<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś Pierwszy
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Czyta Małgorzata Wojciechowska

Siedzi Maciuś w gabinecie i czyta gazetę, w której dokładnie opisane jest wszystko, jak ten pierwszy dzień przeszedł. Gazeta przyznawała, że jeszcze niema wielkiego porządku, że telefony bardzo źle działają, że listy na poczcie jeszcze nie są ułożone jak potrzeba, że wczoraj jeden pociąg się wykoleił, ale ile osób jest rannych, niewiadomo, bo telegrafy się poplątały. Ale trudno, dzieci jeszcze się nie przyzwyczaiły. Każda reforma wymaga czasu. Żadna reforma nie odbyła się bez znacznych wstrząśnień w życiu gospodarczem kraju.
Zresztą, komisja pracuje nad tem, żeby dokładnie opracować prawo o szkołach, żeby nauczyciele i dzieci i rodzice, żeby wszyscy byli zadowoleni.
Aż tu nagle wpada Klu–Klu uradowana, klaszcze w ręce, podskakuje do góry:
— Nowina, zgadnij co się stało?
— Co takiego? — pyta się Maciuś.
— Tysiąc czarnych dzieci przyjechało.
Maciuś zapomniał nawet, że w swoim czasie posłał telegrafem bez drutu do króla Bum–Druma zaproszenie dla stu dzieci, ale w drodze papuga czy coś, stuknęła dziobem czy czemś, i dopisało się jeszcze jedno zero, i wyszło, że Maciuś nie sto, ale tysiąc dzieci zaprasza.
Stropił się Maciuś, ale Klu–Klu była uszczęśliwiona.
— To jeszcze lepiej. Jeżeli więcej dzieci odrazu nauczy się, będzie można zrobić porządek odrazu w całej Afryce.
I Klu–Klu wzięła się nie na żarty do roboty. Ustawiła wszystkie dzieci w parku. Te które znała i wiedziała, że są porządne, zrobiła setnikami, to znaczy, że każde z nich brało pod opiekę sto. A te znowu wybierały po dziesięciu dziesiętników. Każdy dziesiętnik dostał jeden pokój w letnim pałacu, a setnicy mieszkali w zimowym pałacu Maciusia. Klu–Klu wszystko powiedziała setnikom, co w Europie robić wolno, a co nie. Setnicy zaraz to samo powtórzyli dziesiętnikom, a ci znowu swoim dziesiątkom.
Tak samo będą się uczyć.
— Ale jak oni będą spali?
— Tymczasem mogą spać na podłodze. Przecież są jeszcze dzicy, i im wszystko jedno.
— A co będą jedli? — pyta się Maciuś. Przecież kucharze chodzą do szkoły.
— Tymczasem mogą jeść surowe mięso. Przecież są jeszcze dzicy, i im wszystko jedno.
Klu–Klu nie lubiła tracić czasu, i zaraz po obiedzie miała pierwszą lekcję. A tak zrozumiale tłomaczyła, że po czterech godzinach już trochę wiedzieli i zaczęli uczyć dziesiętników.
I byłoby wszystko dobrze. Ale wpada znów konny posłaniec, że dzieci otworzyły przez nieostrożność klatkę z wilkami w zoologicznym ogrodzie — i wszystkie wilki wyleciały. W mieście ludzie tacy nastraszeni, że nikt nie chce wyjść na ulicę.
— Nawet mój koń nie chciał jechać, aż musiałem go bić żelazną szpicrutą — mówił posłaniec.
— A po co było wypuszczać wilki?
— To nie wina dzieci — mówi konny posłaniec. Dozorcy poszli do szkoły, a nic nie powiedzieli dzieciom, które ich miały zastąpić, że klatki otwierają się na mechaniczne rygle. Więc one nie wiedziały i otworzyły.
— A ile było wilków?
— Dwanaście. A najgorszy jeden. Zupełnie nie wiem, jak go teraz złapać?
— A gdzie są te wilki?
— Niewiadomo: uciekły. Ludzie mówią, że je widzieli na mieście, że biegają po ulicach. Ale nie można wierzyć, bo są przestraszeni i każdego psa nazywają wilkiem. Już puścili plotkę, że wszystkie zwierzęta uciekły z klatek. Jedna kobieta przysięgała się, że ją gonił tygrys, hippopotam i dwa węże — okularniki.
Kiedy się dowiedziała o tem Klu–Klu, zaraz wypytała się, co to za zwierzęta wilki, bo w Afryce niema wilków, więc ich nie znała.
— Czy one ryczą, jak mają napaść?
— Czy skaczą?
— Czy chwytają zębami, czy drą pazurami? Czy napadają zawsze, czy jak są głodne?
— Czy są odważne, czy tchórzliwe?
— Czy mają dobry słuch, węch, wzrok?
Aż wstyd było Maciusiowi, że tak mało wie, ale co wiedział, to wytłomaczył.
— Ja myślę — powiedziała Klu–Klu, że one się ukryły w samym ogrodzie. Pójdę z setnikami i załatwię to bardzo prędko. Ach jaka szkoda, że nie uciekły także lwy i tygrysy. To byłoby lepsze polowanie.
Idzie Maciuś, idzie Klu–Klu i jeszcze dziesięć murzynów. A ludzie stoją w oknach i patrzą. A na ulicy niema ani jednego człowieka. Puściusieńkie zupełnie. Sklepy pozamykane. Tak, jakby całe miasto wymarło.
