Król Maciuś Pierwszy/44
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Król Maciuś Pierwszy |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Drukarnia Naukowa w Warszawie |
Miejsce wyd. | Warszawa — Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Maciuś, coś ty narobił — mówi smutny król. Maciuś, opamiętaj się, bo grozi ci wielkie niebezpieczeństwo. Szkoda, żebyś się zmarnował. Przyjechałem cię ostrzedz. Boję się, że przyjechałem za późno. Byłbym przyjechał już tydzień temu, ale od czasu, jak dzieci prowadzą pociągi, koleje wasze są do niczego. Od samej granicy musiałem jechać na chłopskich furach. Może i lepiej się stało, bo przejeżdżałem przez różne wsie i miasteczka i wiem, co mówi o tobie naród. Maciusiu, jest źle, wierzaj mi.
Smutny król w największej tajemnicy opuścił swoje państwo i przyjechał ratować Maciusia.
— A co się stało takiego? — zapytał się Maciuś wzburzony.
— Stało się dużo złego, tylko ciebie oszukują, przed tobą ukrywają, ty nic nie wiesz.
— Wiem wszystko — obraził się Maciuś, codzień przecież czytam gazetę. Dzieci powoli się przyzwyczajają, komisja pracuje. A żadna reforma nie może wejść w życie bez wstrząśnień. Wiem, że jest nieporządek.
— Słuchaj, Maciuś, ty czytasz tylko jedną gazetę, tylko swoją gazetę. Tam wszystko kłamią. Przeczytaj inne gazety.
I smutny król położył na biurku paczkę przywiezionych gazet.
Maciuś rozwijał powoli gazety. Czytał tylko wypisane dużemi literami nagłówki gazet; nie potrzeba było czytać, żeby wiedzieć, o czem tam piszą. Maciusiowi pociemniało w oczach:
„Król Maciuś zwarjował“.
„Król żeni się z afrykańską małpą“.
„Panowanie czarnych djabłów“.
„Minister–złodziej“. „Ucieczka szpiega z więzienia“.
„Gazeciarz–Felek baronem“.
„Wysadzenie w powietrze dwóch fortec“.
„Nie mamy ani armat ani prochu“.
„W przededniu wojny“.
„Ministrowie wywożą klejnoty“.
„Precz z królem–tyranem“.
— Tu właśnie — krzyknął Maciuś, są same kłamstwa. Co za panowanie czarnych djabłów? Że dzieci murzyńskie przyjechały się do nas uczyć? One są pożyteczne. Jak wilki uciekły z klatki, one z narażeniem życia zagoniły je do klatki, a Klu–Klu ma całą rękę poszarpaną. Jak nie miał kto czyścić kominów, bo białe dzieci nie chciały, i zaczęły się pożary, to czarne dzieci są kominiarzami. Mamy armaty i mamy proch. Ja wiem, że Felek był gazeciarzem, ale złodziejem nie był, a ja nie jestem tyranem.
— Maciusiu, nie gniewaj się, bo to nic nie pomoże. Mówię ci, że jest źle. Chcesz, pójdziemy na miasto, sam się przekonasz.
Przebrał się Maciuś za zwyczajnego chłopca, smutny król też był zwyczajnie ubrany. I wyszli.
Przechodzą koło tych samych koszar, obok których przechodził wtedy z Felkiem, gdy po raz pierwszy wykradł się na wojnę w nocy z pałacu. O, jaki był wtedy szczęśliwy, jak nic nie rozumiał, jaki był dziecinny. Teraz już wszystko wie i niczego się nie spodziewa.
Siedzi koło koszar stary żołnierz, fajkę pali.
— Co tam słychać w wojsku?
— A no nic: dzieci gospodarują. Wystrzelały na wiwat naboje, popsuły armaty. Niema wojska już.
I zapłakał.
Przechodzą koło fabryki. Siedzi robotnik, trzyma książkę na kolanach, wierszy na jutro się uczy.
— Co tam słychać w fabrykach?
— A wejdźcie, to zobaczycie. Teraz każdemu wolno wchodzić.
Wchodzą. W kantorze papiery porozrzucane, główny kocioł pękł, maszyny stoją. Paru chłopców kręci się po sali.
— Co wy tu robicie?
— A no, przysłali tu nas pięciuset, żeby robić. Tamci powiedzieli: „niema głupich“ i poszli sobie na wagary. A nas tak ze trzydziestu, no przyszliśmy. Nic nie wiemy, wszystko zepsute. Tamci odeszli, a my trochę zamiatamy. Rodzice w szkole, w domu się nudzi. I nieprzyjemnie brać pieniądze, jak się nic nie robi.
Połowa sklepów na ulicach zamknięta, chociaż już wszyscy wiedzieli, że wilki w klatce.
Weszli do jednego sklepu. Bardzo miła dziewczynka sprzedawała.
— Moja panienko, dlaczego tyle sklepów jest zamkniętych.
— Bo wszystko ukradli. Policji niema, wojska niema. Łobuzerja włóczy się po ulicy i grabi. Co kto miał, zaniósł do domu i schował.
