<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Lalki
Wydawca Jan Kanty Gregorowicz
Data wyd. 1874
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Po wyjeździe Dr. Pęklewskiego z Pruhowa, nad wieczorem hrabia Filip uczuł się gorzej nieco i kazał odprowadzić do łóżka. Wziął lekarstwo, odmówił wieczerzy, skarżył się na ból głowy, służący który w ciągu tej choroby zawsze był przy nim, znalazł że nogi znowu więcej namiękły i zdało mu się, że puchlina postąpiła wyżej nieco. W nocy była lekka gorączka. Sługa chciał posłać nic nie mówiąc po doktora, lecz nie wiele by to powrót przyśpieszyło, którego się w każdym razie spodziewano dnia tego.
Jakoż nad rankiem Pęklewski przybył z hr. Romanem i nie spocząwszy pobiegł się zaraz dowiedzieć do pokoju chorego. Tu mu opowiedziano jakie zaszły zmiany, ale hrabia nadedniem zasnął, sprawdzić więc ich i rozpytywać się nie mógł. Pęklewski położył się w drugim pokoju na kanapce, aby być gotowym, gdy chory się przebudzi. Niedługo spoczywał, bo głos hrabiego dał się słyszeć i pobiegł zaraz do niego. Chory postrzegłszy go, podniósł się żywo i pierwsza rzecz o którą spytał, była:
— A cóż? Baronówna? kiedy?
— Będzie tu za godzin kilka, myśmy ją z hr. Romanem poprzedzili.
Głowa starego opadła na poduszki, lecz natychmiast prawie podniósł się i chwycił Doktora za rękę, ciągnąc go ku sobie. Oczy mu błyszczały chorobliwie, usta miał spalone, oddech przyspieszony.
— Mój Pęklewski, mówił prędko i gorączkowo, ty z całą twoją nauką i poczciwością, nic nie poradzisz na to, zwlec można koniec choroby ale go nie podobna odmienić, ja to wiem. O życie mi nie idzie, chodzi mi o to ażebym dokonał co mi każe serce i sumienie: potrzebuję na to czasu i siły.
Jest mi gorzej, zdaje się że puchlina postępuje. Zrób co tam wiesz i umiesz, aby ją uprosić o folgę, choćby to w rezultacie skrócić mi miało konanie... Jutro przyjeżdża baronówna.
— Dziś, poprawił Pęklewski, bo oto już dnieje, a za kilka godzin tu stanie.
— Tak, prawda, prawda! noc przeszła, rzekł hrabia, przebyłem ją w gorączce.
Daj że mi co, abym przytomnym był i silnym i swobodnym... potem niech już będzie co chce...
— Ja myślę, pospieszył Doktór, że pan hrabia nic nie potrzebujesz... tylko trochę wypoczynku.
— Tak, a spokoju, któryby dał wypoczynek wyrobić na sobie nie mogę, odparł śmiejąc się smutnie hrabia. Doktór wziął za puls...
— Poradzimy na to, rzekł, lecz niech pan hrabia dopomoże lekarstwu, tą silną wolą, która działa cuda, trzeba chcieć... myśli niepokojące odegnać i zasnąć...
Pęklewski z jednej z flaszek stojących przy łóżku wziął ciemną mixturę i podał jej łyżkę hrabiemu, który posłusznie połknął i śpiesznie przyłożył głowę do poduszki.
— Zbudźcie mnie, gdy myślicie że będzie miała nadjechać, potrzebuję się ubrać.
Zasłonięto firanki, Pęklewski rzucił się w fotel lecz znać było, że go to wszystko dosyć niepokoiło. Roman wypoczywał i zajmował się rozporządzeniami na przyjęcie narzeczonej.
Około godziny jedenastej dano znać, że powóz od strony Gromów się zbliża. Staraniem hrabiego przygotowane były pokoje dla baronównej, w których przebrać się, spocząć i śniadanie znaleźć miała. W chwili gdy powóz zachodził przed ganek, stary hrabia się przebudził.
— Przyjechała? zapytał.
— W tej chwili, odezwał się Pęklewski. Sen trochę w istocie uspokoił chorego, który kazał sobie podać zwierciadło, spojrzał w nie i nic nie mówiąc zażądał, aby go ubrano.
