Kurjer carski/Część druga/Rozdział X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juljusz Verne
Tytuł Kurjer carski
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Bankowa
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leo Belmont
Tytuł orygin. Michel Strogoff. Le courier du tzar.
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ X.
Bajkał i Angara.

Jezioro Bajkał, czyli Święte Morze, najgłębsze na ziemi jezioro (gdzieniegdzie sięga blisko 1400 metrów), trzecie z kolei co do wielkości jezioro Azji wewnętrznej, obwodu blisko 2000 klm., obszaru blisko 35000 klm. jest kolosalnem zbiorowiskiem wód słodkich, karmionem przez mnóstwo bystrych rzek, z których najznaczniejszą jest Angara, wypływająca z Jeniseju.
Na jej brzegach dzikich i pustych, gdzie śród skał mieści się niezliczona ilość mew, kruków i jaskółek — oczekiwała, zda się, śmierć Michała Strogowa i Nadję. O sto zaledwie wiorst podróży — po tylu mękach i trudach!
Los jednak tego nie chciał. Nadja, którą niósł na ręku Strogow — ona była jego oczyma, wskazującemi kierunek — nagle krzyknęła: Ludzie!
Drgnął: „Tatarzy“?
— Nie! Rosjanie!...
Omdlała na jego ręku z radosnego wzruszenia. Ale już ich dojrzano. Strogow i Nadja przybyli w samą porę. Grupa uciekinierów, włościan, żon ich, dzieci, mnichów i pielgrzymów z dalekich stron, zgromadziła się w tem miejscu, zamierzając przeniknąć do Irkucka przez Bajkał i Angarę. Chłopskie ręce pościnały grube drzewa i zbiły z wielkich bali tratwę, na której dogodnie zmieścić się mogło owych kilkadziesiąt osób. Miał ją ponieść bystry prąd na zachodniej stronie jeziora, a potem rwiste wody Angary. Tratwa miała właśnie odchodzić. Poczciwcy przyjęli na nią ślepca i młode dziewczę. Stary marynarz — poważny i milczący — objął kierownictwo.

— „To nasi...“

Tym sposobem Strogow dzięki urządzeniu losu zyskał jeszcze szansę dotarcia do Irkucka. Nadja, wyczerpana, zasnęła snem głębokim, Michał, nieomal bezsenny, czuwał przy niej, ująwszy jej dłoń, pogrążony w swoich myślach. Dokoła niego mówiono o przedwczesnem zamarznięciu wód tego roku, (w istocie temperatura spadła nagle poniżej zera), o sporych krach, śród których przebijać musiała się tratwa. Chodziło o to, aby, nagromadzając się, nie zatamowały im wejścia do Angary. Wszelako na razie — jak miarkował z rozmów — kry te opóźniały tylko przybycie do ujścia rzeki, co było na rękę podróżnym, bowiem bezpieczniej było płynąć nocą po falach Angary śród brzegów, na których z obu stron grasowali najeźdźcy. Śród ciszy na jeziorze ulatywały pod niebo głosy mnichów, intonujących śpiewne modlitwy z powtarzającem się stokrotne „Sława Bogu“!...
Nadługo przed zmierzchem dosiężono ujścia Angary i zatrzymano się celem naprawienia tratwy w małym porcie Liwenicznaja — śród skał granitowych. Zamarło w nim życie zupełnie wobec warunków chwili. Już miano odbić od brzegu, gdy z domku na przystani wybiegło dwuch ludzi, krzyczało i machało rękoma zdala, widocznie dopraszając się, aby przyjęto ich na pokład. Nadję obudziło ich wołanie.
— Co się stało? — spytał Strogow.
— Nasi towarzysze z gór Uralu, dziennikarze!
Strogow drgnął. Przekładał rozsądnie zachowanie incognito śród obcych ludzi. A tu zjawiali się ludzie, którzy wiedzieli obecnie, kim był mniemany Korpanow.
Korespondenci ofiarowywali marynarzowi złoto.
— Wejdźcie — odparł sucho — tu się płaci tylko narażeniem życia.
— Nadziu! — rzekł cicho Strogow — gdy wejdą, przyprowadź ich do mnie.
— Dobrze.
Francuz i Anglik byli rozpromienieni. Opuściwszy armję Feofara, oni też zostali odcięci od rzeki Dinki przez nagłe wysunięcie się z południa trzeciej kolumny Tatarskiej. Dotarłszy do portu Angary, zrozpaczyli o możności przedarcia się do Irkucka, nie znalazłszy tu ani statków, ani łodzi, które zdawna uniosły zbiegłą ludność. Aż oto przysłużyła się im przypadkowa tratwa.
Wtem na ramieniu Joliveta spoczęła czyjaś ręka. Odwrócił się, krzyknął radośnie. Stała przed nim urocza Liwonianka. Uczyniła gest milczenia palcem na swoich drobnych ustach. Jolivet powtórzył gest Blountowi. I obydwaj poszli za Nadzią wzdłuż tratwy. Można wyobrazić sobie ich zdziwienie, gdy ujrzeli przed sobą Strogowa, który według nich już dawno musiał przebywać na tamtym świecie — oraz ich współczucie, gdy Nadja szepnęła im:
— „On nie widzi. Tatarzy go oślepili.“
Rozmowa między ślepcem a nimi była lakoniczna.
— Zechcecie panowie zatrzymać w tajemnicy moje nazwisko i charakter mej podróży. Proszę o to. Czy dotrzymacie?
— Pod słowem honoru, tak! — rzekł Francuz.
— Słowo gentlemana! — uroczyście potwierdził Anglik.
Korespondenci półgłosem zakomunikowali Strogowowi ważne nowiny. Trzy kolumny tatarskie już dokonały operacji zjednoczenia się i ruszyły na Irkuck.
Jolivet przed udaniem się na spoczynek, ścisnął rękę Strogowowi:
— Proszę o wybaczenie, żem nie pożegnał pana wówczas w Iszymie. Ale nie spodziewałem się wtedy, że naznaczysz taką znakomitą krychą pysk... tego łotra, Ogarewa.
— I wziąłeś mnie za tchórza. Nie mam ci tego za złe. W Iszymie ja także brzydziłem się sobą...
Gdy odchodzili, Blount rzekł do Joliveta:
— „To człowiek, jak się patrzy!“ Pamiętam to słowo cesarskie. Wpadło mi do ucha na balu w Kremlu.
Jolivet zamyślił się i odparł sentymentalnie:
— On jest promienny i gorący i wysoki, jak te gejzery, które strzelają z głębokiego dna Bajkalskiego jeziora. Dziwnie piękni ludzie wyrastają z mrocznych nizin ludowej duszy rosyjskiej.
Lodowce tarły się o belki tratwy. Pobożni mnisi półgłosem nucili psalmy. Dusze Strogowa i Nadji kołysały się między niepewnością i nadzieją. Jednak zbliżali się wciąż do celu podróży!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Leopold Blumental.