Król Maciuś na wyspie bezludnej/31
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Król Maciuś na wyspie bezludnej |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Drukarnia Naukowa w Warszawie |
Miejsce wyd. | Warszawa — Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Bo nie mówiłem, co to była za awantura po porwaniu Maciusia.
— Co wiele gadać — powiadają królowie — Maciuś porwany został przez następcę tronu.
Następca tronu udał obrażonego.
— Jeżeli porwałem, więc szukajcie. Prawda: nie lubiłem Maciusia. Ale czy ja jeden. I między murzynami miał Maciuś wrogów. Ile to czarnych przez niego zginęło. A i biali królowie nie wszyscy go lubią. Orestes jest zły na Maciusia. Cesarz Pafnucy też nie znosi Maciusia, bo od przygody na Fufajce nie może przyjść do zdrowia: stracił sen, często miewa boleści i bóle głowy.
Ale rozumie młody następca tronu, że będą szukali. No i choć Maciuś w więzieniu, ale mogą znaleźć. Więc się ucieszył, że Maciuś nie żyje. Już teraz będzie przynajmniej spokój.
A tymczasem wiedzą już królowie, dokąd zajechał samochód z Maciusiem. Badają właściciela hotelu, rybaków-przewoźników, robotników portu, marynarzy.
Jakaś kobieta widziała samochód. Skręcił na prawo. Tu zatrzymali się, bo im pękła opona. Tam jedli śniadanie, a mały chłopak zajrzał do środka do samochodu, ale zaraz go odpędzili; nie wie, czy tam ktoś siedział. Wreszcie znaleźli ślad, gdzie Maciusia przenieśli z samochodu na łódkę. Już wiedzą nawet, jakim jechał okrętem. Ale naprawdę dowiedzieli się wszystkiego przez zwyczajny przypadek.
I tak często bywa: zgubisz coś, — szukasz, szukasz — i niema. A tu nagle — już zapomniałeś nawet — i nagle znalazłeś.
Więc jeden adwokat chciał napisać książkę uczoną o więzieniach na całym świecie. Ilu w jakiem państwie jest więźniów, za co ich wsadzono, jak długo siedzą, czy się poprawiają, czy się z nimi dobrze obchodzą, czy nie umierają. A już taki jest zwyczaj, że jak ktoś pisze uczoną książkę, wszyscy mu pomagają. I przez lat dziesięć jeździł ten uczony po wszystkich krajach całego świata — i pozwalali mu przeglądać papiery. I teraz był akurat w stolicy następcy tronu.
Cichy, zakurzony od starych papierów, które całe dnie czytał — taki grzeczny — ciągle się tylko pyta, czy aby nie przeszkadza — za wszystko dziękuje — siedzi sobie i pisze, liczy, przepisuje. Oczy mu się od czytania popsuły — dwie pary okularów ma na nosie — nikogo nie poznaje. Na lokaja mówi: „Panie dyrektorze“, dyrektorowi departamentu chce dać na piwo, bo myśli, że to lokaj, pióro umoczył w herbacie, którą mu z litości postawili, bo od rana nic nie jadł. Śmieją się z niego i figle mu płatają urzędnicy.
— Głupi. Zdaje mu się, że się czego dowie z papierów. W papierach wszystko jest w porządku.
A uczony nic nie wie, — pracuje.
— Przepraszam serdecznie, czy nie przeszkadzam? Bo nie czytałem jeszcze świadectw lekarskich. Ale przepraszam, bo może pan nie ma czasu?
— Nie szkodzi. Ej, woźny, daj tam panu z czternastej szafy dwa pudy papierów. Te zakurzone.
— Serdecznie dziękuję. Nie szkodzi, że zakurzone.
Woźny, już trochę znudzony, — buch mu przed nosem na stół pożółkłe papierzyska. A no, kichnął dwa razy.
— Serdecznie panu naczelnikowi obowiązany.
Ale pracowała w wydziale więziennym urzędniczka, która kupiła nową bluzkę, więc zła, że się zakurzy. Więc wzięła papiery najnowsze, z ostatniego tygodnia i mówi:
— Niech pan lepiej to czyta, bo są czyste przynajmniej. I dowie się pan, co jest teraz, a nie — sto lat temu.
— Serdecznie pani dziękuję. Owszem, i to ważne i to ważne. Serdecznie obowiązany. Pani się trudzi, dziękuję.
A na samej górze leży świadectwo Maciusia.
„Wzrost zmarłego — 1 metr 30 ctm. Wiek lat jedenaście... Więzień w młodości palił papierosy i pił wódkę“.
Więc stary uczony miał syna także adwokata — i napisał w liście, że znalazł bardzo ciekawy papier, że w najcięższem więzieniu umarł taki mały więzień.
„Wiesz, kochany synu, że bardzo się cieszę, że taką ciekawą wiadomość będę mógł napisać w swojej uczonej książce“.