Ubiór ten mógł tylko do połowy jego osoby być zastosowany, nóg bowiem tknąć nie było można, obwinięto je tylko świeższą kołdrą i hrabiego przeniesiono na krzesło o kółkach, które z nim razem zatoczono do saloniku...
Kazał zawołać hr. Romana.
— Widziałeś Lolę? spytał gdy wszedł.
— Przyjąłem ją, gdy z powozu wysiadała, odpowiedział hrabia, kazała mi powiedzieć, że gdy Stryj zechcesz w każdej chwili widzieć się z nim może. Nie rozumiem nawet tego, bo sądzę, że się ubierać musi... Stary spojrzał na zegarek.
— O której przybyła? spytał.
— Było około jedenastej.
Pomyślał nieco hr. Filip, była dwunasta godzina.
— Będę musiał nieco dłużej pomówić z Baronówną, rzekł do Romana, bądź gotów, gdybym w skutek rozmowy zawołał, będziesz mi potrzebnym...
Roman się skłonił, był zaś w zupełnej gotowości, gdyż powróciwszy wziął kąpiel, zjadł, przespał się nieco i nowe włożył ubranie tak wytworne i tak skromne razem, iż mógł się w niem ukazać choćby na śniadanie u dworu. W krawacie fantazyjnym (który we własnym domu i przed obiadem uchodził) wpięta była śpilka rzadko się ukazująca. Wyobrażała ona główkę osłonioną tajemniczo z palcem na ustach... Jubiler myśl i rysunek tego cacka zapożyczył ze sławnej rzeźby Préault’a.
Roman był tego dnia nadzwyczaj z siebie zadowolniony. Nie więcej nad kwadrans pracował nad politurą paznokci, które błyszczały jak opale i kształtem owalnym mogły zazdrość obudzić w kobiecie. Ręka nie była zbyt małą, ani bardzo wdzięcznych kształtów, lecz sztuka poprawiła naturę.
Zebrawszy myśli, hrabia Filip dał znak, aby go wytoczono do salonu. Doktór miał oznajmić Baronównie, iż opiekun tam czekał na nią. Wkrótce otwarły się też drzwi i Lola w skromnym stroju podróżnym, czarno ubrana weszła.
Oczy hrabiego wlepione we drzwi na chwilę z niej nie zwróciły się, twarz przybrała wyraz smutny.
Lola pomięszana, ale z uczuciem wielkiem zbliżyła się doń usiłując uśmiechnąć.
Przywitanie było milczące lecz serdeczne; hrabia wskazał obok przygotowany fotel. Ledwie mógł mówić tak był wzruszony, wziął ją za rękę i całując począł.
— Widzisz, nie jestem bardzo dobrze, a tak mi życie potrzebne, właśnie, gdy ode mnie ucieka.
— Ale gorzej przecie nie jest.
— Ani lepiej, rzekł hrabia, dni moje policzone; a jak we wszystkich ludzkich rachunkach coś na omyłkę też potrzeba mieć w zapasie. Moja Lolu kochana chciałem cię widzieć koniecznie, aby prosić byś mi choć zgon lekkim uczyniła i spokojnym. Chcę umrzeć, widząc twój los ustalony i przyszłość Romana. Co masz przeciwko niemu?
Spojrzał na nią, oczy miała spuszczone i milczała.
— Kochany opiekunie, odezwała się z ciężkością dobywając wyrazów z siebie, nic nie mam przeciw niemu, ale nic za nim, oprócz twej woli.
— Tak, lecz spuść-że się na to, iż wola moja nie jest dziwactwem, nie jest chorobliwem marzeniem, jest rachubą na szczęście wasze. Znam Romana bardzo dobrze... Znam go lepiej niż ty; nie jest człowiekiem złym, lecz niestety, pragnąc z niego uczynić dziedzica wielkiego domu, zatrzeć ślady pierwotnego wychowania, trafiłem na naturę miękką, która się inaczej obrobić nie dała. Jest dobrym, jest szlachetnym; ale jeśli ty go nie uratujesz, on zginie... Z nim imie nasze i moje ostatnie nadzieje..
