<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 173. z d. 11. lipca r. 1869
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
79.
Wiernopoddańcza denuncjacja przeciw grafowi Bejstowi i hr. Ledóchowskiemu. — „Nieprzerwalność snu“ w Krakowie. — Wzory posłuszeństwa obywatelskiego. — Wiadomości miejscowe i dziennikarskie.

Dzięki świętym i nieświętym patronom i opiekunom starego, sennego miasta Krakowa, mimo najazdu Lwowian i innych niespokojnych ludzi odbyło się tam przeniesienie zwłok Kazimierza Wielkiego całkiem podług woli przewielebnej kapituły prędko, cicho i bez „demonstracji“. Porządek panował wzorowy, uczucia sąsiedzkiego mocarstwa były szanowane, święta Anna w brylantach patrzy się kanclerzowi austrjacko-węgierskiej monarchii, a biskupstwo krakowskie księdzu administratorowi, jeżeli Jego Wieliczestwo uzna kiedy za stosowne polecić wznowienie tego biskupstwa. Tymczasem my, mieszkańcy wiedeńskiej gubernii wszechruskiego carstwa w wiernopoddańczej naszej nniżoności ośmielamy się mniemać, iż oficjalny udział przedlitawsko-guberskich władz cywilnych i wojskowych w tej uroczystości, gdyby go Jego Wieliczestwo car Aleksander Mikołajewicz raczył był najmiłościwie) rozkazać grafowi Prydrykowi Frydrykowiczowi Bejstowi, nie byłby bynajmniej wywołał miatieży w kraju przywiślańskim, ale tylko uświetniając (?) obchód, byłby był jawnym dowodem, iż rządy monarchiczne biorą zasadę monarchiczną na serjo. Dziwi nas tedy, dlaczego Jego Wieliczestwo zakazał grafowi Bejstowi wysłać jakiego wyższego dostojnika na ten obchód do Krakowa, dlaczego mu nie rozkazał, by załoga wystąpiła pod broń, i dlaczego jeszcze w ostatniej chwili zabronił udziału urzędnikom i dzwonienia w kościołach? Wszak może to i nie źle, jeżeli w dzisiejszych mazzinistowskich czasach ludzie powiedzą sobie, że bywali kiedyś monarchowie, o których godzi się i należy pamiętać jeszcze po pięciuset latach! Ale widocznem jest, że tak graf Bejst, jakoteż inni czynownicy guberscy w Wiedniu są. ukrytymi republikanami, i umyślnie przedstawili Jego Wieliezestwu jako też księciu Gorczakowi znaczenie tego obchodu w fałszywem świetle, by zasada monarchiczna, zasada nakazująca cześć dla pomazańców boskich, doznawała szwanku i została sponiewieraną po wysoczajszomu ukazu. W gruncie tedy, należałoby nietylko niedać grafowi Bejstowi świętej Anny w brylantach, ale pożałować go nawet na villegiaturę do Irkucka!
Z tej samej przyczyny król Wilhelm, który wziął przecież także swoją koronę vom Tische des Herren, nie powinienby przedstawić ks. Ledóchowskiego do kapelusza kardynalskiego Ojcu świętemu; biskup, który zakazuje modlić się za duszę króla, zmarłego w wierze katolickiej, nie powinien być nawet djakiem, nie dopiero kardynałem.
Jeżeli było rzeczywiście wysoczajszą wolą Jego Wieliczestwa, by pogrzebanie kości zmarłego przed 500 laty króla odbyło się jak najciszej, to należy wyznać, że obok władz przedlitawskich także i autonomiczno-podwawelskie przyczyniły się do stłumienia wszelkiej zbytniej wrzawy. Fejletonista krakowski Dziennika Poznańskiego tłumaczy ten fakt obowiązującą w Krakowie teorją „nieprzerwalności snu“, którą stawia jako pendent do trapiącej tekę Stańczyka w (Przeglądzie polskim) „nieprzerwalności powstania“, albo do węgierskiej „nieprzerwalności prawa“. Mimo istnienia fejletonistów tego rodzaju na bruku krakowskim, program pierwotny pogrzebu pozostał niezmieniony, zamknięto ludowi przed nosem bramę katedry na Wawelu i oprócz czarnych chorągwi na ulicach i jęku Zygmunta nikt niczego nie widział i nie słyszał. Bolało to i gniewało niektórych, mianowicie „Galicjan“, ale ci czując, że są zaledwie tolerowanymi po tamtej stronie Wisły, nie śmieli się odzywać ze swoim żalem. Było nawet jak twierdzą, kilku malkontentów między Krakowianami samymi, ale ci znowu pod wpływem odezwy p. burmistrza parafrazującej słynną dewizę: Ruhe ist die erste Bürgerpflicht umieli podporządkować swoje uczucia wymaganiom ułożonego przez powagi miejscowe programu.
