Kroniki 1875-1878/19 Kwietnia 1875

<<< Dane tekstu >>>
Autor Bolesław Prus
Tytuł Kroniki 1875 — 1878
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



19 kwietnia.
Album Napoleona Ordy. — Wystawa sztuk pięknych. — Konserwatyzm lubelski i postępowość kielecka. — Lekarstwo przeciw wzrostowi pauperyzmu.

Zgadnij też narodzie warszawski, który z wyrobów Fajansowych podobał mi się najbardziej?
— Oho! pewnie już od kogoś dostał serwis i pisze mu reklamę — powiecie.
— Przepraszam! nie dostałem nic. Piszę zaś reklamę p. Fajansowi, właścicielowi bardzo wysokiego domu na Krakowskiem-Przedmieściu, (obok mleczarni w dołku), a nadewszystko p. Napoleonowi Ordzie, autorowi Albumu Widoków z gub. Grodzieńskiej, Wołyńskiej i t. d., które w zakładzie p. F. zostały odlitografowane.
Ponieważ na kwestyach filologicznych znamy się tak, jak niektórzy Lublinianie na teoryi Darwina, pominiemy więc Gramatykę muzyki, którą także wydał p. Orda. Ponieważ zaś na rysunkach i litografiach znamy się znowu tak, jak i na filologii, więc i nad Albumem Widoków nie będziemy się rozwodzili, aby broń Boże! nie wykazano nam tendencyjnych fałszów, bałamucenia opinii publicznej i innych wołających o pomstę do nieba grzechów literackich.
Powiemy krótko, że Album p. Ordy zachwyciło nas. Litografie są pyszne, a niektóre z widoków zachęcają „do otworzenia gęby.“ Gdyby wydawcy mniej wyzyskiwali literatów, z największą satysfakcyą kupilibyśmy sobie tyle razy wymienione Album, ba! może nawet zakład p. F., a nawet jego chudą kamienicę, wraz z piwnicą, zatytułowaną „składem wina szampańskiego.”
Ponieważ Album jest sztuką piękną, a jego warsztat leży w sąsiedztwie Wystawy Sztuk Pięknych, zajrzyjmy więc tam na chwilę.
W galeryi tłum ludu niezmierny, większą część stanowi płeć piękna. Naturalnie przypatrujemy się naprzód żywym pięknościom i czujemy się tak olśnionymi, ale to tak... że aż oczy odwracamy do malowanych.
Ze wszystkich sztuk nadobnych o jednej tylko muzyce nie będziemy nigdy już chyba pisali sprawozdań, do niej bowiem zniechęciliśmy się stanowczo dzięki lenistwu Towarzystwa Muzycznego a pracowitości kataryniarzy. Co się zaś tyczy malarstwa...
O malarstwie mogę powiedzieć słów parę, licząc na delikatność mego nauczyciela rysunków i kaligrafii, który mnie bardzo często zaznajamiał z własnościami linii prostych, z gruszkowego drzewa przygotowanych. Zaczynam więc.
Przedewszystkiem w kwestyi Salonów Gryglewskiego mogę zaznaczyć to, że pewien pan w małpim kołnierzu przypatruje się im tak blizko, jakby był komornikiem i chciał w imieniu prawa spisywać meble w nich stojące. Kołnierz pański, szan. komorniku, kołnierz pański nie jest ciałem przezroczystem, a choć głowa mogłaby mieć niejakie do tego kwalifikacye, z tem wszystkiem zasłaniasz mi pan tak, że mnie odbiega natchnienie krytyczne. Żegnam.
Patrząc na Bitwę na Pomorzu, zdziwiliśmy się początkowo, że autor jej obok wojowników nie umieścił felczerów, którzy w kwestyach militarnych czynny przyjmują udział. Namyśliwszy się jednak, uznajemy, że felczerzy w tym przynajmniej wypadku nie byli potrzebni; twarze bowiem walczących zdradzają taką wyrozumiałość i miłość bliźniego, że o zdrowie ich można być najzupełniej spokojnym.
