<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Kradzież w wagonie sypialnym
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 30.12.1937
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nieboszczyk, który zmartwychwstał

— Ta żmija Adrianna spłatała mi nielada figla — szepnął lord Lister przez zaciśnięte wargi. — Sądzę jednak, że kawał ten skierowany był raczej przeciwko miss Wilson, niż przeciw mnie. Adrianna w obawie, że miss Wilson może jej odebrać jej cenny klucz, zawiesiła na szyi jakiś inny, ukrywszy, właściwy starannie w ubraniu. Nie mogła jednak przybyć do banku przede mną. Za dziesięć minut dobiega godzina piąta, godzina o której bank zamyka swoje podwoje. Jeśli Adrianna nie zdąży przybyć przed tą godziną, będę miał znów noc przed sobą, Nie byłbym Listerem, gdybym tego czasu nie potrafił wyzyskać należycie!
Począł przechadzać się przed bankiem.
Zegar wybił godzinę piątą.
Punktualnie o godzinie dziesięć po piątej, jakiś urzędnik wyszedł z banku i zamknął drzwi ciężkim kluczem.
W tej chwili przed bankiem zatrzymała się taksówka, z której wypadła śpiesznie jakaś młoda kobieta. Była to Adrianna.
Lord Lister zdążył się ukryć za występem muru.
Adrianna dobiegła do wejścia.
— Za późno, proszę pani — rzekł urzędnik — bank zamykamy o godzinie piątej.
— Ale ja chcę tylko dostać się do mojej skrytki.
— Dziś już nie jest to możliwe. Niech pani wróci jutro o godzinie dziewiątej rano.
— Dam panu dwadzieścia funtów, jeśli mnie pan wpuści dziś jeszcze...
— Nawet gdyby mi pani obiecała tysiąc... stare prawa banku nie mogą ulec zmianie... Nawet sam król zastałby o tej porze drzwi zamknięte.
Urzędnik oddalił się.
Adrianna została sama, pieniąc się ze złości.
W pierwszej chwili przemknęła Listerowi przez głowę szaleńcza myśl, aby rzucić się na nią i wyrwać jej klucz. Odrzucił jednak ten plan, jako niemożliwy do zrealizowania. Na ulicy pełno było o tej porze ludzi.
Adrianna rozczarowana wsiadła do taksówki.
— Hotel Bristol — rzuciła szoferowi.
— Hotel Bristol — powtórzył lord Lister w ślad za odjeżdżająca taksówką. — Teraz wiem, gdzie mam jej szukać.


∗             ∗

— Diabeł się w to wmieszał, miss Wilson — wołał mister Baxter, mierząc wielkiemi krokami swój gabinet — Niewątpliwie dała się pani podejść przez tę kobietę...
— Ależ panie komisarzu... — broniła się miss Wilson. — nie mogę sobie czynić najmniejszych wyrzutów. Markiza de Frontignac zapewniała mnie, że nosiła ten klucz na swej piersi. Całą noc nie zmrużyłam w pociągu oka, czuwając nieustannie nad tym kluczem...
— To prawda. Markiza de Frontignac twierdziła mi bezczelnie, że klucz ten wykradziono w czasie nocy. Oskarżała mnie nawet, że ja to uczyniłam na pański rozkaz.
— Co za fatalny zbieg okoliczności! — rzekł Baxter — Jeśli rewelacje, które nam uczyniła, są prawdziwe, jeśli markiz de Frontignac istotnie wie, kim jest ten nieuchwytny złoczyńca, który bezkarnie popełnia przestępstwo za przestępstwem, wymknęła nam się z rąk jedyna okazja zdemaskowania go.
— Zastanawiam się, jakie są plany tej kobiety? — dodała miss Wilson.
— Sam już nie wiem, co o tym myśleć... To pewne, że nie chce pracować z nami lojalnie... Ale znajdę na nią sposób. Natychmiast jutro udam się do markiza de Frontignac do Paryża...
