[50]
Rewolucjonistka
Pędzą powietrzem rozjuszone chmury,
niosące burzę i księżyc. Wicher stentorowy
napełnia kłębami mgły cmentarne mury
i w porfirową katedrę wypręża się mgła.
Szumi rzeka,
szumią latarnie,
szumią drzewa nad grobami,
szumią trawy pod stopami,
szumią deszcze, i gwiazdy płaczą na wysokości
i włosami złotymi opadają łagodnie na serca nieme,
niosące burzę i księżyc. Wicher stentorowy
przelata szczytami katedry
płacząc,
i na zwał darni, i na mgły zwalisko
sypie wał miesięcznego szkła.
Pochylcie głowy!
Przed wami na katafalku,
w skłębionych świateł rzece,
leżą bezwładne i ciche
zwłoki kobiece.
Blady stalaktyt lodu,
ułamany lekko u sklepień.
Kropla jeziornej wody,
lśniąca na stepie dalekim.
[51]
Promień najbledszej gwiazdy,
położony na pałce, przegięty.
Jej czoło to księżyc, kołem na poły
rozcięty!
Jej usta to luna, to lumen, to łuna,
to kolumna purpury, na warg dwoje złamana,
w dwa grona złożona, szalona piołunem,
czerwona całując, wyssana ustami.
To ust rozcałowanych ruczaj po czole się wije,
i gra, błękitnieje, i usta zalewa.
Oplata jej skroń, i powieki, i brwi jej,
i tętni, i wzbiera, i grzmi, i wylewa.
I błękit obłędny na krew się przemienia,
i kipi, i bulgoce, i rozjusza się, i rozwichrza.
Piersi dwie, jak dwie męki, i dwie radości, i dwa olśnienia,
dwie noce, i dwie moce, jedna prędsza, druga cichsza.
I rozkosz najstraszliwsza i podobna do huraganu,
do malstromu, do oceanu, rozbieganego pianą i paniką,
rozrywanego
grzmiącą organiką,
rytmiką, gamiką
wstrząsanego.
Chmur potęgi
tułów o tułów trą z tępym szelestem
wydzierając piorun z pomiętych przepon,
i drzew tułowy,
rozwalone w konarów podniebne zasięgi,
wylatują z chmur, w bazaltowy mur krzepną,
i ramiona żałobne, ścięte do połowy,
tragicznym gestem
zawieszają nad tonią mgły.
Pochylcie głowy!
[52]
Pochylcie głowy!
Półmrok wygina się
w półkrąg szeroki.
Przed wami na katafalku
kobiece zwłoki.
Blask je dokoła jak wyspę opłynął,
deszcz rozdzwania je muzyką kropel.
Nad wezgłowiem majaczy we mgle
kamienny profil.
Uwieńczone łopotem bander,
czoło o wiatr zastygły wsparła.
Owinięto ją w płaszcz, i w wichurę, i w szkarłat,
w sztandar!
Bo w zamieci i w płaszczu, i w czerwieni, i w gniewie,
na barykady parła z karabinem w garści!
Za nią bruk nie tętnił, huragan nie wiał,
tylko ludzie szli od żelaza twardsi.
Armaty końmi ciągnięte ciężko,
najeżone śmiercią, w otchłannych płucach
przelewały krew, gdy, jak Moru cielsko,
gnała w dymie, ulicą, we krwi — Rewolucja!
W ustach nieulękłych, twardych, groźnych
taka zaparła się walki żądza,
wola, i sił taki zwał, taki rozmach,
taka zawziętość, i taka mądrość;
z oczu, co szły niby stal szeleszcząc,
taki głód zaskowyczał upiorem,
że glob się zatrząsł w podziemnych dreszczach,
i chrapnął grzmot, i wystrzelił piorun.
[53]
Jak niszcząc wali się wylew Ontaria
kolumną stall po niwach Ameryki
zatapiając ląd: tak szedł Proletariat.
O Piękna, i ty wolałaś w szereg iść,
I lecieć na bój, i przewodzić armii,
i hymny śpiewać, i krew całować,
i chorych karmić, i martwych chować,
i rany leczyć, i śmierci przeczyć,
i śmierć przynosić, i wieści nosić,
i biec po trupach, i wiać po polach,
i w sidła wabić — i w kępie osin,
samotna, wroga spotkać i polec!
O Piękna!
O Wielka!
O Niezwyciężona!
Ze czcią całujemy włos twój płowy.
Niech nad tym grobem nawet męskie oko
zaszkli się łzą.
Bracia, pochylcie głowy,
podajcie dłonie!
W naszych sercach grzmi radość odległych zwycięstw,
jej serce nie bije więcej.
My wiarę w ludzką moc oddamy chyba z życiem,
jej serce nie żyje więcej!
Ale z jej łona poczęty,
pod sercem noszony,
piersią wykarmiony
syn
z gwiazdą
płomienną
na czole,
[54]
kiedy dorośnie,
bagnetem najeży karabin,
i będzie wolał polec
śpiewając
rewolucyjny
hymn,
niż zdradzić!
Stanie w szeregu z nami,
zbrojny, do marszu gotowy,
pieśnią do walki poderwan,
i runiemy zwartymi kolumnami
na świat zawalony ścierwem!
Podnieście głowy!
Jesteśmy lawina światła, której ogrom wulkany przepiętrza
i miłością słońce przewyższa.
Jesteśmy wolność,
i zwal, i szał, i szczęścia wystrzał!
Jesteśmy lawina światła, zaczajona w granatowych zakamarkach,
wisząca na krawędzi przepaści, której dno pieni srebrny wodospad.
Lawina czekająca na piorun, aby sfrunąć z wapiennych arkad,
przepaść gruzem zawalić po brzeg, wypchnąć zdrój i na świat wydostać.
Że kaskada człowieczej radości bucha z krwi rozszalałych kaskad,
że pożarem płoną włosy nasze, że bunt zęby nienawiścią wykręca,
[55]
temu wyście winni, Demony, których brudne, złocone ręce
wysyłają po nasze głowy żołnierzy w mundurach i kaskach.
Szturmujcie w mur naszych serc taranami zawrotnych tortur
po stokroć — i po stokroć powleczcie na śmierć,
i po stokroć, i po stokroć! strąćcie
w pustkę katakumb —
— podobne ptakom,
wylecą słupy jasności i rozepchną portal!
Najrozpaczliwszych katorg
konstruujcie żelazne kręgi, niech armaty odszczekają pogrom —
— wstaniemy!
Wstaniemy, jak ocean, jak olbrzym, jak ogrom,
i zwalimy w ruiny zator!
Zatłuczemy kolbami bestię,
której kadłub czarny i zimny
drogę do szczęścia grodzi.
Moc truchleje, bo Miłość się rodzi:
bracia, do mnie! Na wieczny chrzest jej
śpiewajmy hymny.
Kwadryga, 1929 r.
|