<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Lalki
Wydawca Jan Kanty Gregorowicz
Data wyd. 1874
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


List wysłany z Gromów rano doszedł zawczasu do Pruhowa. Hrabia siedział w fotelu i przezierał rachunki, gdy Doktór Pęklewski wszedł z tem pismem, spodziewając się, iż niem uczyni przyjemność staremu. Wnosił bardzo słusznie, iż synowiec znając stan zdrowia hrabiego, nie pospieszał by tak z udzieleniem mu złych wiadomości.
Odsłoniono nieco firankę i hrabia z niecierpliwością rozpieczętowawszy list — czytać go począł. Doktór stojący zdaleka dostrzegł zaraz, że w miarę jak czytanie postępowało, chmurzyło się czoło starego, usta zacinały, twarz nabierała wyrazu, na którego znaczeniu omylić się nie było można. Energiczny starzec, dokończył czytania powoli, wymógł na sobie spokój i rzucił list na stół. Oczy jego podnosząc się zatrzymały na doktorze, który stał śledząc każdy ruch jego.
Westchnął. Nie bywał zwykle wywnętrzającym się, tym razem strapienie mu usta otworzyło. Wskazał ręką na leżący papier.
— Ten biedny Roman — zawołał — nigdy w życiu sobie rady dać nie potrafi... Uchowaj Boże na mnie tego co nieuchronne — jak on się na świecie obróci, odgadnąć nie umiem.
Tyle starań około jego wychowania — tyle troskliwości o wykształcenie, i wszystko daremne... wszystko daremne! powtórzył starzec smutnie...
Doktór nie śmiał pytać o nic.
— Widzę — odezwał się, że list był nie zupełnie zadawalniający pana hrabiego — nie byłbym z nim tak spieszył...
— A cóż by to pomogło? odparł z rezygnacyą hrabia. I owszem lepiej, że wiem jak rzeczy stoją — może się coś da zaradzić... Jesteś przyjacielem naszego domu — dodał ciszej.
— Sługą wiernym, poprawił Pęklewski, niech hrabia wierzy, iż szczerszego nie ma...
— Ufam, że tak jest — kończył stary, i dla tego tak jestem otwarty — Roman popsuł sobie, jak widzę, w Gromach... Mój doktorze kochany, nie wiem już co począć... prosiłbym cię.
— Niech hrabia rozkazuje... podchwycił doktór..
— Jedź, czy co — pisać już próżno. Jedź ode mnie w poselstwie do Baronównej, mówił zwolna hrabia — proś ją — sam nie wiem co już radzić! niech przyjedzie jednego z tych dni na parę godzin do Pruhowa... Sam się z nią widzieć pragnę — to będzie najlepiej.
Doktór się żywo zakręcił.
— A jeśli pan hrabia by mnie potrzebował? zapytał.
— Nie zabawisz długo, nie spodziewam się nic tak złego, nagłego. Więcej mi pomoże trochę lepszej nadziei niżeli wszelkie leki...
W ten sposób złożyła się nagła podróż Pęklewskiego do Gromów, która niezmierne tam wywołać miała zdziwienie. Zamiast powrotu posłańca, którego doktór zabrał z sobą za powozem, hrabia Roman doczekał się przyjazdu i nastraszył tak, że zbiegł ze wschodów, aby Pęklewskiego rozpytać co się stało.
— Nic nie ma nowego, odparł Doktór, mam polecenie do Baronównej.
Romanowi tryumfem zabłysły oczy.
— Hrabia prosi ją, aby go odwiedziła na parę godzin...
Nie pytał już więcej — Pęklewskiego wprowadzono zaraz. Znajomym był Baronównie, która go sam na sam przyjęła. Miała ona przywiązanie do opiekuna i niespokojna o jego zdrowie, naprzód zagadnęła o nie.
— O tyle o ile w stanie tym dobrze być można, hrabia jest dobrze, rzekł Pęklewski. Chociaż ja zawsze obawę o niego mam wielką. Wysłał mnie do pani.
Lola spojrzała zarumieniona.
— Hrabia prosi panią usilnie, abyś go odwiedzić raczyła.
Nastąpiło dosyć długie milczenie.
— Prośba jego rozkazem jest dla mnie, odpowiedziała zwolna Baronówna — jutro jadę.
Pęklewski się skłonił.
— To go uzdrowi — dodał... oglądając się po pokoju. Muszę wyznać pani, iż go ostatni list hr. Romana mocno poruszył.
