Kroniki lwowskie/90
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Kroniki lwowskie |
Podtytuł | umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji |
Pochodzenie | Szczutek Nr. 5. z września r. 1869 |
Wydawca | A. J. O. Rogosz |
Data wyd. | 1874 |
Druk | A. J. O. Rogosz |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Przyjaznemu stosunkowi naszego stróża redakcyjnego ze służbą pewnego arystokratycznego domu, zawdzięczamy posiadanie manuskryptu mowy przedwyborczej, którą chciał wygłosić jeden z członków klubu rezolucjonistów, ale nie mógł, z powodu, że manuskrypt skonfiskowany został w drodze do ratusza przez pachołków książęcych. Oto jest ta mowa:
„Moi panowie!
„Nie przywiązuję ja żadnej wagi do mistycznego znaczenia dat i rocznic historycznych, i w ogóle tak daleki jestem od przesądów i zabobonów wszelkiego rodzaju, że nie wierzę ani w nieśmiertelność szarlatanerji ludzkiej, ani w nieskończoność haussy „anglio-banków.“ Ale ponieważ zdarza mi się okazja po temu, niechaj mi wolno będzie zwrócić uwagę szanownej publiczności na ten traf szczególny, że mamy dziś właśnie dwudziesty dziewiąty sierpnia! Otóż właśnie dwudziestego dziewiątego sierpnia roku zeszłego, byliśmy wszyscy o 366 dni młodszymi, niż jesteśmy dzisiaj. Dwudziestego dziewiątego sierpnia, dwa lata temu, wszyscy co pobierają od 25 do 50 złr. miesięcznej pensji, z biciem serca mówili sobie, że za dwa dni nadejdzie pierwszy września, i że po opłaceniu niektórych większych wydatków zostanie im jeszcze w pugilaresie kwota, od 75 centów aż do bajecznej cyfry dwóch guldenów sięgająca, za którą będą mogli sprawić sobie jednę z dwunastu swoich szczęśliwości rocznych, w kszałcie tylu a tylu zajdli piwa. Ten dzień dwudziesty dziewiąty sierpnia, moi panowie, ma tę osobliwość, że powtarza się co roku od stworzenia świata, a od czasu przyjścia Zbawiciela na świat, powtórzył się akuratnie 1869 razy. I komuż to drobne na pozór i małoznaczące powtarzanie się tej daty nie przywoła na myśl wspomnienia, że zbawienie ludzkości za pomocą idei demokratycznej i w formach demokratycznych, dokonane już jest od dawna, i że teraz kolej zbawiania przyszła na arystokracją??!!!
„Moi panowie! Stosunek arystokracji do demokracji podobnym jest do źle dobranego małżeństwa. Mąż ma pieniądze, karetę z herbami, dżokiej-klub i dwadzieścia siedm posad, prezydjalnych, wcale intratnych. Jest dumnym, leniwym, nieprzywiązanym do ogniska domowego i lubi głównie dywidendy, aktorki i przedpokoje ministerjalne. A żona? Żona jest ograniczoną, nie obeznaną ze stosunkami i formami światowymi, i lekkomyślną. Powierza często swój honor i swoje szczęście gachom bez charakteru i zasad wszelakich; albo też szuka rozkoszy w brutalnych uściskach djaków ze swojej narodowej, nadpełtwiańskiej parafii. Mimo to, wychudzona i obdarta, ale wstydliwa jako owa krakowska Barbara Ubryk wraca znowu w objęcia małżeńskie, albowiem jak mówiłem moi panowie, demokratyczne zbawienie ludzkości już jest dokonane, demokratyczne jej wychowanie zapewnione, skoro p. Starkel jest radcą szkolnym, i dla tego też czas jest wielki, ażeby p. Starkel postarał się wam o posła, który na pamiątkę tej wiekopomnej daty dnia 29. sierpnia odwdzięczył się demokracji za zniknienie „stanów“, za emancypacją żydów i za wybicie szyb w klasztorach krakowskich, budowę kilku kolei żelaznych z niemieckim językiem urzędowym. Poseł ten powinien już być od dawna posłem, i synem posła, powinien być brunetem średniego wzrostu, z niewielką brodą i powinien mieć za herb lisa, a za sekretarza mykitę.
„Nie cierpię pochlebstwa, brzydzę się niem zarówno, gdy ono płaszczy się przed możnymi, jak wówczas, gdy schlebiając przesądom i słabostkom tłumu, usiłuje zawrócić słabe jego głowy szumem frazesów i dymem niemożliwych kadzideł. Ale co prawda, to prawda: i dlatego z ręką na sercu mogę wam powiedzieć o Lwowianie! że jesteście wielkim narodem, a — wasze miasto największe jest i najporządniejsze ze wszystkich które leżą nad Pełtwią! Wasz burmistrz jest wzorem Solona, Likurga, Hannibala, Artakserksesa municypalnego. Wasz urząd budowniczy utrzymuje porządek tak wzorowy w tem mieście, że w czasie posuchy żaden wóz nie ugrzęźnie tu w błocie, a w czasie słoty nikt nie dostanie suchot z powodu gęstych tumanów kurzu. Wasza rzeka nie śmierdzi, chyba tylko dla nosów, spuszczonych na kwintę z powodu przepadnięcia swojej kandydatury do wściubiania się w sprawy publiczne. Wasza Rada miejska pije wprawdzie wiele piwa i nie może się zebrać w komplecie, ale gdyby się zebrała, senat staroświeckiego Rzymu nie mógłby jej wyrównać co do liczby swoich zaległości. Wasza dojrzałość polityczna objawia się w naszych dziennikach i gazetach i nie potrzebuje panegiryku. Jednem słowem — jesteście wielkim ludem, wielkim miastem, wielką kupą cegieł i kamieni i potrzebujecie tylko, ażeby was ponumerowano, a będziecie stali jak tyleż milowych słupów kamiennych, nieruchomych, i samą nieruchomością swoją wskazujących, która godzina wybiła na zegarze dziewiętnastego stulecia i jak daleko zaszedł tymczasem postęp ludzkości. Skończyłem.“
Oto dosłowne brzmienie mowy, którą zamierzałem wygłosić na dzisiejszem zgromadzeniu wyborców i która byłaby mi niewątpliwie zjednała wszyskie głosy, gdyby nie ta fatalna okoliczność, że niemam należytej wprawy retorycznej. Dlatego też wolałem ogłosić drukiem na tem miejscu, co miałem do powiedzenia.[1]
- ↑ Kronika ta przeznaczona do Gazety Narodowej, została umieszczona w Szczutku Nr. 5. z r. 1869, ponieważ p. Jan Dobrzański zmieniając nagle swoją politykę — nie chciał jej przepuścić w tej formie. W kilka dni później, autor niniejszych kronik opuścił redakcję Gazety Narodowej i stanął na czele redakcji nowo założonego pisma politycznego Dziennik Polski, który wziął sobie za zadanie podnieść sztandar porzucony przez Gaz. Narodową.