Kroniki lwowskie/23
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kroniki lwowskie |
Podtytuł | umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji |
Pochodzenie | Gazeta Narodowa Nr. 131. z d. 7. czerwca r. 1868 |
Wydawca | A. J. O. Rogosz |
Data wyd. | 1874 |
Druk | A. J. O. Rogosz |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Interpelowano mię temi dniami ustnie, dlaczego Kronika lwowska Gazety zajmuje się przeważnie polityką? Jakkolwiek interpelacja ta wydała mi się zupełnie bezzasadną, bo nie przypominam sobie, ażebym się zajmował kiedy kwestjami, bezpośrednio miasta naszego niedotyczącemi, postanowiłem jednakże uczynić wszystko, co jest w mojej mocy, ażeby się poprawić i nie dać na przyszłość powodu do podobnej interpelacji. Najprzód tedy, od trzech dni zarzuciłem zupełnie czytanie dzienników politycznych, i w skutek tego wiem tak mało o tem, co się dzieje poza rogatkami Lwowa, że mógłbym już prawie podać się o przyjęcie do Towarzystwa demokratycznego. Mając w ten sposób głowę wolną od wszelkich kombinacyj i nowin politycznych, puściłem się na wyprawę po bruku stołecznym, w celu zebrania materjałów do kroniki prawdziwie miejscowej, niepsującej nikomu humoru i niewdzierającej się w dziedzinę artykułu wstępnego lub przeglądu politycznego. Jeżeli Krakowianie nie zajmują się niczem, oprócz Krakowa, pomyślałem sobie, dlaczegożby Lwów nie miał wyłącznie zaprzątnąć umysłów i serc swoich dzieci? Dlaczegożby szczere i gorące zajmowanie się interesami jednego miasta nie miało przynosić wawrzynów tak dobrze nad Pełtwą, jak nad Wisłą? Oto, nim jeszcze wziąłem rozbrat z polityką, czytałem w Czasie, że krakowska Izba handlowo przemysłowa w uznaniu zasług pana doktora Weigla, wyprawiła mu obiad na jego imieniny. Przedsięwziąłem sobie tedy, być echt Lwowianinem, i bronić interesów Lwowa do upadłego, jak p. Weigel bronił interesów handlowo-przemysłowo-krakowskich. I powziąwszy tak stałe przedsięwzięcie, widziałem już w duchu, jak mocno staję się popularnym we własnej mojej, najściślejszej ojczyźnie. Było to marzenie słodkie i wzniosłe zarazem. Członkowie jakiegoś towarzystwa — bodaj czy nie strzeleckiego, dawali obiad na cześć moją. Poiłem się gratis szampanem od p. Wojtawickiego, i krzywiłem się z rozkoszy. W moich oczach jeden z redaktorów Dziennika Lwowskiego przygotowywał do druku artykuł, zaczynający się od słów:
„Wczoraj, w salach Strzelnicy miejskiej, odbył się obiad na cześć wielkiego i znakomitego naszego.... i t. d.“ I w istocie, czułem się już tak wielkim i znakomitym, że miałem ochotę dać umieścić mój portret w — Chochliku i upoważnić redakcję tego pisma do napisania mojej biografii, ale wtem niestety! ocknąłem się i przypomniałem sobie, że jestem dopiero w drodze do dostąpienia wszystkich tych zaszczytów, że kto chce zostać wielkim, musi wprzód umieć czuć i uznać wielkość w drugich. Jest to właściwością wielkich umysłów i znakomitych talentów, że umieją poznać i ocenić u drugich te przymioty, któremi się sami odznaczają. Przejęty tą prawdą, zanotowałem sobie dla lepszej pamięci w pugilaresie, że p. Kornel Szlegel jest wielkim malarzem, p. Adam Miłaszewski jest wielkim dyrektorem teatru, p. Jan Szuman jest wielkim mówcą, p. Henryk Szmitt jest wielkim historykiem, a pan Wojtawicki jest znakomitym restauratorem i oraz wielce zasłużonym upiększycielem ogrodu Pojezuickiego. Teraz mam już pewność, że znajduję się na dobrej drodze, i że będę wzrastał w łasce u moich współobywateli, bo powtarzam raz jeszcze, że kto chce być uwielbionym, ten musi umieć wielbić.