— Musiał się skarżyć na mnie — spokojnie poczęła Baronówna, wstrząsła trochę głową i jakby zmieniając rozmowę powtórzyła. Jutro jadę — wszystko się wyjaśni.
Smutna jej twarz, rezygnacya, małomówność — uderzyły doktora, ale spełniwszy swe posłannictwo, nie mógł przeciągać rozmowy nadzwyczaj drażliwej. Zagadał więc o rzeczach obojętnych i miał nawet myśl uwolnienia Baronównej od obecności swojej, a usunięcia się do Romana, aby nie być natrętnym, gdy do pokoju wszedł Nieczujski. Baronówna już go miała prezentować Pęklewskiemu, gdy ujrzała, że ci panowie ze zdumieniem i wahaniem się, wzajem sobie nadzwyczaj pilnie przypatrywać zaczęli... Naostatku Pęklewski nagle wstał i zawołał.
— P. Adolf Nieczujski! Cóż pan tu robisz...
— Doktór Pęklewski! odparł, ściskając dłoń jego Adolf.
— Panowie się znacie? spytała zdziwiona Baronówną.
— Od Berlina! rzekł Nieczujski śmiejąc się, Dr. Pęklewski część swoich studiów tam odbywał a ja wszystkie...
Po krótkiej rozmowie, Pęklewski zamiast udać się do Romana, zaciekawiony mocno wyszedł z Nieczujskim do jego pokoju w oficynie.
Tu się uściskali na nowo.
— Co ty robisz? spytał Nieczujski.
— Jak widzisz staram się czegoś dobić z moją nieszczęśliwą medycyną. Jestem tymczasem nadwornym doktorem pana hrabiego Zebrzydowskiego i jego totumfackim, a troszkę, pochlebiam sobie faworytem. Do wielkich rzeczy to nie prowadzi, ale zawsze jest to czegoś początek — ale ty?
— Moja historya daleko jest od twojej osobliwsza — odparł śmiejąc się Nieczujski. Wpadłem tu zupełnie nieznajomy, potroszę jak Piłat w Credo. Mam tu stryjenkę Kapitanową: chciałem ją poznać i odwiedzić, (tu westchnął) zamiarem moim było krótko bardzo zabawić i powracać, bom zajęty i wybrałem się w podróż dla pewnych studyów przemysłowych. Tym czasem znalazłem tu taki skład okoliczności, iż mnie w rekwizycyą wzięto... Będziesz mnie mógł może objaśnić.
Pęklewski minę zrobił zafrasowaną.
— Cóż u licha — przerwał Adolf, jesteśmy starzy towarzysze i przyjaciele, zaufania nie zdradzę ani go nadużyję, możesz być ze mną otwartym. Dzieją się tu rzeczy, które w zwykłych życia stosunkach nie trafiają się, wytłomaczysz mi je i objaśnisz. Moja kuzynka ma opiekuna, który ją gwałtem chce wydać za synowca.
— Jakto gwałtem? czyż baronówna nie chce wyjść za niego? Słowo dała.
— Ale serca nie dała, odparł Adolf, to nie ulega najmniejszej wątpliwości, małżeństwo jakie się składa najwidoczniej źle każe wróżyć o przyszłości, któż jest ten umierający despotyczny opiekun, co je klei?
Pęklewski spoważniał bardzo.
— Hr. Filip jest moim pryncypałem, protektorem i człowiekiem, któremum wielce obowiązany. Surowo go sądzisz. Nie jest to despota, ale człowiek silnej woli i rozumu wielkiego. Synowca chce ożenić aby go majątkowo podnieść, to być może, ale przekonany jestem że energiczny dosyć charakter baronównej i nie szkodliwa nicość (ale to w sekrecie zatrzymaj) hr. Romana wchodzą u niego w rachunek. Panna będzie panią w domu i powoli go na pasku poprowadzi.
Nieczujski ramionami ruszył.
— Ale ją poświęca? wrzucił — to się nie godzi.
— Według swojego przekonania, nie. Roman jest chłopak uczciwy, tylko sparaliżowany wychowaniem. Zdaje mi się że stryj widząc to, małżeństwa pragnie dla niego, aby ona za oboje rozumem starczyła — lecz i jej z nim źle być nie może, chłopiec przystojny, dobrze wychowany.
— A! to się u was nazywa dobre wychowanie, przerwał niecierpliwie Nieczujski, że po woskowanych posadzkach ślizgać się będzie umiał z szykiem, mój doktorze!