— Przybędzie pan zbyt późno. Markiz został zabity wczoraj w pojedynku.
— Zabity? Goddam! To była moja ostatnia nadzieja. Czego pan chce, mister Brown?
— Jakiś pan do pana komisarza...
— Niech idzie do wszystkich diabłów!
— Powtórzę to markizowi.
— Wręczył mi swoją wizytówkę. To markiz de Frontignac z Paryża.
Baxter pokręcił głową:
— Umarli zmartwychwstają, miss Wilson — rzekł śmiejąc się — Niedawno mówiła mi pani, że markiz zginął w pojedynku. Tymczasem sam zjawia się tutaj, jako człowiek z ciała i kości... Prosić, Brown!
Drzwi otwarły się i stanął w nich markiz de Frontignac.
Dwa lata temu Baxter miał okazję zetknąć się z markizem. Jego szlachetna, ogorzała twarz, okolona siwiejącym zarostem, jego marsowa postawa wbiły się w pamięć inspektora.
Nie ulegało wątpliwości, że miał przed sobą autentycznego markiza.
— To pan, panie markizie? Nie poległ pan w pojedynku?
— W pojedynku? Ja? Cóż znowu? Jak pan widzi, inspektorze, cieszę się, jaknajlepszym zdrowiem...
— Czy nie pojedynkował się pan wczoraj?
— Skądże ten pomysł? Ostatni raz pojedynkowałem się dwa lata temu. Rozumiem jednak skąd wzięła się ta plotka. To pomysł tej kobiety, która jeszcze wczoraj była moją żoną...
Baxter i miss Wilson zamienili porozumiewawcze spojrzenia.
— Czy nie był pan szczęśliwy ze swą żoną?
— Nikt nie został tak haniebnie oszukany przez kobietę, jak ja. Dałem jej wszystko: nazwisko, pieniądze, miłość. Gdy ją poznałem, oszukała mnie po raz pierwszy, podając się za dziedziczkę wielkiej fortuny... Teraz dopiero dowiedziałem się, że zaprowadziłem do ołtarza kobietę, która, mając lat siedemnaście, siedziała za kradzieże i szantaże w więzieniu w Kairze. Na myśl o tym, myśl moja mąci się z rozpaczy i wściekłości.
— Akta numer 1737 — rzekł Baxter współczującym tonem — Muszę panu przyznać, że te szczegóły z przeszłości pańskiej żony są mi znane oddawna. W pewnych jednak wypadkach policja musi milczeć.
— Teraz ja jednak zwracam się do pana o pomoc. Ta nędzna kobieta chce mnie wyzuć z całego majątku i zawładnąć dokumentami, które mają dla mnie niesłychane znaczenie.
— Mamy więc podstawę do natychmiastowego jej aresztowania — rzekł Baxter. Proszę nam opowiedzieć przebieg całej sprawy.
— Uciekła do Londynu, zabierając ze sobą klucz od mej skrytki w Banku Anglii. Jutro wykradnie gotówkę i papiery i ucieknie z nimi za granicę.
— Jeśli my jej na to pozwolimy — rzekł Baxter.
— Oskarżam ponadto Adriannę Faté, że była kiedyś kochanką niebezpiecznego przestępcy Johna C. Rafflesa. Pewnego dnia znalazłem list zamknięty. Gdy chciałem go otworzyć, rzuciła się na mnie. Wyrwała mi list. Potem zaczęła z płaczem całować moje ręce i wyznała mi, że sławny włamywacz Raffles dokonał kiedyś włamania do jej sypialni, że zakochała się w nim i że wie kim on jest w istocie. Wszystkie te szczegóły miała opisać dokładnie w zapieczętowanym liście, który pochwyciłem. Zaklinała mnie, na wszystko, abym nie otwierał tego listu. Ponieważ wówczas kochałem ją do szaleństwa wybaczyłem jej i złożyłem list ten do mego schowka w Banku Anglii, aby zrobić z niego użytek, gdy nadejdzie właściwy moment.
Baxter zatarł ręce.
