Książka z obrazkami bez obrazków/Dwudziesty pierwszy wieczór
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Książka z obrazkami bez obrazków |
Wydawca | Księgarnia Wilhelma Zukerkandla |
Data wyd. | 1932 |
Miejsce wyd. | Lwów — Złoczów |
Tłumacz | Jadwiga Przybyszewska |
Źródło | Skany na Commons |
Indeks stron |
Więcej jak czternaście dni księżyc nie świecił wcale, wreszcie dzisiaj ujrzałem go znowu, pełny i jasny stał ponad zwolna przesuwającemi się chmurami. Słuchajcie, co księżyc opowiadał: „Z jednego miasta w Fezie towarzyszyłem karawanie; w piaszczystej pustyni, na płaszczyźnie solnych pokładów, która błyszczała w moich promieniach, jak powierzchnia lodu i tylko na małej przestrzeni pokryta była lekkiemi wydmami piasku, zatrzymano się. Najstarszy z karawany, u którego pasa wisiała flaszka z wodą, a na głowie którego leżał worek z niekwaszonym chlebem, nakreślił laską czworobok na piasku i napisał w nim kilka słów z Koranu. Przez to poświęcone miejsce przeciągnęła cała karawana. Młody kupiec, dziecko słońca, widziałem to po jego oczach, po piękności jego kształtów, jechał zamyślony na białym, parskającym rumaku. Czy myślał może o swojej pięknej, młodej żonie? Zaledwie dwa dni minęło od chwili, jak wielbłąd, przystrojony w skóry i kosztowne szale, z nią, piękną oblubienicą wjeżdżał w mury miasta; rozbrzmiewały bębny i kobzy, kobiety śpiewały, a naokół wielbłąda grzmiały radosne wystrzały, wystrzały oblubieńca były najczęstsze i najhuczniejsze, a teraz — teraz ciągnie z karawaną przez piaszczystą pustynię. Towarzyszyłem im wiele nocy, widziałem, jak spoczywali u źródeł, wśród wyniszczonych palm; wbijali nóż w pierś padłego wielbłąda i mięso jego piekli na ogniu. Promienie moje chłodziły rozżarzony piasek, promienie moje wskazywały im czarne kamienne bloki, martwe skalne ławice w tem olbrzymiem morzu piasków. Nie napotykali żadnych wrogich plemion w swej bezdrożnej podróży, nie zrywała się żadna burza, żaden śmierć siejący huragan nie przeciągnął nad ich karawaną. Tam w domu piękna kobieta słała modły za męża i ojca. „Czy może pomarli już?“ pytała mego złotego sierpa. „Czy może zginęli już?“ pytała mojej jaśniejącej tarczy. Teraz szeroka pustynia rozciąga się za nimi, dziś wieczór siedzą pod wysokiemi palmami, gdzie szerokoskrzydły żuraw krąży nad nimi; a z konarów mimozy spogląda ku nim pelikan. Bujne zarośla stratowane ciężkiemi nogami słoni, gromada murzynów wraca z jarmarku, z głębi kraju; kobiety z miedzianymi guzami w czarnych włosach i w barwionych w indigo spódnicach pędzą woły, na których grzbietach śpią ich nagie czarne dzieci. Jakiś murzyn prowadzi na powrozie młodego lwa, którego sobie kupił; zbliżają się do karawany; młody kupiec siedzi nieruchomy i cichy, myśli o swej pięknej żonie, w kraju czarnych śni o swem białem, wonnem kwieciu, tam po drugiej stronie pustyni. Podnosi głowę — !“ — Na księżyc wypełzła chmura, za nią druga i trzecia. Tego wieczoru nie usłyszałem już nic więcej.