Z kolei doktór ramionami ruszył.
— To się nazywało dotąd dobrem wychowaniem, rzekł, gdy młodzieniec wielkiego domu, elegancko dom reprezentował. Nie wymagano odeń nic więcej. Chciano panicza z niego zrobić i tak go wystrychnęli.
— Przypuść że nieszczęście, które może wszystkich spotkać, nawet takiego Zebrzydowskiego: przypuść że zubożeje, że jutro nic mieć nie będzie, co pocznie?
Pęklewski zmilczał.
— Może będzie lekcye tańca dawał i uczy Menueta, a w dodatku, począł żywo Adolf, co za idea ślub przyśpieszać nie dać się im rozpatrzeć, poznać, samym o sobie wyrokować.
Doktór począł chodzić zamyślony.
— Dajmy temu pokój; co jest i co być musi, dodał, my na to nie poradzimy.
— Być może, ale na to z zimną krwią patrzeć nie podobna, odparł Nieczujski. Owszem, jestem tego przekonania, iż powinniśmy wszyscy zapobiedz nieszczęściu, które się w oczach naszych gotuje.
— Lecz czyżby Baronówna tak była przeciwną?
— Ona go znieść nie może i znosi tylko przez jakąś wdzięczność dla opiekuna. Zdaje mi się jednak, że żądać by ją tak daleko posuwała....
— Dajmy temu pokój, powtórzył Pęklewski, mnie nawet mówić o tem nie wypada. Niech się sobie dzieje co chce. Co mi tam do tego!! Nie mięszam się do niczego.
Nieczujski spojrzał; Dr. Pęklewski zabierał się do drzwi. Jak-że ty jesteś z hrabią Romanem?
— Nijak, rzekł śmiejąc się Adolf, on mnie ignoruje, a ja mam litość nad nim. Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć: ja mu zawadzam, a on mnie niecierpliwi.
— Bądź co bądź — aby się i na mnie nie pogniewał za to żem tu przyszedł, nie idąc wprzód do niego, pozwól bym tam poszedł — powrócę...
Niespokojny wybiegł Pęklewski szukać hr. Romana, słusznie się domyślając, iż go odwiedziny w oficynach zniecierpliwią. Zastał go chodzącego po pokoju, ręce w kieszeniach, z miną pańską i chmurną.
Doktorowi szło o to bardzo, aby się w łaskach u hrabiego utrzymał, dostrzegł zaraz chmury i usiłował je rozpędzić.
— Hrabia daruje, żem tu nie pospieszył, znalazłem niespodzianie dawnego uniwersyteckiego towarzysza i chciałem się z nim rozmówić, przyznaję się, ażeby z niego coś wyciągnąć.
Roman popatrzał.
— Cóż to jest ten Nieczujski? spytał.
— Był to bardzo dobry uczeń w uniwersytecie i — jak sądzę zamożny obywatel.
— Garbarz.
— Może być że ma garbarnię.
— Wlazł tu i siedzi nie wiedzieć czego... prosty człek, nieznośny i daje sobie tony... Pan byś mu choćby ode mnie, dać powinien do zrozumienia, że najlepiej by zrobił gdyby sobie ztąd pojechał.
— Ja sądzę że on to uczyni i bez mej rady, bo mu jak mówi, do domu pilno.
— Bardzo się cieszę.
— Baronówna jutro jedzie do Pruhowa... cóż on tu będzie robił.
— Więc jedzie! uśmiechając się rzekł Roman — a zatem i ja towarzyszę.. to dobrze.. Tu chwili nie było swobodnej, tak ta szlachta okoliczna się cisnęła.. ohydnie...
Pęklewski milczał.
Hrabia był, jak na siebie, dosyć ożywiony, dobył chusteczkę i wachlując się nią mówił i chodził.
— Widocznie tu buntowano Baronównę...
— Nie mogłem inaczej postąpić tylko dać znać stryjowi... Jakież to na nim uczyniło wrażenie.
— Do mojego wyjazdu nic nie uważałem oprócz niepokoju i niecierpliwości, odezwał się Doktór, lecz jeśli mam prawdę powiedzieć, lękam się aby choroba, której postęp z trudnością mi przyszło zahamować, nie pogorszyła się; Roman westchnął.
— Jedźmy dzisiaj, rzekł po namyśle, uprzedzimy Baronównę.
