<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Lalki
Wydawca Jan Kanty Gregorowicz
Data wyd. 1874
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nazajutrz po tym dniu pamiętnym, rano bardzo zbudził Dr. Pęklewski śpiącego i owiniętego systematycznie w kołdrę, z pierzynką edredonową na nogach hr. Romana.
Ponieważ zwyczajem było, iż go budził excytarz o naznaczonej porze, Roman przetarłszy oczy, dorozumiał się zaraz, iż coś niezwyczajnego zajść musiało. Stojący przed nim blady Dr. Pęklewski, kazał się domyślać, iż chodziło o stryja.
— Jak że się ma hrabia? zawołał...
— Ma się źle, rzekł sucho dosyć doktór, wstawaj pan, życzy się widzieć z nim.
— Cóż to hrabiemu?
— Puchlina postępuje do góry, jest źle, jest bardzo źle, od wczoraj pogorszenie ogromne, tracę nadzieję wszelką, powinniśmy się przygotować na to co najstraszniejsze...
Zmięszany Pęklewski zaledwie mógł mówić. Nie mniej przerażony Roman ubierał się żywo, zapomniawszy ten raz o wszelkich prawidłach i stopniowanych ablucjach. François, który szczęściem nadbiegł, pomógł mu do odziania się przyzwoitego, o którem nie myślał. s
Była godzina piąta rano.. dnieć zaledwie poczynało. W pałacu panowała cisza jakby przedgrobowa, ludzie wszyscy byli na nogach, ale chodzili jak cienie... Z jednego okna sypialni przez zielone firanki blade przeglądało światełko.
Tam czuwała resztka życia...
Gdy Roman wszedł z doktorem, Hrabia chciał się podnieść z poduszek, poruszył głową, ale już dźwignąć jej nie mógł, ręka jego z niepokojem właściwym konającym, poruszała się chwytając bezmyślnie co pod nią podpadło.. Głos który się dał słyszeć był osłabły i zgasły...
— Siadaj przy ranie, tu, rzekł do Romana, com przewidywał to się stanie. Źle jest ze mną.
Popatrzał na niego niespokojnie.
— Mój Romanie, co się stanie z tobą? Trzebaż bym nawet nie dożył tego wesela? Cóż teraz będzie, co będzie, gdy mnie nie stanie.
Z politowaniem i niepokojem wlepił w niego oczy...
— Któż wie? szepnął jakby sam do siebie, może by lepiej było żebym cię był zostawił przy rodzicach i dozwolił im wychować własne dziecię?
Pęklewski zbliżył się do łóżka.
— Proszę, zaklinam niech się hrabia uspokoi, rzekł, nie ma nic groźnego słabość już była kilka razy na tym stopniu.
— Alem ja się nigdy nie czuł tak osłabłym, tak niespokojnym, tak źle, odparł cicho stary. Gorzej jest, doktorze, niż kiedykolwiek było... Oczyma powiódł i zażądał aby go podniesiono z poduszkami, oddychać coraz ciężej było... Widocznie śpieszył się mówiąc, jakby obawiał, że mu czasu zabraknąć może.
— Wszystko jest w porządku, mówił schylając się ku Romanowi na pół osłupiałemu, testament mój w sądzie złożony, papiery zregestrowane... Ślub trzeba przyśpieszyć, nie zważając na żałobę...
Pogrzeb także...
Tu obejrzał się hrabia niespokojnie, skinął na synowca i szepnął mu do ucha głosem ledwie posłyszanym:
— Ojcu dasz znać później, nie trzeba ażeby się tu pokazywał, to by ci zaszkodzić mogło, mnie też i pamięci mojej. Pojedziesz do nich jeśli zechcesz.
Ręką przeciągnął po twarzy.
— Księdza! Księdza! zawołał nagle...
— Panie hrabio, spokoju! spokoju! powtarzał Pęklewski podając lekarstwo jakieś ręką drżącą. Chory wypił je i zdawało się że podziałało nań. Zamknął oczy, odetchnął lżej... ręce opadły nieruchome, piersi poruszały się zwolna.
Do poblizkiego probostwa pobiegł ktoś dać znać wikaremu, który sam tylko był w domu. Szczęściem ksiądz już wstał był i niedługo zjawił się we dworze. Hrabia zdawał się usypiać, lecz obudził się odgadując przybycie wikarego, którego przywołać polecił.
Dr. Pęklewski trochę był przeciwnym przypuszczeniu go, obawiając się wrażenia, lecz rozkazowi wyraźnemu uledz musiał. Spowiedź trwała krótko... ostatni obrzęd odbył się z przytomnością zupełną, lecz po nim Hrabia znowu skarżyć się zaczął na duszenie, kazał podnosić poduszki i tak siedząc drzemał znowu.
Hr. Roman wyprowadził Pęklewskiego do przedpokoju.
— Mów mi pan, czy istotnie jest tak bardzo źle?
— Hrabia do jutra nie dożyje, odparł doktór, niemożna się łudzić, wszelkie środki podtrzymania życia daremne.
Milczący powrócili do łoża umierającego, który to usypiał, to budził się oglądając na Romana, a ilekroć go ujrzał, jakby zgryzota mu dokuczała, zamykał oczy wzdychając.