Każda wycieczka po Lwowie zaczyna się zwykle od placu Marjackiego, który w czasie upału odznacza się największym kurzem, a w czasie słoty najtrudniejszem do przebycia błotem. Na chodniku naprzeciw hotelów zawsze jedna i ta sama grupa ciekawych przypatruje się z jednej strony ciekawym ewolucjom fiakrów, pędzących ciągle bez najmniejszej potrzeby w około i roztrącających przechodniów, z drugiej zaś strony, na wystawie u Jaskólskiego każdy podziwia fotografie różnych znakomitości politycznych i artystycznych. Te ostatnie, o ile są płci żeńskiej, mają głowę wdzięcznie pochyloną, jedna na prawe ramię, a drugie na lewe. Oto najważniejsze i najciekawsze spostrzeżenie, jakie można zrobić na placu Marjackim. Gdybym był malkontentem politycznym, zrobiłbym jeszcze jedno: to, że dobrze jest, iż widzimy przynajmniej fotografie naszych wielkich mężów stanu, kiedy dzieł ich nigdzie nie widzimy. Oto np. Wydział krajowy in effigie wystawiony jest na widok publiczny, a dzienniki nie mogły go uprosić, by uczynił to z wnioskami swojemi, przygotowanemi dla sejmu, co uczyniono tu na wystawie z wizerunkami szanownych jego członków. Miło to jest dobremu patrjocie popatrzyć, że reprezentanci narodu mają po części wielkie wąsy i brody, a po części golą się, ale milej jeszcze byłoby mu przeczytać, co też oni uradzili pro publico bono? Dziś takie czasy, że każdy chciałby wścibić swoje trzy grosze — nie do skarbu publicznego, ale do rozpraw nad sprawami publicznemi. Otóż gdy sejm będzie zwołany, krótkość czasu jego posiedzeń nie pozwoli zapewne rozebrać dokładnie wszystkich wniosków, i nowe ustawy mogą wypaść tak niefortunnie, jak nieprzymierzając — niektóre dawniejsze. Oczywista rzecz, że wszystko to mówią tylko malkontenci. Spokojni i umiarkowani obywatele[1] twierdzą przeciwnie, że wnioski, przygotowane przez Wydział krajowy, powinne zostać tajemnicą aż do dnia, kiedy będą przedłożone sejmowi. Inaczej dziennikarze i inni ludzie niepowołani, mogliby sobie pozwolić wszcząć publiczną dyskusję nad temi wnioskami, co byłoby rzeczą może niemiłą dla pp. referentów. Widać, że panowie referenci Wydziału nie są tego samego zdania, bo choć dotychczas żadne pozawydziałowe oko nie sprofanowało jeszcze spojrzeniem swojem elaboratów, kryjących w sobie zaród błogiej przyszłości dla naszego kraju, ale mówią, że wnioski drukują się już i będą rozesłane posłom.