Pęklewski skłonił się posłusznie, oba razem powrócili do salonu. Tu Lolę zastali spokojnie siedzącą z Hermą nad książką. Spojrzała na wchodzącego Romana i położyła swoją na stole. Z kapeluszem w ręku postępował ku niej krokiem mierzonym.
— Ponieważ pani była łaskawa przyrzec nam swą obecność w Pruhowie, chcę ją poprzedzić jeszcze dzisiaj... D. Pęklewski jest stryjowi potrzebny.
Lola skłoniła się tylko.
— Ja, rzekła zwracając się do Doktora, kazałam już konie rozstawić, tak abym jutro choć późno powrócić mogła, wyjdą przededniem, będę więc w Pruhowie wcześnie.
Prawie natychmiast nastąpiło chłodne pożegnanie, gdyż Roman odmówił zaproszenia na herbatę i pośpiesznie wyszedł, ciągnąc za sobą Pęklewskiego, który ledwie otrzymał pozwolenie pożegnania dawnego towarzysza.
— Jakto? jedziecie zaraz? zapytał Adolf.
— Każą mi — muszę.
— No! i znowu lat dziesięć widzieć się nie będziemy.
— Być może.
Ścisnęli się za ręce.
— Doktorze, odezwał się Nieczujski, powiem ci szczerze, żal mi cię, grasz rolę dworaka, z którą ci ciężko i która cię do niczego nie doprowadzi. Wolałbym żebyś, w małem miasteczku biedę klepał, dorabiając się uznania i klienteli.
— Być może iż na tem skończę, szepnął Pęklewski.
— Aleś od tego zacząć był powinien, zakończył Nieczujski i uściskał go. Życzę szczęścia.
Już u progu schwycił go jeszcze.
— Jeśli ci się zręczność trafi, dorzucił, spełnij obowiązek i odradzaj staremu aby ich nie żenił. Niewymownie mi tej kobiety żal, którą ten człowiek pociągnie w swój świat i moralnie zabije.
Uwolnił się Pęklewski nie dawszy odpowiedzi.
W pół godziny potem ekwipaż hrabiego wyruszał z przed ganku. Herma patrząc oknem, odezwała się.
— A! gdyby raczył nie wracać!!
Lola z głową spuszczoną nad książką westchnęła tylko.
Do dnia wyruszyła Baronówna, uprosiwszy z sobą kapitanowę, która jej towarzyszyła. Nieczujski przyszedł się pożegnać do powozu. Na widok jego Lola wydobyła rękę, by mu ją podać.
— Panie Adolfie, zawołała cicho, nie opuszczaj mnie pan... siedź! Proszę nie myśl o wyjeździe póki się moje losy nie rozstrzygną. W panu czuję jakąś męzką nad sobą opiekę.
Konie ruszyły, Adolf długo zamyślony pozostał, zawrócił się potem i poszedł do swych książek do oficyny.
Herma, która się nudziła gdy jej kilka tylko godzin sam na sam z sobą zostać przyszło, nie wiedziała co począć. Czytała, grała, patrzała w okna, ziewała, gniewała się, drzemała, a gdy pora obiadowa zbliżać się zaczęła, posłała bez ceremonii po pana Adolfa który nadszedł.
— Pan jesteś niegrzeczny, przywitała go od progu. Wiesz ja jestem samiuteńka jedna skazana na nudy i niedomyśliłeś się przyjść mnie bawić.
— Ale bo widzi pani, ja i zabawny nie jestem i bawić nie umiem..
— To trochę prawda, ale byś się nauczył, jakbym panu dała kilka lekcyi. Pan jesteś dziwny człowiek, dodała Herma, pan jesteś bardzo dziwny.
— W czem?
— We wszystkiem... Grasz, choć młody, rolę sensata, dobrowolnie się czynisz nieznośnym.
— Nie jestem tu w swoim żywiole, odparł Nieczujski, niech mi pani wierzy, iż właśnie żadnej roli grać nie umiem i nie gram. Jestem całe życie tym nudnym człowiekiem, jakim mnie pan Bóg stworzył.
Spojrzała nań Herma dziwnie.
— No, nie powiem żebyś pan był nudnym, ale excentrycznym. Trochę więcej salonowej politury by nie zawadziło...
— Tej już nie nabędę, rozśmiał się Nieczujski, a w towarzystwie w jakiem żyję zwykle i do którego wrócę prędko, ona mi niepotrzebna.
Herma podparła się na ręku i zadumała.
— Wiesz pan, rzekła cicho, kto inny na jego miejscu, umiałby korzystać z tak dziwnego składu okoliczności.