Jeżeli niektórzy malarze nasi figury swoje wyrabiają tak elegancko, jak najporządniejsi cukiernicy najpiękniejsze cukrowe jaja Wielkanocne, to już p. Chełmoński elegancyą taką pochwalić się nie może. Artysta ten nie maluje, lecz gważdże, ale proszę się przypatrzyć tej gwazdaninie!
Oto obraz p. Ch. p. t. Babie Lato. Dziewczynina wiejska, przewracając się po trawie, łapie pajęczynę. W dali łąka równa jak stół, taka właśnie, jakich u nas najwięcej; na łące stado szkap, między stadem zaś i dziewczyną czarny wiejski pies z podniesionem do góry uchem. To niby wszystko i nie wszystko; pies bowiem jest już taki psi pies, że aż się chce na niego zagwizdać, a dziewczyna jest już taka rzetelna wiejska dziewczyna, że aż chce się... powiedzieć:
— Pilnowałabyś tam lepiej bydła, a nie szprynce stroiła, bo jak przyjdzie gospodarz, to cię tak tym sękatym batogiem wykropi, że aż wrzaśniesz!
Na obrazie p. Kostrzewskiego Pogorzelcy, jeszcze się jedno miasto dobrze nie spaliło, a już kilku żydków co tchu do innego umyka. Odkładając jednak żart na stronę, wyznać musimy, że p. K. wiedział kogo do uosobienia nędzy wybrać!
Akwareli, przedstawiającej doręczenie hetmanowi Rewerze Potockiemu wykopanej buławy, akwareli tej, powtarzam, zarzucają, że ocenioną została przez autora na 3.000 rs.
Znawcy, umitygujcie się! Za obraz ten ci, którzy nie chcą i nie mogą, płacić nie będą; ci zaś, których on obchodzi i którzy mogą, zapłacą niezawodnie.
Pisząc: „Ci, których obraz obchodzi,“ nie mam bynajmniej zamiaru wywoływać na plac targowy massy ludzi i pobudzać ich do wzajemnej niechęci. Bądźmyż bowiem sprawiedliwymi — i tak:
Przypuśćmy, że obraz ten obchodzi sto tysięcy osób, to któraż z tych stu tysięcy stanie się jego posiadaczem? Może p. Kossak? ależ on zrzekł się swoich pretensyi! Może ja? Ależ ja z największą przyjemnością ustąpię! Może mój przyjaciel, ten, który lubi konie kropkowane, albo ten, który ma pociąg do karet, ozdobionych baldachimem?
Przypuśćmy, że ci panowie są zaciekli i nie ustąpią reszcie, t. j. mnie i p. Kossakowi, czy jednak będą oni mogli zostać posiadaczami obrazu? Nigdy! milion razy nigdy! powtarzam. Panowie ci mogli nie ustąpić nam, ale muszą ustąpić komukolwiek z rodziny hr. Potockich, którzy naprzód mają do obrazu prawo, jako członkowie publiczności, powtóre jako amatorowie, potrzecie jako osoby, które obraz najbliżej obchodzi, a poczwarte, popiąte i podziesiąte, jako osoby, które 3.000 rs. mogą za obraz zapłacić.
Domyślam się, że kombinacya ta dojdzie do skutku, choćby dla usunięcia niesnasek, a jakieś wieszcze przeczucie mówi mi, że nastąpi ona bardzo prędko i że którykolwiek z nas, poszedłszy na wystawę celem zakupienia obrazu, przekona się, że już został sprzedany i to nie za trzy, ale za cztery tysiące rubli, z powodu licznej konkurencyi.
A teraz niech propagatorzy nizkich cen na dzieła sztuki powiedzą, czy p. K. nie mógł postawić takiej właśnie ceny, jaką postawił?