Nie żądam ofiary, bo wiem, że potrafisz go poprowadzić i będziesz szczęśliwą, to jest panią swej woli losów. Romana znam, innego jakiego byś wybrać mogła ocenić bym tak nie umiał... lękałbym się o ciebie, wierz mi, umiej go prowadzić, prowadź, stanie ci się posłusznym...
— Kochany hrabio, odezwała się po namyśle baronówna, dałam ci słowo, będę posłuszną, lecz pozwól mi westchnąć nad tą smutną koniecznością prowadzenia tego, któryby właściwie moim być powinien przewodnikiem.
— Twoim? podchwycił hrabia, uśmiechając się. Ja cię tak jak jego znam od dziecka, widziałem cię rozwijającą się i rosnącą, nie sądzę, żebyś była stworzoną do podległości.
— Lecz czyż w małżeństwie nie ma nic nad tę konieczność, ażeby jedno z dwojga panowało? zapytała Lola.
— Mogłoby się trafić — odezwał się hrabia, że dwa charaktery dobrałyby się zupełnie równej siły, ale jakże to rzadko się zdarza... Naówczas, gdy ostygnie miłość rozpoczyna się walka, siły się równoważą i małżeństwo staje się jak książę S. umierając mówił trzydziestoletnią wojną.
— Ja nie znam wcale świata, poczęła Lola, gdy zamilkł, inaczej sobie jednak wyobrażałam przyszłość. Chciałam by w pomoc jej przyszło serce, żeby się zrodziło uczucie. My się nic a nic nie znamy!
— Byłoby to wymówką dla mnie, odezwał się stary hrabia, żem was zawczasu nie zapoznał i nie zbliżył, ale przyznam ci się, żem się tego obawiał więcej niż po tem spodziewał. Ta myśl że możecie być dla siebie przeznaczeni wstręt by obudzić mogła.
— Pozwól mi być otwartą, zaczęła Lola coraz odważniej, widocznie usiłując się zdobyć na siłę, chcesz mojego szczęścia, byłeś przyjacielem mej matki, byłeś doradzcą ojca, byłeś mi ojcem przybranym...
Hrabia uchwycił ją za rękę i spojrzał na nią z czułością, łzy mu się potoczyły z oczów.
— Czyż pewien jesteś, iż dla hr. Romana i dla mnie związek ten będzie szczęściem nie niedolą i niewolą?
Stary milczał długo.
— Któż czegokolwiek na świecie mógł kiedy być pewnym, rzekł spokojnie, ale wy młodzi macie złudzenia, z których mnie życie wyleczyło: wy wierzycie w siły, w zjawiska, w szczęście, w marzenia, których nicości nauczyło mnie ono. Dla tego zdaje mi się, że za was i dla was obojga widzę jaśniej, rachuję ściślej i że się nie mylę. W każdym razie moja rachuba ma więcej szans prawdy, niż inne.
Czyż Roman biedny tak ci jest wstrętnym?
Lola na ustach już biegnące słowo wstrzymała, ręce jej ścisnęły się mocno i szybko poprawiła się.
— Nie.
— Ośmiel go, pozwól mu się zbliżyć... błagał stary. Powtarzam ci raz jeszcze, on jest mojego rodu nadzieją, moją przyszłością którą chcę w twe ręce oddać i powierzyć. Nazwisko nasze piękne, stare, zasłużone chcę uratować od zapomnienia i zguby... to, to jedyne moje pragnienie, to był cel mojego życia od czasu jak innego się wyrzekłem. Nie mam nikogo oprócz Romana, a Roman sam, bez ciebie zginąć może lub się zmarnować.
Z drugiej strony o twój los mi idzie. Kocham cię więcej niż jego, przyszłość twoja obchodzi mnie jak własnego dziecięcia.
Głos starego był tak błagalny, tak przejęty, iż Lola wzruszyć się nim dała.
— Kochany hrabio, rzekła, spełni się wola twoja, licz te dni które mi dałeś, to ostatnie dni swobody... nie odbieraj mi ich. Ja ich potrzebuję aby zwyciężyć samą siebie, aby się oswoić z tą przyszłością i z tym człowiekiem... Daruj mi je.
