Mówcie mi...
— Ja... ja nic nie wiem jeszcze pewnego — odrzekł starzec, powoli patrząc w przestrzeń, — ale według moich obliczeń lada dzień ziścić się to musi. Wierzcie staremu.
— Ja wam dużo wierzę, panie pisarzu.Mówcie, mówcie mi, co się tam dzieje na zachodzie? Czego się spodziewacie?
— Tam Zygmunta nie chcą mieć królem, oglądają się za innym, mówił starzec zaciszonym głosem... a o tym innym... cierpliwości...
Zobaczymy... cierpliwości... Nic wam więcej nie powiem.
Młody kniaź siadł spokojnie i zapuścił się w głęboką zadumę, jak gdyby próbował tej cierpliwości, którą mu zalecał starzec.
— Zbrodnie i szalbierstwa Zygmunta już przepełniły miarę — mówił dalej przysiadłszy przy młodzieńcu. — Oszukał swoich najlepszych sprzymierzeńców Kalikstynów, więc ci się złączyli, z Taborytami. Jedno ramię, jedna siła spaja dziś Czechy, które chcą mieć królem stryja Władysława, ale Władysław ich królem być nie może, bo mu księża nie dadzą wziąć korony z rąk heretyków.
— Będzie nim Witold — podchwycił kniaź.
— Witold ma Litwę. Witold Litwy nie wypuści, bo mu Swidrzygiełło ją weźmie... powtarzam: Cierpliwości.
— Tak, cierpliwości, odrzekł z rezygnacyą kniaź... toż to cnota.
— Zwłaszcza u młodego... wielka.
— Niech i tak będzie... tymczasem będę się u was uczył, jak rządzić ludźmi. Mówcie mi o dawnych czasach. Ja tak lubię, gdy mi o wielkich ludziach prawicie... a prawicie tak dobrze.
— Mówię to, na com patrzał, czegom doświadczał. Wierzcie mi książę, ten zawsze wygrywa, kto w porę zdarzenia za rogi chwycić potrafi. Wszystkie siły wziąć w siebie. Nie roztrwonić nic na próżno. A wy, choć młody, wy to potraficie. Był za moich czasów Gniewkowskie książę Władysław, zwany Białym, bo mu włosy niby len na ramiona spadały. Pan to był serca dobrego, ale słaby nad miarę. Fortuna mu sypała dary, jakby na urągowisko.
Korona mu pod nogi się słała, a on to wszystko zmarnował, roztrwonił, bo nie miał hartu duszy, bo nie potrafił zawładnąć nad młodzieńczemi chuci. Dla dziewki, dla podwiki poświęcił najwyższe dobro. Gniew i oburzenie mną targa, gdy wspomnę tego młodzieńca. Nie dajcie nigdy ucha ludziom złym, a przewrotnym.Biada księciu, który we własnym rozumie i sercu nie znajdzie rady. Takim grają, jak piłką.
— Cóż się z nim stało?
— Skończył marnie, jak pies pod ławą.
Starzec wstał, rękami strząsnął i poprawił ogień na kominie. Potem zamyślił się i rzekł zwolna:
— Człowiek jest człowiekiem. Pasye nim rzucają... ale po nich Opamiętanie niech przyniesie owoce. Za każdy grzech płacić się powinno dobrodziejstwem. Z każdego występku naukę Wyciągnąć trzeba. W ważnych kolejach życia, dużo poświęcić z siebie. Takim był ten wielki, którego prochy oto tu przez ścianę tylko.
Jakby na potwierdzenie słów starca, uderzył dzwon na Anioł Pański tak silnie, że drobne szybki w oknie zadrżały.
Słońce już było zaszło.
Młodzian się wzdrygnął, jakby ze snu zbudzony, potem podał starcowi rękę.