Król Maciuś na wyspie bezludnej/22
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Król Maciuś na wyspie bezludnej |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Drukarnia Naukowa w Warszawie |
Miejsce wyd. | Warszawa — Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Dowództwo warty objął rotmistrz ułanów, markiz Amary. Młody, energiczny, bardzo ładny, przysłany został za karę: jednej nocy miał trzy pojedynki i zwymyślał generała. Prócz dwóch pisarzy dorosłych i ordynansa, przywiózł dziesięciu chłopców na zmianę warty.
Meldunek jego głosił:
„Zgodnie z życzeniem waszej królewskiej mości przywiozłem dziesięciu wyrostków dla osobistej ochrony, i na rozkaz Rady Pięciu objąłem dowództwo wyspy“.
Maciuś podpisał:
„Czytałem“.
Wszystko się zmieniło. Wszystko — odrazu. Chłopcy zajęli pokój obok Maciusia, Amary zajął domek, gdzie poprzednio mieszkała warta. Kancelarja dowództwa przysyłała Maciusiowi codziennie po kilka różnych papierów. Były to cyrkularze, rozkazy dzienne, regulaminy, i wszystko Maciuś musiał czytać i podpisywać. Budzono go w nocy, lub szukano w lesie.
— Papier z dowództwa do waszej królewskiej mości.
Maciuś dwa dni był cierpliwy, trzeciego dnia wezwał rotmistrza do siebie.
Przyszedł natychmiast, ale nie witając Maciusia, pierwszy usiadł na krześle, zapalił papierosa.
— Panie rotmistrzu, — powiedział Maciuś podrażniony jego poufałością, — wezwałem pana służbowo.
— W takim razie przyjdę później, kiedy wasza królewska mość ubierze się w mundur wojskowy.
I już wychodzi.
Maciusiowi krew uderzyła do głowy.
— Nie ubiorę się w mundur — powiedział zduszonym głosem, i zapowiadam panu, że jego papierów ani czytać ani podpisywać nie będę. Nie jestem więźniem, opieka pańska jest mi niepotrzebna. Pułkownik Dormesko...
— Pułkownik Dormesko wyjechał — sucho przerwał Amary. Pułkownik Dormesko nie tylko nie zostawił papierów żadnych, ani rachunków, ale nie pomyślał nawet, aby narysować plan wyspy. Pułkownik Dormesko nie umiał odpowiedzieć na pytanie, czy ta bezludna wyspa naprawdę jest bezludna. Pułkownik Dormesko nie wypełnił ani jednego obowiązku swej służby. Odpowiedni protokuł jest gotów i będzie wysłany. Wszelkie zgodne z przepisami rozkazy waszej królewskiej mości będę spełniał, sprawy sporne odsyłać będziemy do Rady Pięciu; waszej królewskiej mości przysługuje prawo skargi do Rady Pięciu. Ja się wzorować na pułkowniku Dormesko nie będę. Cześć!
Maciuś został sam. W sąsiednim pokoju rozległ się przyciszony śmiech.
— Ze mnie się śmieją — pomyślał Maciuś. A no dobrze.
Amary co godzinę przysyła papier do podpisu, Maciuś odsyła. Nie czyta, nie podpisuje. Rano i wieczorem przychodzi Amary z zapytaniem:
— Jak zdrowie waszej królewskiej mości?
Maciuś nie odpowiada.
Wzywa Amary wartę na ćwiczenia. Ordynans melduje:
— Czy wasza królewska mość zezwala iść na ćwiczenia?
Maciuś odpowiada krótko:
— Nie!
Tak trwało pięć dni, aż do przybycia okrętu. Tym razem przyjechali różni rzemieślnicy: będą odnawiać mieszkanie rotmistrza. Rozlega się w lesie stuk topora. Rąbią, piłują. Rotmistrz buduje ganeczek przed domem, altankę, jeszcze jakiś budynek. Ludzie biegają, Amary wymyśla, klnie — zamęt, bieganina — zakłócono Maciusiowi spokój.
Chyłkiem wymyka się Maciuś: teraz stokroć droższą stał mu się cmentarz na górze, łódka, lekcje z Alo i Alą, samotne spacery po lesie i skrzypce.
Maciuś rozumie, że to dopiero początek. Czeka spokojnie, co będzie. Amary niby o nim zapomniał, ale kancelarja pracuje: widzi Maciuś przez okno, jak dwaj pisarze pochyleni przy stole, do późnego wieczora coś piszą. Przysyłane do podpisu papiery są coraz dłuższe. Maciuś ich nie czyta.
Jedzenie z każdym dniem staje się gorsze. Maciuś jest głodny. Dawniej zerwał czasem parę daktyli albo figę, teraz bez bananów i fig nie mógłby się wyżywić. Aż nie przysłano mu wcale obiadu. A co gorsza, usłyszał Maciuś z sąsiedniego pokoju taką uwagę:
— Oni będą się kłócili, a my zdechniemy z głodu.
Zastukał Maciuś w drzwi: był to umówiony znak, że ma przyjść ordynans.
— Czy dostaliście obiad? — pyta się Maciuś.
— Melduję posłusznie, że od trzech dni kuchnia dowództwa nie wydaje nic. Rotmistrz bez podpisu waszej królewskiej mości nie ma prawa wydawać.