— Ja ich nie odbieram! przerwał hrabia chwytając ją za ręce, lecz rachuję na ciebie...
Odetchnął nieco.
— Roman się skarżył, rzekł, iż byłaś dla niego zbyt surową, natłok gości, których nacisku zrozumieć nie mogę, przeszkadzał mu się dać poznać. Zkąd że tak nagła sąsiadów czułość?
— Ja tego nie rozumiem, odpowiedziała baronówna, i zamilkła...
Nic nie mówiąc hrabia wziął za dzwonek, który stał przy nim na stoliku i zadzwonił. Kamerdyner ukazał się we drzwiach.
— Prosić hrabiego Romana, rzekł sucho. Lola usłyszawszy to pobladła, ale spojrzenie na schorzałego starca odjęło jej odwagę odezwania się choć słowem. Czekała z rezygnacyą na przybycie zapowiedzianego, który ukazał się w całym blasku, z wyrobionym widocznie na ustach uśmiechem. Hrabia przybrał twarz niemal surową.
— Przywołałem. cię, odezwał się, abyś jeszcze raz podziękował kochanej mojej pupilli za dane słowo. Winieneś jej największą wdzięczność za to że cię przyjąć raczyła i spodziewam się, że ją całem życiem będziesz się starał okazać...
Hr. Roman zmięszał się mocno, zarumienił, skłonił i wyciągnął rękę sięgając po dłoń panny, którą chciał ucałować.
— Padnij jej do nóg, zawołał stryj, nie będzie to za wiele. Mnie winieneś wychowanie i przysposobienie za syna, ale jej winien będziesz przyszłość całą.
Nawykły do posłuszeństwa, choć z pewnem wahaniem Roman zbierał się przyklęknąć na jedno kolano z należnemi dla ubrania swojego ostrożnościami, gdy Lola, której oczy łez były pełne, zerwała się z krzesła, by tej sceny uniknąć i odbiegła kilka kroków.
Stary popatrzał na oboje i westchnął.
— Oboje jesteście młodzi i nieśmieli, szepnął po cichu, lecz mam nadzieję, iż bliższe poznanie te pierwsze lody połamie.
Roman widocznie chciał coś powiedzieć i nie wiedział jak się odezwać.
— Pani zechce wierzyć, mówił jąkając się, pani będzie przekonaną, pani zaufa mi.
Lola spojrzała nań szybko... Nie dokończył już, i w rękę drżącą pocałował...
— Więcej na ten raz Stryj wymagać nie mógł. Ażeby rozmowę z tego draźliwego sprowadzić tematu, spytał czy Lola chce powracać tegoż dnia do Gromów.
— Muszę, kochany hrabio, odpowiedziała żywo, mam gości.
— Jakto! jeszcze gości? zdumiony odezwał się Hrabia.
— Tak jest, moją dawną koleżankę z pensyi, przyjaciołkę najlepszą...
— A! tak! panią Grzegorską, przerwał Hrabia, lecz któż drugi?
— Daleki krewny nasz, synowiec Kapitanowej.
— Ale ten przynajmniej nie powinien się liczyć do gości, odparł z uśmieszkiem Hrabia, ma to być wcale pospolity człowiek, ubogi, bez wychowania.
Lola się zapłoniła, oczy jej podniosły się i padły mimowolnie na Romana, jakby go oskarżały o tę złą opinję o panu Adolfie. Młody hrabia uczuł to i zmięszał się nieco.
— Nie wiem, kto go tak hrabiemu odmalował, odezwała się Baronówna. Człowiek jest w istocie inaczej niż my, ale bardzo starannie wychowany, nie dostatni może, lecz też nie biedny i wcale miły.
Starzec spojrzał ździwiony.
— Wygląda jakoś oryginalnie, rzekł.
— Niezbyt się stara o powierzchowność, dodała Baronówna, to prawda.
— Cóż to! długo ma zabawić w Gromach?
— Nie wiem, ale radabym go zatrzymać, widząc jaką to czyni Kapitanowej przyjemność.
Zamilkli.
— Do tych gości musi zaraz przybyć Roman, cicho dodał Hrabia, bo go wyprawię, aby się lepiej dał poznać. Sądzę, że inni goście z sąsiedztwa nasyciwszy ciekawość, nie będą natrętni...
