<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś na wyspie bezludnej
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Przyszedł Felek brudny, obdarty, chudy i nieszczęśliwy. Jeżeli ktoś zawsze jest cichy i smutny, to nic; ale jak zawsze wesoły — i nagle coś mu się stanie, to bardziej żal, że tak się odrazu odmienił.
— Felek, co się z tobą dzieje?
A Felek nie odpowiada, tylko mu z oczu płyną łzy — i kapią po brudnej twarzy.
— Powiedz Felek, dlaczego taki jesteś?
Felek wzruszył ramionami. Nie chce mówić. Widać się wstydzi. A no, trudno. Trzeba pomóc.
— Masz mieszkanie?
— Mam: pod mostem, nad rzeką.
— Głodny jesteś?
Nie odpowiada.
— Nie masz roboty?
— Nie umiem robić.
— Ja też nie umiałem. Kto chce, wszystko potrafi.
— Nie umiem chcieć.
— To się nauczysz.
I Felek został u Maciusia. Mieszkają razem. Rano Maciuś wstaje, Felek leży.
— Zmizerowany biedak: niech wypocznie sobie.
Felek wypoczywa, a Maciuś na niego i na siebie pracuje. Skąpy zarobek niebardzo wystarcza. Więc sprzedał Maciuś zegarek ojca i dalej gospodaruje. Bo kiedy Maciuś przestał być królem, to mu dał rządca skarbu królewskiego pierścień ojca z brylantem, kolczyki matki i ten zegarek, który teraz sprzedał. Dla siebie nie sprzedałby pamiątki. Ale musiał kupić dla Felka łóżko, ubranie, no i na życie więcej teraz wydaje.
Felek siedzi w mieszkaniu, papierosy pali. Kupuje głupie książeczki i niby czyta, a właściwie nic cały dzień nie robi.
To też bardzo się Maciuś ucieszył, że Felek chce iść do fabryki.
— A czy mnie przyjmą?
Już mówił Maciuś z majstrem, ale nie chciał pierwszy Felkowi powiedzieć, żeby nie myślał, że mu jest ciężarem. I teraz nawet:
— Może chcesz trochę wypocząć?
— Nie.
Więc już we dwójkę idą rano do pracy. Rozmawiają o tem, o owem. Przyjemniej chodzić we dwoje. A co było, ani słowa. Wstydzi się widać: wiadomo, nic mądrego nie robił.
— Patrz, Felek, tu trzeba być ostrożnym, bo motor, tu pas może pochwycić. Przed dwoma laty rękę chłopakowi urwało. Tu trzeba być uważnym, bo można się dostać między tryby koła.
— Wiem — wiem — mówi Felek.
I miesiąc nie upłynął, jak Felek rozruszał się, poweselał — śpiewa, — gwiżdże, — żartuje.
Pracują obok. Cały tydzień razem. Tylko w niedzielę Maciuś zostaje w domu, a Felek na cały dzień wychodzi. Późno widać wraca, bo strasznie w poniedziałek zaspany; ale o której godzinie, nie wie Maciuś, bo drzwi izby zostawia otwarte, a sam się kładzie.
Nie pyta się Maciuś, gdzie Felek spędza niedzielę, nie chce, żeby się Felek pytał, co Maciuś robi w domu.
A Maciuś pisał. Pisał i chował pod bieliznę na samo dno szuflady. Była to tak jakby bajka, jakby prawdziwa opowieść. Było to coś, co chciał Maciuś, żeby zostało tajemnicą, dopóki całego nie skończy.
Raz mało nie wynikła sprzeczka. I właśnie w poniedziałek.
Budzi się rano Maciuś; podłoga cała zabłocona. Ponarzucane niedopałki papierosów. Atrament na stole wylany. Przykro się Maciusiowi zrobiło, bo sam wyszorował wszystko w sobotę.
— Nóg nie wytarłeś, — powiada Maciuś.
— Wiem, że nie wytarłem. To trudno: nie jestem tak delikatny, jak ty. Nie miał mnie kto uczyć porządku. Ale jeżeli nie chcesz, mogę się wyprowadzić. Jeżeli ci się znudziłem, możesz mnie wypędzić. Ty jesteś tu gospodarzem. A ja tylko z łaski.
— Jesteś moim gościem.
— Ładny gość, co błoci podłogę i atrament wylewa.
Boi się Maciuś, żeby Felek nie odszedł, więc nic już nie mówi. Ale Felek się nie uspokoił.
I w domu i w fabryce o byle co się przyczepi, jakby się chciał koniecznie pokłócić. Szuka przyczepki.
Tydzień wesół, jak dawniej, — znów dwa trzy dni się kłóci. O byle co. O młotek, o stołek, o kołek na palto.
— Ja tu zawsze palto wieszałem. Co za bydlę mój wieszak zajęło?
A poznaje, że wisi palto samego majstra. Naumyślnie powiedział.
Robotnicy ustępują, bo nie chcą martwić Maciusia. Ale widzą, że Felek zanadto sobie pozwala.
Wychodzi na to, że Felek chce rzucić robotę, ale nie mówi wyraźnie, tylko czeka, żeby go wyrzucili.
A Maciuś czy nie dostrzega, czy udaje, że nic nie widzi, — robi swoje, czasem tylko powie:
— Daj spokój, Felek, przestań, Felek. I o co ci idzie?
O, dobrze widzi Maciuś: Felek jest, jak szczurek pocztowy. Niespokojny, bo czas mu w drogę.