Wstąpili na dworzec kolei. Na środku leżał rozbity pociąg.
— Co to się stało?
— Zwrotniczy poszedł grać w piłkę, a naczelnik stacji poszedł łowić ryby. A maszynista nie wiedział, gdzie hamulec ratunkowy. I ot: stu ludzi zabitych.
Maciuś zagryzł wargi, żeby nie wybuchnąć płaczem.
Niedaleko dworca był szpital. I tu niby dzieci opiekowały się chorymi. A doktorzy, jak mieli mniej lekcyj zadanych, wpadali na pół godzinki. Ale to niewiele pomogło. Chorzy jęczeli i umierali bez pomocy, a dzieci płakały, bo się bały i nie wiedziały, co robić.
— No cóż Maciusiu, wrócimy chyba do pałacu?
— Nie, muszę iść do mojej gazety rozmówić się z dziennikarzem — odpowiedział Maciuś spokojnie, ale widać było, że się w nim wszystko gotuje.
— Ja nie mogę tam iść z tobą — powiedział smutny król, bo mogą mnie poznać.
— Ja niedługo wrócę — powiedział Maciuś i szybko iść zaczął do redakcji.
A król popatrzał za nim, popatrzał, pokiwał głową i wrócił do pałacu.
Maciuś nie szedł teraz, a biegł. Ręce zacisnął w pięście i czuł, jak odzywa się w nim krew Henryka Porywczego.
— Poczekaj ty złodzieju, ty kłamczuchu, ty oszuście. Odpowiesz ty mi za wszystko.
Wpadł Maciuś do pokoju dziennikarza. Przy biurku siedział dziennikarz, a Felek leży na kanapie i pali cygaro.
— A, i ty tu jesteś — krzyknął raczej, niż powiedział Maciuś. Tem lepiej, rozmówię się z wami dwoma. Coście wy zrobili?
— Wasza królewska mość zechce spocząć — zaczął swoim cichym, miłym głosem dziennikarz.
Maciuś drgnął. Teraz już był pewien, że dziennikarz jest szpiegiem. Dawno mu to już serce mówiło, ale teraz zrozumiał wszystko.
— A masz, ty szpiegu! — krzyknął Maciuś i już miał strzelić do niego z rewolweru, z którym się od czasu wojny nie rozstawał, — gdy szpieg błyskawicznym ruchem schwycił Maciusia za rękę. Kula uderzyła w sufit.
— Dzieciom się rewolwerów nie daje — powiedział z uśmiechem dziennikarz, i tak mocno ścisnął rękę Maciusia, jakby mu mięso odchodziło od kości. Ręka się sama otworzyła, dziennikarz rewolwer schował do biurka i zamknął na klucz.
— Teraz możemy spokojnie porozmawiać. Więc co wasza królewska mość ma mi do zarzucenia? Że broniłem waszej królewskiej mości w mojej gazecie, że uspokajałem i tłómaczyłem; że chwaliłem Klu–Klu, za to wasza królewska mość nazywa mnie szpiegiem i chce do mnie strzelać.
— A to głupie prawo o szkołach?
— Cóż ja winien? Przez głosowanie postanowiły tak dzieci.
— Dlaczego pan nie napisał w gazecie, że nasze fortece wysadzone w powietrze?
— O tem powinien był donieść minister wojny. Naród o takich rzeczach nie powinien wiedzieć, to jest tajemnica wojskowa.
— A dlaczego pan się tak wypytywał o pożar w lasach zagranicznego króla?
— Dziennikarz musi się o wszystko pytać, bo z tego, co wie, wybiera potem wiadomości do gazety. Gazetę moją wasza królewska mość czytał codziennie. Czy źle w niej pisało?
— O, bardzo dobrze, aż za dobrze — boleśnie roześmiał się Maciuś.
Dziennikarz spojrzał Maciusiowi prosto w oczy i zapytał:
— Czy wasza królewska mość i teraz jeszcze nazwie mnie szpiegiem?
— Ja cię nazwę — krzyknął nagle Felek, zrywając się z kanapy.
Dziennikarz zbladł, z wściekłością spojrzał na Felka, i zanim obaj chłopcy mogli się opamiętać, już stał we drzwiach.
— Zobaczymy się niezadługo znów, smarkacze! — zawołał i zbiegł szybko po schodach.
Przed domem niewiadomo skąd się wziął samochód. Dziennikarz coś powiedział szoferowi.
— Trzymaj, łapaj! — krzyczał Felek przez okno, które z rozmachem otworzył.
Ale było zapóźno: samochód znikł na rogu. Zresztą kto go miał zatrzymać? Tylko przed domem zebrało się trochę gapiów i dzieci, i patrzyli, co to za hałas.
Maciuś ździwiony był tym, co się stało, a Felek z płaczem rzucił mu się do nóg:
— Królu, zabij mnie. Królu, to wszystko moja wina — ryczał Felek — o, ja nieszczęśliwy. Co ja narobiłem.