Widząc, jak Orzeł porywał barany, Kruk, choć mniej silny, ale rabuś znany, Chciał królewskiego ptaka naśladować. Nuż krążyć dokoła stada, Nuż podglądać i myszkować. A był tam baran nielada;
Z rodu tych, co szły niegdyś Bogom na daniny: Wielki, jak ciołak półroczny,
Tłusty, jak połeć słoniny. Więc Kruk żarłoczny, Chciwe zwróciwszy nań oko:
«Nie wiem, rzecze, zkąd wziąłeś tak wspaniałą tuszę,
Lecz to wiem, że dziś jeszcze schrustać ciebie muszę.» I na wzór Orła wzbiwszy się wysoko, Jak kamień z góry spada na barana;
Ale baran to nie ser; łapami obiema
Szarpie, dźwiga: ani rusz! A wełna splątana Jakby broda Polifema, Tak mu uwikłała szpony, Że uwiązł w runie, jako ryba w sieci.
Przybiegł pasterz, wziął Kruka: srodze zawstydzony
Poszedł rabuś do klatki na zabawkę dzieci.
I między ludźmi nieinaczej bywa,
Skoro łotrzyk chce łotra oceniać się miarą: Bąk pajęczynę przerywa, A mucha pada ofiarą.