I przyszedł ten straszny poniedziałek, — ostatni.
Już w drodze wymyślał Felek na fabrykę, tę parszywą budę, gdzie człowiek zdrowie i siły traci. Majstrowie sieczkę mają w głowach. Maszyny rozklekotane. A narzędzia, choć w łeb cisnąć fabrykantowi.
— Aleś wybrał sobie fabrykę, że powinszować.
— Ja ciebie Felku nie zmuszam. Poszukaj gdzieindziej roboty.
— Jak zechcę, nie będę się ciebie pytał o pozwolenie.
Idą. Nic nie mówią.
Zaczął się zwykły poniedziałkowy, szary dzień fabryczny. Stanął Maciuś przy swoim warsztacie i myśli o bajce, którą wczoraj skończył.
— Przeczytam Felkowi, może się uspokoi.
Bo ma to być bajka, która nawet najgorszych ludzi poprawi. Pisząc ją, myślał Maciuś i o ludożercach, i o młodym królu, i towarzyszach więzienia.
I tak sobie myśli o bajce, a ręce same pracują. I nie widzi Maciuś, nie słyszy, co się obok dzieje.
Aż nagle rozległ się krzyk Felka:
— Niech majster sam robi. Myśli, że mnie kupił. Owa, dużo się boję.
A potem:
— Dureń majster jesteś. Stary osioł. Pętak.
I jeszcze, i jeszcze.
Aż zamierzył się Felek na majstra.
Maciuś doskoczył, chwycił Felka za rękę. „Felek, przestań, co robisz?“
A Felek pchnął z całej siły Maciusia.
— O Jezu!
— Zatrzymać motor!
— Zdjąć pas!
— Ratunku!
Wszystko trwało zaledwie minutę. Zatrzymano maszynę. Leży Maciuś w kałuży krwi.
Żyje...
— Po doktora...
Stoi Felek, patrzy, patrzy, oczy przeciera, patrzy. Ale wszyscy się odsunęli od niego — i też patrzą. Każdy boi się ruszyć — cisza — nikt słowa nie powie. Czekają.
Ale był jeden robotnik stary. Przez trzydzieści lat pracy napatrzył się wszystkiego. On pierwszy odważył się głośno powiedzieć, co wszyscy wiedzieli: — Przepadło...

Leży Maciuś w szpitalu.
Dali mu osobny pokoik.
Operacja się udała: odzyskał Maciuś przytomność. Uścisnął rękę doktora, — dziękuje, że jeszcze żyje. Niedobrze byłoby, gdyby umarł odrazu. Musi coś jeszcze powiedzieć. Przymknął Maciuś oczy, chce sobie przypomnieć, co jeszcze ma do powiedzenia.
Jest bardzo słaby. Znów zasnął — znów się przebudził:
— Proszę przynieść moje pamiątki.
Pędzi samochód do izdebki Maciusia.
Już wie całe miasto, że Maciuś odzyskał przytomność, że jest nadzieja.
— Uratujemy Maciusia, — mówią doktorzy, — musi się udać.
Przywieźli Maciusiowi pudełko, gdzie w zieloną zawinięte bibułkę leżały: muszelka, kamyk, zwiędły listek, czarna kostka cukru, — fotografja matki, pierścień z brylantem, kolczyki królowy.
Lewa ręka Maciusia była zdrowa. Po kolei bierze to wszystko, ogląda i — uśmiechnął się Maciuś.
Już wie całe miasto, że Maciuś się uśmiechnął.
— Śpi. — Obudził się. — Pił mleko.
Cieszą się dzieci, cieszą się doktorzy, — całe miasto wesołe.
— Maciuś znów gorączkuje.
Smutek. — Znów gorączkuje.
— Wezwał Felka do siebie.
Myśleli, że zapomniał o Felku. — Potrzebny Maciusiowi spokój. — Jak zobaczy Felka, może się zdenerwować. — Niech będzie w pobliżu, ale go nie wprowadzać. — Może zapomni.
A Maciuś zasnął. A co oczy otworzy, — patrzy tak, jakby czekał. — Aż się doczekał.
— Czy przyjechała już Klu-Klu?
Tak: wczoraj właśnie. — Gdy tylko telegraf bez drutu przyniósł straszną wiadomość, rzuciła Klu-Klu wszystko — i aeroplanem — okrętem — koleją — bez tchu — przybyła do stolicy Maciusia.
Widocznie przeczuł Maciuś, bo głośniej, niż przedtem, powiedział:
— Zawołajcie Klu-Klu i Felka.
Uklękli przy łóżku Maciusia.
— Felku, — nie martw się. — Klu-Klu — to moja ostatnia prośba...
Cisza. Zmęczył się Maciuś.
— Weź Felku ten pierścień. Klu-Klu niech weźmie kolczyki. — Tobie Felku trudno tu żyć. — Jedź z Klu-Klu. — A jak urośniecie...
Zakasłał Maciuś... Na uśmiechniętych ustach pokazała się krew... Przymknął Maciuś oczy — i już nie otworzył...
I już całe miasto wiedziało, że Maciuś umarł.
I kraj.
I cały świat.

Na wysokiej górze bezludnej wyspy pochowano Maciusia. Alo i Ala przystroili grób Maciusia kwiatami. A nad grobem śpiewają kanarki.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.