A synowi błysnęła nagle myśl, czy to nie Maciuś przypadkiem. Co tu robić? Niebardzo chce mu się jechać daleko, ale jedzie.
— Jeżeli się uda, będę odrazu najsławniejszym adwokatem na świecie.
Stary przepisał dokładnie ten cały papier. A syn — było nie było — ogłosił w gazetach. Co książka napisze za lat dziesięć — gazeta ogłasza w jeden dzień — odrazu.
Nie mogę za dużo opowiadać o jednem, więc dużo przepuszczam. Młody następca tronu bronił się, jak mógł. Chce pokazywać papiery, ale nikogo nie wpuści do więzienia. Ale nie było rady. Stary król sam dał pozwolenie.
Felczer kręci, więźniowie ni to, ni sio — naczelnik więzienia się plącze. Widać, że sprawa nieczysta.
Wreszcie się wydało. Ale nie wszystko. Świat się dowiedział, że Maciuś nie żyje.
Nie wszystko się wydało. A jeśli dokładniej powiedzieć, nie dla wszystkich wydała się prawda. Każdy troszkę wiedział, a trochę się domyślał.
Więc tak: starego króla bardzo szanowali, nie chcieli mu robić wstydu. Więc niby młody król był wplątany, ale właściwie nie on, a jego generał. Dalej, Maciuś już na bezludnej wyspie był niezdrów, a potem męczył się zanadto w obozie czarnych dzieci i nawet się zaraził jakąś chorobą. Dalej, Maciuś nie umarł w więzieniu, tylko w szpitalu niedaleko więzienia. Więźniowie poplątali Maciusia z synem rzemieślnika, który odnawiał mieszkanie naczelnika więzienia. Był Maciuś w więzieniu, ale tylko jeden dzień.
Ten generał będzie ukarany. Choć i on nie jest winien. Zaszło nieporozumienie. Młody król wysłał depeszę, żeby „usunąć przeszkodę“, a generał źle zrozumiał, że ma niby porwać Maciusia.
Właściwie winien telegrafista, bo nie tam postawił przecinek, gdzie trzeba.
Gazety się kłóciły, a każda inaczej pisała.
„Zbrodnia czy nieszczęście“ — pisze największa na świecie gazeta. „Stoimy wobec bolesnej tajemnicy. Z całego serca pragniemy wierzyć, że król Maciuś Reformator zmarł śmiercią naturalną, że nie został zabity. Ten mały król, męczennik, pierwszy król dzieci, waleczny rycerz i opiekun murzynów, choć wielki, był jednak śmiertelny. Burzliwe życie mogło osłabić jego zdrowie. Zabłysnął, jak wielka gwiazda — i zgasł. Ciężka strata, słone łzy, bolesne westchnienie. Ale cios byłby straszny, gdyby istotnie zginął z rąk morderców“.
Inna gazeta pisze:
„Czy nie wszystko jedno? Bo jedno jest pewne: Maciuś nie żyje. Dopóki nie mieliśmy pewności, wszystko było ważne. Każda nowa wiadomość dyktowała wyrazy nadziei albo zwątpienia“.
Inna znów gazeta:
„Niech spoczywa w spokoju. Zasłużony bojownik, rycerz bez skazy, orzeł i lew pustyni, świat ten niegościnny pożegnał“.
Inna znów:
„Król-sierota. Pamiętajmy, że głowa w złotej koronie, była głową dziecka-sieroty. Pamiętajmy, że pod purpurowym płaszczem królewskim biło tęsknie serce dziecka sieroty“.
Wybaczono Maciusiowi wszystko. Kiedy jedna z gazet pozwoliła sobie na uwagę, że Maciuś w polityce popełniał czasem błędy, wszyscy rzucili się na redaktora, który przez tydzień bał się wyjść na ulicę i nie chodził do teatru, żeby go nie obili.
W szkołach pozwolono zbierać składki na pomnik Maciusia.
A siedemnaście tysięcy depesz nadeszło do jego stolicy:
„Narodowi w żałobie zasyłamy wyrazy współczucia“.
„W nieszczęściu, które spotkało, niech was pocieszy uczucie dumy, że mieliście takiego króla“.
„Wasz król odniósł największe zwycięstwo: zdobył serca całego świata“.
Ktoś, ale nie pamiętam kto, napisał, że dla uczczenia Maciusia byłoby dobrze wprowadzić jakąś jego reformę, dać dzieciom prawo, jedno z tych, o które Maciuś walczył. Odpowiedziano, że plecie głupstwa: jeżeli się zrobi to, czego chciał Maciuś, dzieci się będą cieszyły. I będzie wyglądało, że się dzieci cieszą, że Maciuś umarł, a to przecież byłoby nieładnie.
Dzieci powinny być smutne, że ich obrońca nie żyje. A Maciusia chwalą nie dlatego, że chciał dać dzieciom prawa, a — że był wielki reformator.