Księga Monelli/II/Przewrotna

<<< Dane tekstu >>>
Autor Marcel Schwob
Tytuł Księga Monelli
Wydawca Księgarnia Polska B. Połoniecki
Data wyd. 1907
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Bronisława Ostrowska
Tytuł orygin. Le Livre de Monelle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PRZEWROTNA.

— Magda!
Głos dobiegał przez kwadratowy otwór w podłodze. Olbrzymia dębowa śruba, przechodząca przez okrągły dach, obracała się z głuchym turkotem. Wielkie skrzydło z szarego płótna przybite do drewnianego szkieletu, podlatywało przed okienkiem w kurzu słonecznym. Poniżej dwa potwory kamienne zdawały się miarowo borykać ze sobą, aż młyn cały stękał i drżał w posadach. Co pięć sekund długi i prosty cień przecinał izdebkę. Drabina wiodąca aż pod dach była cała okurzona mąką.
— Magda! idziesz? — powtórzył głos.
Magda oparła rękę o dębową śrubę. Nieustanne tarcie łaskotało jej skórę, kiedy tak nieco pochylona patrzała na wieś w dole. Wzgórze młyna występowało pośrodku jak ostrzyżona głowa. Obracające się skrzydła muskały prawie krótką trawę, na której czarne ich cienie goniły się wiecznie, nie mogąc nigdy dopędzić. Tyle już mułów zdało się trzeć swe grzbiety o słabo tynkowany mur, że znać już było na nim szare plamy kamieni. U stóp wzgórza wytżobiona zaschłemi kolejami wozów droga, wiodła aż do stawu zasypanego czerwienią jesiennych liści.
— Magda! Odchodzimy! Krzyknął jeszcze głos.
— A toż idźcie, szepnęła cicho Magda.
Skrzypnęły drzwi młyna. Zobaczyła trzęsące się uszy osła objuczonego dużym worem. Stary młynarz i jego chłopiec z obu stron poganiali leniwe zwierzę. Zeszli razem wyżłobioną ścieżką. Magda została sama, głowę wychylając przez okienko.
Ponieważ rodzice znaleźli ją raz wieczorem wyciągniętą na łóżku z ustami pełnemi piasku i węgla, wezwali dla niej porady lekarzy. Zdaniem tych należało Magdę posłać na wieś, zmęczyć jej plecy, nogi i ręce. Ale odkąd była we młynie, uciekała od świtu pod mały stryszek, skąd śledziła kołujące cienie wiatrakowych skrzydeł.
Nagle wstrząsła się od stóp do głowy. Ktoś poruszył zasuwą u drzwi.
— Kto tam? — spytała Magda przez kwadratowy otwór.
Usłyszała słaby głos:
— Czyby nie można dostać czegoś do picia? Tak mi się pić chce.
Magda spojrzała między stopnie drabiny. Był to stary żebrak wiejski. W sakwie miał kromkę chleba.
— Ma chleb, pomyślała Magda, szkoda, że nie jest głodny.
Lubiła żebraków, jak lubiła ropuchy, ślimaki i cmentarze, — z pewną domieszką strachu.
— Poczekajcie chwilę! zawołała.
Potem zeszła po drabinie twarzą naprzód.
— Jesteście już bardzo starzy, rzekła, stanąwszy na dole, i tak wam się chce pić?
— Oj tak, dobra panienko, odpowiedział żebrak.
— Żebrakom chce się jeść, podjęła Magda z przekonaniem. Ja bo lubię wapno. Weźcie.
Odłupała biały kawał z muru i zaczęła go żuć. Potem rzekła:
— Wszyscy wyszli. Nie mam kubka. Tam jest pompa.
Pokazała mu zakrzywioną korbę.
Stary się pochylił. Kiedy z ustami przy rurze chłonął zimny prąd wody, Magda wyciągnęła mu ostrożnie chleb z sakwy i włożyła w kupę mąki.
Gdy się odwrócił, oczy Magdy biegały.
— Tam, powiedziała, jest wielki staw. Biedni mogą pić z niego.
— Nie jesteśmy bydłem, odpowiedział jej stary.
— Nie, podjęła Magda, ale jesteście nieszczęśliwi. Jeżeli wam się chce jeść, ukradnę trochę mąki. Z wodą stawu będziecie mogli zrobić sobie ciasto.
— Ciasto surowe, rzekł stary. Dostałem dziś chleb, Bóg zapłać, panienko.
— A cobyście zrobili, gdybyście nie mieli chleba? Ja, gdybym była taka stara, utopiłabym się. Topielcy muszą być bardzo szczęśliwi. Muszą być piękni. Bardzo mi was żal, mój biedny stary.
— Bóg z tobą, dobra panienko, odpowiedział, jestem bardzo zmęczony.
— I będziecie głodni dziś wieczorem, wołała za nim Magda, kiedy schodził ze wzgórza. Trzeba będzie zmoczyć go w stawie, jeżeli macie złe zęby. Staw jest bardzo głęboki!
Magda nasłuchiwała, dopóki jego kroki nie przycichły. Wyciągnęła ostrożnie chleb z mąki i obejrzała go. Był to czarny razowiec wiejski, teraz poplamiony biało.
— U, ach! pomyślała. Żebym była biedna kradłabym biały chleb z wielkich piekarni.
Kiedy młynarz powrócił, Magda leżała nawznak głową w mlewie. Obydwiema rękami przyciskała kromkę chleba; z wytrzeszczonemi oczyma, nadąwszy policzki, z końcem fioletowego języka między zaciśniętymi zębami, starała się naśladować obraz topielca, tak jak go sobie wyobrażała.
Po wieczerzy spytała:
— Gospodarzu, czy to prawda, że dawno, dawno, mieszkał w tym młynie straszny olbrzym, co wyrabiał mlewo z trupich kości?
Młynarz odpowiedział:
— To bajki. Ale pod pagórkiem są kamienne izby, co już towarzystwo chciało odemnie kupić. Brakuje tylko, żeby pootwierali stare groby po miastach. Dosyć tam tego gnije.
— To musiało trzeszczeć co? Trupie kości, odezwała się Magda. Więcej niż wasze zboże, gospodarzu. A olbrzym piekł z nich bardzo dobry chleb, bardzo dobry. I jadł go, tak, jadł!
Mały Jasiek wzruszył ramionami. Stękanie młyna zmilkło. Wiatr nie dął już w skrzydła. Kamienne, krągłe potwory przestały walczyć. Jeden cicho ciążył na drugim.
— Jasiek mi mówił kiedyś gospodarzu, mówiła znowu Magda, że topielców można zawsze odnaleźć, jeżeli się ma chleb z żywem srebrem. Przedziurawia się skórkę z chleba i wsuwa się żywe srebro do środka. Potem rzuca się chleb na wodę, a on już sam stanie nad topielcem.
— A czy ja wiem? odrzekł młynarz. To nie jest zajęcie dla panien. Masz o czem gadać Jaśku.
— To panna Magda sama mnie pytała — tłomaczył się chłopak.
— Jabym włożyła śrutu do polowania — powiedziała Magda, bo nie mamy żywego srebra. Możeby się znalazło topielca tu w stawie.
Doczekała się zmierzchu przed drzwiami, z chlebem pod fartuszkiem, ze śrutem zaciśniętym w ręku. Żebrak musiał być głodny. Utopił się w stawie. Będzie mogła wyciągnąć jego ciało i jak olbrzym umielić mąkę i rozczynić sobie ciasto z trupich kości.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Marcel Schwob i tłumacza: Bronisława Ostrowska.