— Dla nabycia politury? spytał Adolf.
— A! nie! niecierpliwie nóżką tupiąc dodała Herma. Jak to? więc pan jesteś ślepym?
— O czemże mowa, nie wiem? podchwycił Nieczujski.
Popatrzywszy mu w oczy piękna pani mówiła dalej, ciszej coraz.
— Kto inny na pańskiem miejscu powziąłby niechybnie myśl choćby zuchwałą, korzystania z tak nadzwyczaj mu przyjaznego usposobienia Loli.
Widząc Adolfa który w nią wlepił oczy zdziwione, jakby zrozumieć nie mógł co chciała powiedzieć, Herma poruszyła się żywo i dodała.
— Nudny pan jesteś? czyż jeszcze nie rozumiesz?
— Słowo pani daję że nie mogę zgadnąć o co chodzi, odpowiedział spokojnie Nieczujski, nie mam sobie do wyrzucenia, abym nie korzystał z dobrego usposobienia Baronównej. A ilekroć się zdarzy daję jej jak najsumienniejsze rady...
Herma się śmiała, popatrzyła długo, długo na Adolfa, skrzywiła piękne usta, pokręciła główką i cicho szepnęła jakby do siebie.
— Jakiż pan jesteś naiwny!
— Mógłbym się pogniewać za ten przydomek, przerwał Nieczujski, bo to synonim niemal... głupiego...
Ruszyła ramionami Herma.
— Widzę, odezwała się, z panem inaczej mówić potrzeba. Ja jestem ciągle z Lolą, zwierza mi się co myśli i czuje prawie mimowoli, mogę więc o tem sądzić i nie mylę się, że ze wszystkich mężczyzn jacy tu bywają i co się jej poznać dali, pan u niej miałeś najwięcej szczęścia — ale najmniej na to zasłużyć się starałeś. Jak ono się panu dostało, nie wiem, lecz widzę, że Lola ma dla pana skłonność.
— Przyjaźń, przerwał rumieniąc się Adolf...
— Ale co tam przyjaźń! uderzając o stół ręką dodała Herma... gdybyś pan umiał korzystać, powtarzam, łatwo by się zrobiło gorętsze uczucie...
Nieczujski dziwnie wstrząsnął głową.
— W żaden sposób być to nie może — rzekł, ja i ona wychowaliśmy się i przeznaczeni jesteśmy do dwóch różnych wcale światów, mogą się znaleźć pewne sympatye i zgodności, lecz tylko dla tego że się za mało znamy. Baronówna ma błyszczeć na wielkim świecie, do którego ja nie jestem stworzony, jam człowiek pracy, a ona..
Nie dokończył.
— Właśnie może te sprzeczności ją do pana zbliżają, poczęła Herma. Zresztą ja w rozbiór przyczyn i odgadywanie pobudek zapuszczać się nie umiem, ale dosyć niedyskretnie zdradzam przyjaciołkę... Ona cały dzień nie myśli, nie mówi, nie troszczy się tylko o pana...
Nieczujski mocno się zmięszał...
— A! to się pani zdawało, zawołał, jest tem grzeczniejszą i troskliwszą żem tu gościem i że chce mi życzliwą i gościnną się okazać.
Herma porwała książkę ze stołu, otworzyła ją i nagle zdesperowawszy zaczęła ją czytać. Adolf zobaczywszy to wziął się do przeglądania albumów. I była długa milczenia chwila, lecz z ukradkiem badając twarz Adolfa, Herma łatwo się przekonać mogła, że skra którą rzuciła nie wpadła w wodę i nie zgasła. Pan siebie i umiejący rządzić nawet wyrazem twarzy, Nieczujski był widocznie pod wrażeniem tego co świeżo usłyszał. Siedział zadumany z oczyma wlepionemi w książkę, w której nic nie widział. Machinalnie przewracał karty, czoło jego marszczyło się i wygładzało, wewnętrzna walka wstrząsała przez chwilę spokojną duszą... Znać że się musiał głęboko zatopić w sobie, bo gdy oznajmiono do stołu i Herma wstała, przyszła do niego, wyciągnęła doń rękę aby ją prowadził, to stała niepostrzeżona długo i śmiechem dopiero potrafiła go rozbudzić. Zerwał się przelękły oglądając, jakby nie wiedział czego może chcieć Od niego.
— Jeszczem tak zamyślonego człowieka, czy tak roztargnionego nie widziała w życiu. Kwandrans stoję przed panem i nie widzisz mnie... Solski oznajmił głośno, że dano do stołu — drzwi się odmykały...
