[56]Ku czci filologa
I
On nie był marnotrawcą.
Jeśli napęd żywy,
których kości przenika i w płucach gromadzi
powietrze, do złocistej porównam oliwy,
a ciało wielokształtne — do przestronnej kadzi:
on nie rozpryskał płynu bezcennego wokół,
świat myśli mając w sercu, a świat rzeczy w oku,
szedł naprzód korytarzem krętym i niejasnym,
a kędy przeszedł, trawa kwitnęła i jaskry.
Początkiem było może kilka cichych liter...
(O, świateł w antykwami chorobliwy półton!)
...kilka liter, powiadam, nad stronicą żółtą
zbłękitniałych, nim w słowo spłyną jednolite,
i brzmień architekturą skute doskonałą,
odkryją dziwne dale w greckim słowie: „naos“.
Czy chłopiec wielkooki, pochylony czołem
nad splątanymi wodnic łodygami pisma,
wciągał w nozdrza ich zapach? Czy na oczów żary
wilgotne, białe płatki kładły nenufary,
i nurzając płonący mózg w rozkosznym chłodzie
płynęły po tym ogniu, jak po rzece łodzie?
[57]
Tak i pierwsze przeciągłe z Homerem rozmowy —
pamiętasz, profesorze? Te dziwne parowy,
leśne i mokradlane, z paprociami na dnie,
te bagna, torfowiska, zasadzki, zapadnie,
te drogi powikłane (nikt ich nie uprości!),
którymi się dochodzi do starożytności?
Z Odyseuszem płynąć na powiewnej tratwie
po morzu, kiedy fale fioletowe warczą,
a siły nikną, nie wiadomo już, czy starczą,
i krzepnie wiatr, tak płynąć, o powiedz, czy łatwiej,
niż w trawie się rozkładać, na fistule z trzciny
świstać pasterskie śpiewki, runo golić owcom,
i zalecając smagłym dyskrecję jałowcom
ściągać z Amaryllidy hojny dar rozkoszy?
Lub marchwinami zdobić pełen sera koszyk?
Lub płoszyć kuropatwy z zielonej wikliny?
Lub twarz nastawiać, kiedy ciepły wieje zefir,
i sielankowe ziele jadać, i pić kefir?
II
Profesorze! Tyś nie był marnotrawcą czasu.
O kilometr zstąpiwszy pod powierzchnię morza,
i wśród próchniejącego znalazłszy się lasu,
próchna się nie uląkłeś, lecz z pomocą noża
drzewa obłupywałeś z zewnętrznej skorupy,
powstałej pod bandażem, a zaschłej jak strupy,
i pokazując światu żywą miazgę wnętrza,
wchodziłeś tam, gdzie fala biła najgorętsza,
golfstrom historii, słabe miażdżący skafandry;
prąd ognia; w nim zielone płyną salamandry!
[58]
Nieraz, nieraz oczami do ust twych przykuty,
mierzyłem rytm oddechu na sceniczne pauzy,
które twój akcentował głos; a zwiastun pauzy,
dzwonek, jak ostry łyk mi smakował cykuty.
Kochałem cię, o Starcze, przyprószony prochem,
za to, że tak kochałeś Grecję, którą kocham!
Olbrzymich, dawnych ludzi wywiodłeś z podziemi;
jeżeli byli głusi, ciemni, albo niemi,
dałeś każdemu skrawek własnego języka,
w puste piersi własnego serca kładłeś kawał,
i takcś po kolei serce swe rozdawał,
aż rana ci została, i się nie zamyka...
Aż próżnia ci została: ot pusta komora!
Serce twoje jest w Grecji, a w piersi go nie ma
głowa twoja jest w Grecji: rękami obiema
podparta, jak olbrzymi leży gdzieś monument...
Obok niej bez pomnika strzaskany postument
i przedpotopowego kręgosłup potwora.
Kwadryga, 1930 r.
|