— W istocie to był prawdziwy najazd, ośmielił się wtrącić hr. Roman, co tylko miała okolica młodzieży, wszystko to wysypało się do Gromów...
Staremu błysnęły oczy złośliwie.
— Szkoda, począł jakby rozbudzony, że mnie nie prosili abym ich rekomendował, miałbym zręczność dobre słówko o każdym powiedzieć, bo to wszystko dobrzy znajomi...
Któż był? pewnie Ildefons hr. Bramiński z mamą, którą ja jeszcze panną pamiętam... A! ciężko jej ciężko nosić ten tytuł, jakiego się wcale nie spodziewała... P. Ildefons ma wiele przymiotów, ale skrytych, bo ich nikt nigdy odkryć nie może... Musieli być Dambscy? Z papą?
Prawda? ojciec i syn. Godni ludzie, oryginalni, bo ojciec wydaje się od syna młodszym... Nie zdziwiłbym się, gdyby się puścił w konkury?
Myślę że Baronówna poznała i Pniewskiego z Pniewa z jego propinacyjną sławą i Rębaczewskiego, postrach naszych ogrodów i pana Modesta który tak jest czynny, że nigdy nic zrobić nie miał jeszcze czasu i Bończę z jego końmi i chartami.
Stary widocznie się rozpalał, mówiąc o sąsiedztwie.
— Wszystko ludzie godni, dodał, nieszczęśliwi tylko, na ruinach, na długach, na nadziejach oczekujący z niebios posagu i panien... Hrabina Bramińska pości od lat dziesięciu na tę intencję: hr. Dambski co rok zjeżdża na wieś zobaczyć czy syn jego nie przestał poziewać i wzdychać... A! godni, mili, nieoszacowani...
Jakżeby radzi podchwycić mojemu synowcowi narzeczoną. Jaki to tam być musi apetyt na Gromy!..
Złośliwy ten wybuch wprędce wyczerpał starego Hrabiego. W ciągu mowy twarz mu się zmieniła, czułość na niej i wzruszenie znikły, nielitościwy sarkazm ją okrył. Baronówna słuchała z jakimś przestrachem i zdziwieniem. Inna strona tego człowieka nagle odsłaniała się przed nią, gniew wewnętrzny ją obrażał.
Ten co przed chwilą był samą miłością i rozumem chłodnym, stał się niemal namiętnym i zajadłym. Jak gdyby odgadł wrażenie które uczynił, nagle wstrzymał się hrabia Filip, ręką wychudłą powiódł po czole, zakaszlał się, oczy zamknął — potrzebował spoczynku po tym wysiłku wyczerpującym.
Skinął na Romana.
— Proś Pęklewskiego, rzekł, aby mi przysłał lekarstwo, i każ dawać do stołu... Ja nie jem z wami, ale mojemu drogiemu gościowi towarzyszyć będę do stołu... aby nań dłużej popatrzeć.
Wkrótce Pęklewski, we fraku już, ukazał się z flaszką, łyżką i niespokojną twarzą, hrabia połknął podany mu napój, drzwi się otworzyły i ukazała sala jadalna.
Starym obyczajem była ona razem portretową. Po rogach stali czterej rycerze we zbrojach, na straży tej galeryi przodków, okrywającej całe ściany. Przepyszny gobelin zajmował część jedną nie zajętą niemi.
Stół był zastawiony z przepychem, okryty srebrami, choć obiad przygotowanym był tylko na cztery osoby, a jedna z nich wcale go dotknąć nie miała, bo stary Hrabia jeść nie mógł, i Lola też straciła apetyt po rozmowie. Kapitanowa tylko podziwiając kuchnię francuzką Pruhowa, jadła spokojnie za wszystkich. Gospodarz i delegowany przezeń mistrz ceremonii hr. Roman, usilnie się starali aby przy tej zręczności okazać na jakiej stopie dom miał być utrzymywany. Hr. Roman zajmował się sam oznaczeniem prawidłowego porządku w podawaniu win, których nikt nie pił. W srebro oprawne kartki z programami obiadu, drukowane po francuzku, leżały przed gośćmi. Nie brakło nic choćby na przyjęcie koronowanej głowy.. Służba szła szybko, cicho, zręcznie i z pożądanym szykiem.