— Najmocniej przepraszam — rzekł zmięszany Nieczujski, to skutek tego, gdy człowiek pracy jak ja, za długo się od niej oderwie. Masz pani słuszność naówczas naiwnym się staje — głupieje. To się mnie trafiło, dodał prowadząc ją do stołu, a zapobiegając aby choroba nie wzięła góry, trzeba uciekać! trzeba uciekać!
Nie odpowiadając nic Herma popatrzała na niego, siedli do stołu i obiad przeszedł na obojętnej rozmowie. Dopiero przy deserze, gdy służba się oddaliła, założywszy piękne rączki jedna na drugą, pani Grzegorska westchnęła.
— Nie uwierzysz pan, rzekła, jak mi tej Loli żal. Zawsze myślałam że ona jak ja będzie się kontentować tym światem i temi ludźmi, wśród których żyć jesteśmy zmuszone. Dopiero od nie wielu dni poznałam ją lepiej, ona będzie nieszczęśliwą.
— Tak, odparł Adolf, jeżeli pójdzie za hr. Romana to pewna, lecz mnie się zdaje, że powinna się uwolnić z tych więzów i czekać aż się jej trafi ktoś coby ją ocenić, zrozumieć i zastosować się do niej potrafił. Wielki świat, mówił dalej, obfituje wprawdzie w świecące lalki i ludzi tak upoliturowanych, że z pod politury nie widać z jakiego są drzewa, ale znajdują się i wśród niego ludzie wykształceni, poważni i tworzący sobie w życiu zadania, które spełniają. Wszakże Baronówna na jednego z takich trafić może.
— Dosyć to trudne — odezwała się Herma. Ja, przyznam się panu, wolę żyć w tym pustym świecie z ludźmi pustemi, z których się śmieję i rzucam niemi, jej to nie starczy... Zawiele wymaga. Mnie ci panowie bawią, ją nudzą. Trochę jest excentryczna.
— Ja tego nie znajduję, rzekł Adolf..
— Dodaj pan, kończyła Herma, że Lola nadto jest do pewnych form i ogłady nawykła ażeby ją, choćby w najidealniejszym człowieku, nieraził brak pewnych warunków. Dla niej więc potrzeba człowieka... potrzeba człowieka... powiedziałabym niemal takiego jak pan, gdybyś miał trochę lepszego krawca.
Nieczujski począł się śmiać...
— Daruj pani, przerwał, krawiec mnie nie uczyni czem nie jestem, manjery hr. Romana nie nabiorę nigdy, a może i dobrego smaku, którego uprawę zaniedbałem.
Nagle Herma odwróciła głowę ku oknu i zmieniła temat.
— Pomyśl pan co to się tam w tej chwili dzieje w Pruhowie! Mnie to przez cały dzień nie wychodzi z głowy... To widzenie się ze starym hrabią, ta przewaga jaką on ma nad nią... mogą ją zmusić do stanowczego poświęcenia się... Biedna Lola! taką mieć kulę u nogi jak ten Roman.
— Ale dla czegoź ma znowu tak ulegać opiekunowi!
— W tem wszystkiem jest dla mnie jakaś tajemnica. Matka umierając podobno i znając swego męża, który był tak wyłącznie biurokratą, iż się do niczego więcej nie zdał, zdała opiekę na przyjaciela domu hrabiego Filipa, ojciec, umierając naznaczył go opiekunem córki.
Spuściła oczy Herma i cichuteńko szepnęła.
— Wie pan, nie chce posądzać, ale to tak jakoś wygląda, i ludzie tam coś mówią, jak gdyby między hrabią a matką Baronównej, była jakaś bardzo serdeczna przyjaźń, która tę opiekę jeszcze troskliwszą czyni.
— Lecz to właśnie powinno by opiekuna skłonić aby wszystko szczęściu pupili poświęcił, rzekł nie chcąc badać Adolf.
— Tak, lecz hrabia chciałby dziedzica swego imienia i majątku połączyć z tą, którą też kocha jak własne dziecię dokończyła Herma.
A! rzekła po chwili, nie położę się spać dopóki Lola nie powróci i póki się nie dowiem co się tam stało... Baronówna powie mi wszystko... Dzień taki mi się wydaje nieznośnie długi!!
To mówiąc wstała od stołu, Adolf odprowadził ją do salonu i jak mógł najprędzej uciekł do oficyny.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.