— Co za szczęście! — rzekł wesoło. — Przy jednym ogniu upieczemy dwie pieczenie. Adriannę zaaresztujemy natychmiast. Dzięki miss Wilson wiemy, że zajechała do hotelu Bristol. W końcu dowiemy się, kto kryje się pod maską Rafflesa... Nareszcie pokażę światu, kim ja jestem... Detektyw Brown do mnie!
— Proszę natychmiast udać się do hotelu Bristol — rzekł do agenta. — Oto nakaz aresztowania Adrianny de Frontignac, alias Adrianny Faté. Doprowadzi ją pan do Scotland Yardu, gdzie spędzi noc. Jutro poddam ją przesłuchaniu i sam odprowadzę do Sądu.

— Bardzo przepraszam, panie inspektorze, czy pozwoli mi pan asystować przy aresztowaniu? Chciałbym mieć przynajmniej tę jedną satysfakcję.
— Ależ oczywista... Brown, ten pan pójdzie razem z wami!
— Jeszcze jedna prośba: Czy zechce pan rozkazać agentowi aby odebrał również ten nieszczęsny klucz i oddał go mnie? Nie mogę go pozostawić przez noc w niczyich rękach, nawet w ręku policji...
— Ma pan najzupełniejszą rację. Brown wyda panu klucz. Zechce pan tylko zgłosić się jutro rano do Scotlad Yardu celem przesłuchania. A propos Brown, zabierzcie ze sobą trzech agentów, ponieważ ta kobieta może się bronić.
Detektyw opuścił gabinet. Markiz ze łzami w oczach żegnał się z inspektorem policji.
— Uratował pan cały mój majątek, Baxter — rzekł — Zdaje pan sobie chyba sprawę z doniosłości przysługi, którą mi pan wyrządził.
Policja angielska zwykła zawsze działać ze stanowczością i rozumem...
Markiz uścisnął serdecznie dłoń inspektora policji i wyszedł.
Dwa auta ruszyły z szybkością w stronę hotelu Bristol.
W pierwszym z nich siedział markiz z detektywem Brownem, w drugim — trzej agenci policji.
— Drogi mister Brown — rzekł markiz — Przeceniłem swe siły. Zbyt kochałem tę nędzną kobietę, abym mógł teraz być świadkiem jej aresztowania.
Poczekam na pana w tej oto cukierni i poproszę, aby mi pan tam przyniósł klucz.
Brown zgodził się.
Po upływie dziesięciu minut markiz z za szyby cukierni zaobserwował następującą scenę:
Czterech detektywów wyniosło na rękach z hotelu wyrywająca się kobietę i siłą wpakowało ją do stojącego auta. Po chwili do cukierni wszedł Brown:
— Mieliśmy dużo kłopotu z pańska małżonką — rzekł do markiza. — Wyrywała się, jak tygrysica. Musieliśmy wreszcie nałożyć jej kajdanki. Oto klucz; przypuszczam, że jest prawdziwy. Nosi na sobie wyryty numer 77...
— To ten sam — wykrzyknął radośnie markiz — Proszę przyjąć ode mnie sto funtów, jako dowód mej wdzięczności.
Brown z zachwytem schował banknot do kieszeni.
— Dużo kosztowało nas trudu odnalezienie go. Wpadłem wreszcie na świetny pomysł, aby rozpuścić jej wspaniałe włosy. I rzeczywiście: klucz był tam sprytnie ukryty.
— Jest pan niezwykłym detektywem — odparł z podziwem Francuz. — Nic w tym dziwnego: wyszedł pan ze szkoły Baxtera, który potrafi kształtować talenty. Z tymi słowy markiz opuścił kawiarnię i kazał wieźć się na Regent Street do swego mieszkania.
Jakież byłoby zdumienie Baxtera, gdyby mógł wówczas zobaczyć swego markiza, zdejmującego sztuczną brodę i ścierającego ciemną szminkę z twarzy?
Lord Lister zaśmiał się serdecznie.
Pewien był, że wygrał grę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.