Królewska miłośnica/Część III/Rozdział X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Królewska miłośnica
Podtytuł Dalsze losy pani Dubarry
Rozdział W momencie ucieczki do Varennes
Pochodzenie Od kolebki do gilotyny
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne E. i D-ra K. Koziańskich
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ X.
W momencie ucieczki do Varennes.

Widywali się odtąd często — niemal co niedziela. Słodziła jego troski w czasach coraz chmurniejszych. Szukał azylu w Luciennes spracowany, znużony śmiertelnie trudami nad przepaścią... Zapominał przy niej o swoich kłopotach. Wszakże było rozkoszą dlań wpatrywać się w jej oczy. Nigdy nie wydawała mu się piękniejszą. Jej portret — jeszcze późniejszy, malowany w Londynie przez angielskiego mistrza pędzla, mówi nam o jej niewiędnącym uroku.
Miłość ich przetrwała okrutne chwile poczynającego się terroru — dotrwała do śmierci de Brissac‘a. Książę przestał być bezzasadnie zazdrosny o d‘Escourt‘a i Maussabré. Przeciwnie — ci dwaj wiedzieli o miłości dwojga kochanków — i schylili przed nią głowy, darząc oboje pełną szacunku przyjaźnią.
Zresztą tajemnica ich miłości wydała się prędko.
Oto ciekawy fakcik, który notuje kronika owego czasu:
Kiedy Ludwik XVI przedsięwziął był swoją niefortunną ucieczkę do Varennes w celu połączenia się z emigracją — (ucieczkę, sparaliżowaną przez sprytnego pocztmistrza Drouet, — z której powrócił pod strażą, witany grobowem milczeniem ludu) — nie pozwolił przed wyjazdem zbudzić księcia de Brissac:
— On nie pojedzie z nami — rzekł. Przykuty jest tu do pięknych oczu pani Dubarry.
A kiedy napotkał go po swoim powrocie, powiedział:
— Jesteś szczęśliwy, mój de Brissac. Czytasz czarodziejskie znaki w oczach twojej Dubarry. A mnie tu wypadło czytać takie okropności na plakatach: „Kto powita Ludwika, ten będzie obity. Kto go zelży, będzie powieszony“.
„To jest — poprawił się — na szczęście dodali drugie... Ale ta śmiertelna cisza przy moim wjeździe do Paryża napełniła mnie zgrozą. Szczęściem, wszystko jest znowu dobrze... Z tym poczciwym moim ludem łatwo się pokłócić, ale łatwiej jeszcze pogodzić...
„Czy nadługo?“ — pomyślał de Brissac. Ale rzekł tylko:
— W każdym razie radzę Waszej Królewskiej Mości pomnożyć swoje szwajcarskie straże...
— Wiesz co, Brissac, masz rację! Zezwolono mi tylko na 1800 ludzi. A warto by mieć...
— Najmniej 6.000!
Ta rada kosztowała de Brissac’a... życie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nie możemy tu wyjść poza ramy naszej opowieści i śledzić przebieg wypadków, rozwijających się poprzez szturm do Tuilleries aż do uwięzienia pary królewskiej. Ale godzi się w tem miejscu rzucić światło na osobę księcia de Brissac, którego niezwykła miłość opromienia wraz z nim panią Dubarry.
Zaiste oboje w tym momencie wynieśli się na szczyt poezji. I cud tej miłości w czerwono-żałobnych ramach epoki terroru dyszy dziś jeszcze tchnieniem nieśmiertelnego piękna.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.