Aż wstyd było Maciusiowi, że biali tacy tchórze.
Ale doszli do ogrodu — i zaczęli bić w kotły i dąć w piszczałki. Hałas, jakby całe wojsko szło. A tam były takie krzaki, taki gąszcz.
— Stać! — zawołała Klu–Klu — przygotować łuki. Tam się coś rusza.
Wybiegła Klu–Klu, skoczyła na drzewo — i ledwo złapała się gałęzi, a tu na nią takie wielkie wilczysko. Oparł się wilk, pazurami drapie pień drzewa i wyje, a tamte mu odpowiadają.
— To ich przewodnik — krzyczy Klu–Klu. — Teraz już tamte możecie zapędzić do klatki. Obejdźcie krzaki i z tamtej strony je wystraszcie.
Tak też zrobili. Wilki przestraszone pędem uciekają, ci strzelają do nich z łuków, ale niedużemi strzałami, biją mocno w te swoje bębny. Jeden z prawej strony, drugi z lewej. I nie przeszło pięciu minut, jak jedenaście wilków siedziało w klatce.
Zaraz zamknęli klatkę. A ten dwunasty zobaczył, że został sam jeden, więc dał susa i gdzieś popędził.
Klu–Klu zeskoczyła z drzewa.
— Prędzej — krzyczy — nie dać mu uciec z ogrodu.
Ale było już zapóźno. Wilk jak oszalały wybiegł na miasto. I teraz mieszkańcy już naprawdę widzieli, jak wilk biegnie przez ulicę, a za nim Klu–Klu i dziesięć murzynów. Na samym końcu dopiero szedł Maciuś. Gdzie było jemu ścigać się z dzikusami. Spocony, zmęczony, ledwo trzymał się na nogach. Aż go jakaś poczciwa staruszka poprosiła do swego mieszkania i dała mleka i bułki.
— Jedz — królu Maciusiu — mówi, dobry ty jesteś król. Ja mam osiemdziesiąt lat, różnych królów widziałam. Byli gorsi, byli lepsi. A takiego jak ty nie było. I o nas starych pomyślałeś, dałeś nam szkołę, takie dobrodziejstwo, i jeszcze nam płacisz za naukę. Mam syna w dalekich krajach, on pisze do mnie co pół roku, a ja chowam listy, ale ich czytać nie umiem. A dać do przeczytania obcym ludziom nie chcę, bo może tam jest jaka tajemnica, a może mnie oszukają i co innego powiedzą. A teraz będę mogła się dowiedzieć, co się z nim dzieje. A nauczycielka powiedziała, że jak się postaram, za dwa miesiące sama będę mogła do niego napisać. To się dopiero mój chłopak ucieszy.
Wypił Maciuś mleko, pocałował staruszkę w rękę, podziękował i poszedł.
A wilczur tymczasem wskoczył do kanału i tam siedzi. A Klu–Klu chce tam wleźć.
— Coo? nie pozwolę — krzyczy Maciuś. — To jest kanał podziemny, tam jest ciemno. Albo się udusisz, albo cię ten wilk rozszarpie.
Uparła się Klu–Klu, wzięła nóż myśliwski w zęby i włazi do kanału. Nawet murzyni byli przestraszeni, bo w ciemności walczyć z dzikiem zwierzęciem jest najniebezpieczniej.
Postał Maciuś, postał, aż sobie przypomniał, że ma elektryczną latarkę. Więc niewiele myśląc, spuścił się w kanał. Taka wązka rura — gdzie oni się podzieli? A tu pod ziemią dopiero sklepienie; dołem płynie woda — błoto takie i nieczystości, które spływają z rynsztoków. Smród aż dusi.
— Klu–Klu — woła Maciuś, a echo się odbija ze wszystkich stron, bo kanały przechodzą pod całem miastem. I Maciuś nie wie, czy mu Klu–Klu odpowiada czy nie. Zapala Maciuś i gasi latarkę, bo boi się, że się wyczerpie i zupełnie zgaśnie. Aż tu w jednem przejściu, gdy stał po kolana w wodzie, usłyszał łomot.
Zapalił latarkę. Jest i Klu–Klu i wilk. Klu–Klu uderzyła wilka nożem w gardło, a wilk ją zębami za rękę. Klu–Klu prędko przełożyła nóż w drugą rękę i znów wilka. A on puścił rękę, nachylił mordę i już ją ma chwycić zębami za brzuch. A jakby przegryzł kiszki, to już byłby koniec. Dopiero Maciuś rzuca się na wilka, aż mu latarką dotknął ślepiów. A w drugiej ręce rewolwer. Wilk zęby wyszczerzył, tak go światło oślepiło. A Maciuś mu kulę w samo oko.
Klu–Klu zemdlała. Maciuś ciągnie ją, a boi się, że nie uradzi, że się Klu–Klu w tem błocie utopi. A sam ledwo się trzyma na nogach. I mogło być źle, ale tam na górze nie próżnowały murzyńskie dzieci. Nie pozwoliła im Klu–Klu zejść, to prawda, ale jak długo będą tu stali, jak gapy? Więc wleźli w podziemną rurę, zaraz zauważyli światełko. I wynieśli naprzód Klu–Klu, potem Maciusia, a w końcu zabitego wilka.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.