Dla Loli zamyślonej, roztargnionej, usiłującej na próżno twarz weselszą okazać opiekunowi, wszystko to było straconem. Ocenić tego nie umiała, choć we wszystkiem lubiła elegancyę i wytworność.
Hrabia, świeżo po lekarstwie, wyczekać musiał do końca obiadu, nim mu filiżankę bulionu wypić było wolno. Uczta przeszła jakoś smutnie, podano kawę czarną a służba Baronównej zawczasu odebrawszy rozkazy, pośpieszyła z przygotowaniami do odjazdu i powóz stanął przed gankiem.
Hrabia usłyszał tentent i odgadł co znaczył, pośpiech ten dotknął go widocznie, posmutniał, wpatrzył się w twarzyczkę pupilli jakby ostatni raz widział ją w życiu i chciał nią oczy nasycić.
— Spieszycie się bardzo, rzekł cicho.
— Musimy, kochany opiekunie, odparła Lola, która już nakładała rękawiczki i zmęczona znać pragnęła spoczynku i samotności. Po chwili wstała dla pożegnania Baronówna... Hrabia siedział blady w swem krześle.
— Któż wie czy się jeszcze zobaczymy, rzekł cicho, moje godziny policzone... mam nadzieję, ale pewny nie jestem czy dożyję chwili co mi da spokój. Pozwól bym stary pobłogosławił ci, podziękował. Spojrzał jej w oczy przez łzy, które mu zwilżyły powieki, Lola wzruszona pochyliła się ku niemu.
— Bądź co bądź, niech ci Bóg w życiu błogosławi, jak ja błogosławię, powinnaś być szczęśliwą...
Po chwili milczenia wstała Baronówna, doktór się znalazł przy Hrabi, hr. Roman śmielszy po kilku wina kieliszkach, podał rękę narzeczonej, aby ją do powozu odprowadzić, odmówić jej nie obrażając opiekuna nie mogła, poważna i ostygła już przeszła salę nie mówiąc słowa. Nieczujska za to żegnała się śmiejąc, jakby czuła się w obowiązku trochę wesela rzucić na tę scenę zbyt żałobną i smętną.
Lola rzuciła się w głąb powozu, odetchnąwszy swobodniej, konie ruszyły...
Fotel hrabiego, którego głowa na piersi opadła, przesuwali już służący do sypialni, szedł przy nim Pęklewski. Stary nie mówił słowa, zdawał się pogrążony w myślach i jakby chwilowo nieprzytomny, co przypisać było można zbytniemu wysiłkowi dnia tego, Pęklewski nalegał, aby Hrabia szedł zaraz do łóżka, co też wykonanem zostało.
Parę razy spojrzał na Romana, który powrócił i nie mówiąc nic zabierał się do spoczynku.
Roman z doktorem wyszli do pierwszego pokoju, ostatni był mocno zakłopotany, tarł włosy i stękał.
— Lękam się, rzekł po cichu do Romana, abyśmy dzień ten nie byli zmuszeni opłacić zbyt drogo. W takiej chorobie wszelkie niezwyczajne wzruszenie, wysiłek, może za sobą pociągnąć bardzo złe skutki. Hrabia ma olbrzymią siłę ducha, ale i to się wyczerpuje.
— Byłożby jakie niebezpieczeństwo? zapytał Roman trochę przestraszony. Pęklewski poruszył ramionami.
— Dotąd go nie ma, ale co się do jutra stanie, za to ja ręczyć nie mogę...
To mówiąc padł na krzesło i zamyślony wsparł się na ręku.
Hr. Roman uspokoił się i w tej chwili przypomniał sobie, iż w pośpiechu po tym uroczystym obiedzie wody ze skórką cytrynową do popłukania ust dać zapomniano.
To uchybienie wymagało surowego skarcenia, jakoż się udał niezwłocznie do kamerdynera, aby śledztwo przeprowadzić o wypadku, który mógł honorowi domu uczynić uszczerbek, gdyby został rozgłoszony.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.