Ale oto zaszedłem dopiero na plac Marjacki, i przypatrzyłem się jednej wystawie rycin, a już zaplątałem się naraz w kwestję, nie miejscową, lecz polityczną i krajową w całem tego słowa znaczeniu. Widocznie atmosfera naszego miasta ma już w sobie coś takiego, że nawet wśród kanikuły, na rozpalonym od słońca bruku, co chwila spotykamy się z kwestjami politycznemi. Niema zakątka tak cichego, do któregoby nie wcisnęła się polityka; i wstrzymywanie się od czytania dzienników politycznych nie przydało mi się na nic. Chciałem uciec na Strzelnicę, gdzie odbywa się „strzelanie królewskie”, ale i tu zajął mię, oprócz reminiscencyj narodowodemokratycznych, wielki afisz, z którego dowiedziałem się, iż „Die k. k. prwilegirte Schützengesellschaft in Lemberg veranstaltet am …ten d. M. ein Königsschiessen“ i t. d. Lex posterior derogat priori. Towarzystwo strzeleckie, założone pod auspicjami Zygmunta Augusta, jest dziś k. k. privilegirt, jak to stwierdza swoim podpisem „jeden z członków Towarzystwa narodowo-demokratycznego“, królujący teraz w państwie kurkowem. Nic dziwnego, jeżeli Niemcy tego c. k. uprzywilejowanego króla demokratę zaproszą na uroczystość związkowo niemieckiego strzelania, która ma odbyć się w Wiedniu. Jeżeli nie z fizjognomij i z litych pasów, to przynajmniej z afiszów wyglądamy zupełnie jak Niemcy.
Zamiar przywiezienia zwłok Artura Grottgera do Lwowa wywołał tu powszechny współudział. Towarzystwo muzyczne ma uświetnić ten obchód żałobny wykonaniem mszy żałobnej Verhulsta. Zapewne wszystkie stowarzyszenia miejscowe, n. p. Towarzystwo naukowo-literackie i inne, wezmą solennie, in gremio, udział w tej uroczystości.
Do ciekawych epizodów naszego życia autonomicznego należą czwartkowe rozprawy lwowskiej Rady miejskiej nad statutem miejskich zakładów sierocińskich, a mianowicie kwestja zatrzymania lub zniesienia kary cielesnej. Snać autor Podróży Benedykta Winnickiego do Nieświeża, uważany za poetę wyłącznie szlacheckiego z powodu kilku pochwalnych rymów tradycyjnej skuteczności bizunów boćkowskich, trafił do przekonania także i nieherbowej braci, bo zatrzymanie kary cielesnej znalazło w Radzie miejskiej więcej zwolenników, niżby się spodziewać można. Radny p. Dąbrowski wywodził — wprawdzie w nie tak pięknej formie, jak śpiewak Pieśni Janusza, ale z niemniejszem uszanowaniem dla dawnych zwyczajów i obyczajów, że bizun w Polsce jest bardzo potrzebnym, i że nie powinniśmy oglądać się na Zachód, gdzie zniesiono dawno wszystkie kary cielesne. P. radny powoływał się na świadectwo swego kolegi niegdyś szkolnego, a dziś radnego, dr. Hönigsmana, że on, to jest pan Dąbrowski radny otrzymywał za młoda bardzo często admonicje tego rodzaju, mówiąc jego własnemi słowami, że był „tęgo bitym“. Dr. Hönigsmann nie omieszkał też potwierdzić prawdziwości tego faktu, ale dodał jeszcze parę uwag, które nie świadczyły bynajmniej, ażeby był przekonanym o skuteczności tych eskperymentów pedagogicznych na osobie p radnego D. Za zatrzymaniem kary cielesnej przemawiał między innymi także radny, p. Wild. Zresztą słuszność nakazuje przyznać, że zwolennikom kary cielesnej barbarzyński ten środek wydawał się ludzkim z powodu, iż musiałoby go zastąpić wykluczenie dzieci z zakładu. Jużto najłatwiejszym środkiem wychowania jest chłosta cielesna, bo nauczyciele i kierownicy nie potrzebują przy nim wcale natężać swego mózgu. Gdzie zniesiono chłostę, tam musieli suszyć sobie głowę nad środkami innemi moralnego wpływania na wychowańców. Od tego więc kłopotu chce ich zasłonić Rada miejska.
- ↑ Do rzędu tych „spokojnych i umiarkowanych“, w obec Wydziału krajowego, obywateli, przystąpiła w półtora roku później Gazeta, sarkająca w powyższym artykule na tenże Wydział.