∗                              ∗

Od sztuk pięknych chciałem przejść do niepięknych, ale takich ani w Warszawie, ani na prowincyi nie znajduję.
Możnaż to bowiem nazwać sztuką niepiękną, że ci Lublinianie, którzy na odczycie „O piękności form ciała ludzkiego“ najzapalczywiej klaskali, dziś najzapalczywiej przeciw niemu występują, dlatego że poświęcono w nim parę ustępów teoryi przemiany gatunków? Ależ panowie zastanówcie się! Prelegent zrobił wprawdzie bardzo źle, że w Lublinie mówił o Darwinizmie, jeżeli wiedział, że szanowne to miasto dla błahych powodów traci równowagę umysłową — ależ to dopiero pół błędu. Prelegent nierównie zrobiłby gorzej, wyprowadzając genealogię ultrakonserwatystów lubelskich od istot niższych; szczęściem tego już występku nie dopuścił się, sami bowiem ultrakonserwatyści przyznają, że prelegent tylko ludzi od istot niższych wyprowadzał.
Dla Lublina stałość gatunków już jest dowiedzioną: Lublinianie tylko od Lublinian pochodzą, w Lublinie się chowają, w siebie tylko wierzą, a o żadnych teoryach nowych słyszeć nie chcą. Nowe teorye są wprawdzie warunkiem postępu, no! ale co za związek może być między Lublinem a postępem?
O błogosławione miasto, któremu w głowie mąci samo nawet nazwisko Darwina! O miasto, które sądzisz dzieła z okładek, a teorye z odczytów, o miasto! o miasto!...
Gdybyś ty miasto zamiast pisywać korespondencye oparte na plotkach, pomyślało raczej o tem, że nie masz realnego progimnazyum, kasy zaliczkowej, targu w dobrem miejscu, zakładu rzemieślniczego dla kobiet, że na podwórzach twoich grzyby rosną. Gdybyś ty miasto nie miało wstrętu do książek, do kopyta, hebla i innych ładnych rzeczy, gdybyś ty miasto nie głodziło swego Kuryera, krótko mówiąc, żebyś zajęło się nie plotkami bab z pod kościoła, ale rzeczami praktycznemi, wówczas odczyty nie gorszyłyby cię, ani przestraszały hipotezy Darwina! Wstyd doprawdy, że jeden z najludniejszych centrów kraju, że miasto, w którem jest taka masa prawdziwej inteligencyi, marnuje czas na głupstwa, funta kłaków nie warte.
Wracając do sztuk niepięknych, nie można także do nich zaliczyć szos, które kilka gmin w gubernii Kieleckiej chcą na własną rękę budować.
Wprawdzie na 22 wiorst tej szosy trzy gminy chcą wydać aż 66,000 rs., z której to sumy, na jednego właściciela większej posiadłości przypada 400 rs. nie licząc 1,400 (!!) furmanek, ale — i cóż to szkodzi?
Wolno Francuzom i Anglikom myśleć o tunelach podmorskich, o morzu Sahara, wolno Amerykanom planować przekopanie międzymorza Panamskiego, dlaczegóżby więc trzy gminy gub. Kieleckiej, nie mogły myśleć o szosach, nawet tak kosztownych?
No! powiecie, prawda, jeżeli konserwatyzm Lubelski i postępowość Kielecka należą do rzeczy niepięknych, to już walenie się domów w Warszawie jest rzeczą bardzo brzydką!
Boże miłosierny! odpowiadam, jakże powierzchownymi są ci czytelnicy Kuryera Warszawskiego i jak dalece podejrzliwość popycha ich do potępiania faktów wzniosłych!
Bo posłuchajcie:
— Wiecie wy też, nad czem obecnie myślą najtęższe głowy w Europie?
— Ażeby brać po ośm groszy od wiersza?
— Właśnie że nie, tylko nad tem, ażeby usunąć pauperyzm.
A wiecie wy, w dalszym ciągu, ile setek, tysięcy, milionów funtów szterlingów, marek (i kontramarek), wydaje na ubogich Anglia, Francya, Niemcy. No! tylko śmiało!
Nie wiecie? to dobrze, bo i ja nie wiem, w każdym razie jednak domyślamy się wszyscy, że bardzo wiele.
— Cóż stąd za wniosek na korzyść walących się kamienic?
— Jeszcze żaden, ale zaraz będzie.
Dowiedliśmy tedy czarno na białem, że Europa najwięcej debatuje nad sposobem usunięcia pauperyzmu, czyli nad metodą nieograniczonego zmniejszenia liczby pauprów. Okażemy zaś poniżej, że już coś wymyśliła.
I tak:
Bierze się zwykła kamienica w odleglejszej części miasta, zaczyna się budować w jesieni, roboty prowadzi się przez zimę, tynkuje na wiosnę, mieszkania zaś pauprom wynajmuje w lecie. Resztę zostawia się Opatrzności Boskiej.
— Cóż dalej?
No nic... Pewnego przyjemnego poranku kamienica fik! do góry nogami i kwestya zmniejszenia pauperyzmu rozstrzygnięta.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Głowacki.