Maciuś ubrał się w mundur wojskowy i wezwał rotmistrza.
— Proszę o przysłanie mi do przejrzenia wszystkich papierów kancelarji dowództwa.
— Rozkaz, wasza królewska mości.
— I proszę o wydanie warcie obiadu.
— Rozkaz, wasza królewska mości.
W pięć minut później przyniesiono do podpisu rozkaz wydania obiadu. Maciuś podpisał.
W dziesięć minut później rozległo się w sąsiednim pokoju trzykrotne: „vivat“ i brzęk łyżek.
Po chwili przyniesiono i Maciusiowi obiad, który Maciuś odesłał. Nie chciał jeść, a zresztą, nie miał czasu. Czytał papiery.
Chłodny pot wystąpił Maciusiowi na czoło. Była tam skarga na pułkownika Dormesko, że nie zostawił żadnych dowodów na to, co mu przysyłano.
„Nic nie wiem — pisze Amary. Nie wiem, ile powinno być krzeseł, stołów, łóżek, prześcieradeł, talerzy i noży. Nie wiem, gdzie się podziało przysłane mydło, mleko, cukierki, książki i zabawki. Doniesiono mi, że dzieci latarnika mają wiele kradzionych rzeczy króla Maciusia. Ani jednego kwitu, żadnych rachunków. Domki brudne i odrapane, szkodliwe dla zdrowia. Warta rozpuszczona, robiła, co chciała“...
Były trzy skargi na Maciusia. Ale skargi wyglądały tak, jakby się rotmistrz litował i dbał o zdrowie królewskiego samotnika.
„Zdrowie króla w stanie opłakanym. Jest zdenerwowany i przygnębiony. Nie chce ani czytać, ani podpisywać papierów dowództwa wyspy, czem uniemożliwia pracę. Nie pozwala prowadzić nauki dla warty“.
Druga skarga:
„Król odbywa dalekie wycieczki łodzią. Powraca zmęczony i podrażniony. Wspina się na górę, skąd można spaść i zabić się. Chodzi po lesie, w którym są dzikie zwierzęta, węże, a być może i ludożercy“.
Trzecia skarga:
„Król pozwala wartownikom hałasować do późnej nocy. To też krzyki ich rozlegają się po całej wyspie. Przeszkadzają w pracy robotnikom, ukradli piłę i dwa topory. Jeśli zważyć, że z chłopcami w tym wieku wogóle trudno sobie poradzić, to już nie wiem co będzie“.
Chłopcy naprawdę bardzo hałasowali, palili papierosy, mówili brzydkie wyrazy, kłócili się i bili, tak że Maciuś ani grać nie mógł w pokoju na skrzypcach, ani spać w nocy. Chciał parę razy zwrócić im uwagę, ale myślał, że się uspokoją.
Maciuś nie rozmawiał z nimi, nie wiedział, jak się nazywają. Ordynans Maciusia nazywał się Filip.
Filip był dużym chłopcem, ale nieprzyjemnym. Niby był bardzo posłuszny: stawał na każde wezwanie, po wojskowemu wykręcał się na pięcie, jakoś nieprzyjemnie patrzał prosto w oczy. I chociaż niby nic, ale raz Maciuś, kiedy stał odwrócony, widział na cieniu na ścianie, jak mu z tyłu pogroził pięścią i język wywalił. Maciuś nie miał pewności, że tak było naprawdę — może mu się zdawało. Bo poco by to robił? Nikogo więcej w pokoju nie było, a zresztą za co miał Maciusiowi grozić?
Nawet często słyszał przez drzwi, jak Filip uspokajał kolegów:
— Cicho! Nie dajecie królowi spać. Cóż wy chamy królowi przeszkadzacie?
Ale Maciuś gorzej nie lubił tego uspokajania, niż gdyby nawet hałasowali. I dziwił się, że Filip tak krzyczy, bo przecież wiedział, że obok wszystko słychać. I tak jakoś dziwnie mówił: „krrról“, jakby się wyśmiewał, czy zazdrościł, czy jak...
Starał się teraz Maciuś najmniej siedzieć w pokoju, najmniej być koło domu. Albo na górze przystrajał cmentarzyk kwiatami, albo popłynie do latarni, albo siądzie nad morzem i myśli:
— Trzeba coś zrobić. Trzeba napisać do Rady Pięciu. Ale co? Nie może pisać, że chce, żeby wszystko było po staremu, bo powiedzą, że sam nie wie, o co prosi. Trzeba się z tymi chłopcami rozmówić: że chce ich poznać i polubić. Ale to kłamstwo: bo nie chce ich wcale lubić, chce się ich pozbyć; bo poco ukrywać? oni są wstrętni.
Palą papierosy, umyślnie przez dziurkę od klucza dmuchają do jego pokoju. Przecież słyszy ich szepty i przyciszone śmiechy. Już woli, żeby hałasowali, niż kiedy szepcą i śmieją się, napewno z Maciusia — bo słyszy przez drzwi to „król“, to „on“, to „Maciuś”. Aż nagle Filip wrzaśnie na całe gardło:
— Uspokójcie się, bydło, krrrrról chce spać. Krrrólowi nie wolno przeszkadzać, kiedy chce spppać!