Pod tym względem opowiadają powracający z Krakowa ściślejsi nasi współobywatele rzeczy prawdziwie rozrzewniające. Rano dnia 8. b. m. zgłosić się miał np. do p. burmistrza jakiś młodzieniec, i wyznał z płaczem, że pospiech, z jakim odbywa się uroczystość i niedostateczność oddanych królewskim popiołom honorów napawa go goryczą, prosi tedy, ażeby go przez czas obchodu zamknięto do kozy, bo nie chciałby być gorszącym przykładem jawnego niezadowolenia. P. burmistrz z prawdziwie monarszą powagą i powagą i łaskawością wysłuchał młodzieńca, a następnie rozkazał, by się stało zadość jego proźbie. Drugi znowu Podwawelczyk, dowiedziawszy się, że odebrano włościanom chorągiew narodową, z którą chcieli brać udział w obchodzie, padł nieomal ofiarą zgubnej teorji „nieprzerwalności powstania“ i biegał od jednego znajomego do drugiego z krzykiem: „Trzymajcie mnie, bo zrobię rewolucję!“ Naturalnie, że go trzymali, i że nie zrobił nikomu nic złego.
U nas we Lwowie, do najpiękniejszych stron uroczystości należał szczery i tłumny udział żydów. Z rozpoczęciem nabożeństwa u 00. Dominikanów, wszystkie sklepy i kramy, w najodleglejszych nawet ulicach, były zamknięte. W kościele dokoła katafalku widziano mnóstwo żydów Wszystko robiło się z prawdziwego uczucia, każdy brał inicjatywę, ale nikt nie upominał się oto, by ta okoliczność w formie poprawki na jakim ważnym akcie przekazaną, była najdalszej potomności, i tanim kosztem zrobiła imię jego nieśmiertelnem.
Z innych wypadków tego tygodnia zasługuje na wzmiankę zapowiedziana na niedzielę, a następnie na poniedziałek odłożona zabawa ogrodowa na Wysokim zamku, urządzona przez Towarzystwo przyjaciół sceny narodowej. Liczba obecnych była nie wielką, ale bawiono się bardzo dobrze, tj. tańczono zawzięcie do północy.
W dziennikarstwie mimo niesprzyjającej pory roku objawia się ruch zwiększony. W Czerniowcach zaczęło wychodzić Ogniwo, dwutygodniowe pismo beletrystyczne, pierwsze w języku polskim na Bukowinie. We Lwowie upadł natomiast Dzwonek porzucony przez dawnych swoich redaktorów i od jakiegoś czasu zaledwie wegetujący. Tutejsze Towarzystwo przyjaciół Oświaty Ludu powinnoby uważać za swoje zadanie, wydawnictwo jakiego pisemka, któreby mogło zastąpić Dzwonek.
Wyszedł także pierwszy zeszyt Światła Zagrodowego. Dowiadujemy się z niego, że duchem „przewodniczym“ zebraniom kółka spirytystów lwowskich jest Napoleon I. Nieborak nawojowawszy się za życia, teraz pisuje kazania, w których z niewielkiem powodzeniem usiłuje naśladować biblijną prozę Krasińskiego. Na temże samem zebraniu, Juliusz Słowacki wystąpił z rewokacją tego wszystkiego, co kiedy pisał za życia. Dla psychologów ciekawą jest wiadomość, że „duch dopiero co oderwany od ciała jest w nadzwyczajnym stanie odurzenia, który nie pozwala mu się opatrzyć, co się z nim dzieje“. Dla szanownej P.T. publiczności umierającej powinno to być wskazówką, by wybierając się na tamten świat, nie zapominała zaopatrzyć się w środki orzeźwiające i uśmierzające nerwy.

(Gazeta Narodowa, Nr. 173. z d. 11. lipca r. 1869.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.