Stan taki trwał do wieczora, nadeszła gorączka i chory stracił przytomność. Kiedy niekiedy wyrywały mu się z ust wyrazy dziwne, dowodzące że przez głowę osłabłą, przesuwały się marzenia z całego życia przypomnień.
— Oświecić salę, wołał... wdziać wielkie liberye... żeby mi było po pańsku... Zdjąć z niego kalkulacyą szczelnie.. rachunki są fałszywe. Pięćdziesiąt tysięcy czystego zarobku... Roman niech się uczy po angielsku... Brat mi tego za złe nie weźmie, uczynię szczęśliwym... To córka moja... to jej córka... jaka do niej podobna... tak jak ona smutna... niech zaraz do ślubu stają, zaraz... Ona go poprowadzi, jestem spokojny...
Je suis le Comte Zebrzydowski!
Kto przeczy? Zabiję. Wasza Ekscellencya raczysz przyjąć hołdy moje...
Urywane, bez związku wymykały mu się z ust te wyrazy przeplatane śmiechem i westchnieniem, w ostatku usta już tylko poruszały się bez głosu... oddech to ustawał, to wybuchał gwałtownie walcząc z sił ostatkiem z ugniatającym go ciężarem, śmiertelna bladość pokryła twarz... oczy się zamknęły. Hrabia Filip Zebrzydowski nie żył.
Dr. Pęklewski który stał przy łóżku, powolnie przycisnął na pół otwarte powieki. Roman stał osłupiały długo, musiał go odprowadzić do jego mieszkania. Tu, dziedzic Pruhowa padł w fotel, aby siły odzyskać i powrócić do przytomności. W pałacu spodziewany zgon Hrabiego nie wywołał żadnego poruszenia, wszystko zawczasu przygotowane było na wypadek pogrzebu. Nie miał się więc nawet czem zajmować hr. Roman oprócz żałoby, którą natychmiast przywoławszy François rozporządził, jak być miała urządzoną.
Nie wiedząc nawet o woli stryja, postanowił własnym domysłem pogrzeb uczynić jak najwystawniejszym, chociażby miał jak najwięcej kosztować.
W tem zresztą zgadzał się z nieboszczykiem, który podobneż zawczasu wydał rozkazy. Doktór zresztą wyręczał czynnie hr. Romana przypuszczając iż mu za to wdzięcznym być musi, że go zastąpi w chwilach, gdy wzruszenie nie dozwalałoby pomyśleć o niezbędnych drobnostkach. W kilka godzin jednak młodzieniec pełen rozsądku i mocy nad sobą, już się sam począł troszczyć o spełnienie obowiązków, jakie nań wkładała śmierć stryja. Głowa jego pracowała nad tem głównie aby w ceremoniale pogrzebowym nic nie było opuszczonem czego tradycya, zwyczaje i sława wielkiego domu wymagały...
Przypomniał sobie, iż przyzwoitość kazała wystylizować letres de faire part, które służyć razem miały za zapraszające listy pogrzebowe. Sam więc siadł do redakcyi tego aktu historycznego, i ułożywszy go zadzwonił, aby mu przywołano Pęklewskiego. Szło o to, ażeby w najbliższem miasteczku w drukarnię i litografję zaopatrzonem, jak najdystyngowańszym smakiem wykonano, co najrychlej listy.
Pęklewski akomodujący się niezmiernie wziął to na siebie.
Lecz nie dosyć na tem było, to co miało służyć dla wszystkich, nie mogło być użytem dla przesłania żałobnej wieści do Gromów. Uczuł hr. Roman że szczególny stosunek w jakim się do narzeczonej znajdował, obowiązywał go do własnoręcznego listu. Ani się z nim też opóźniać godziło. Siadł natychmiast do rozwiązania zadania, które w pocie czoła udało mu się z zachowaniem form wszelkich, wygotować na czysto w przeciągu niespełna godziny.
Wiadomość o zgonie hrabiego rozeszła się zresztą z szybkością niezmierną rozmaitemi kanałami po całem sąsiedztwie, a raz dopłynąwszy do miasteczka z niego rozlała się tegoż dnia na dalsze okolice. Nie wiedziano tylko w Gromach o niczem, bo nikt by był nie śmiał do dworu śpieszyć z wieścią tak smutną... Tegoż dnia dowiedział się Bończa, hr. Ildefons, Modest i inni i nowina ta wszędzie wywołała nadzwyczajne wrażenie. Wiedziano powszechnie o tem, iż hr. Roman miał słowo panny, słyszano z różnych źródeł dosyć pewnych, że Baronówna niebardzo chętnie słowo dała narzuconemu jej Romanowi, nastręczało się więc gwałtownie to niezmiernej wagi dla całego sąsiedztwa pytanie, czy zgon starego hrabiego jej postanowienia nie zmieni. Zdania były bardzo podzielone, lecz większość pocieszała się tą nadzieją, że swobodniejsza Lola, zapewne stosowniejszy wybór uczyni. Każdy z tych panów uważał siebie za najstosowniejszego. Jednem słowem śmierć ta, zamiast żalu niemal uczucie wyswobodzenia wzbudziła.
Po powrocie z Pruhowa, Baronówna smutna zamknęła się u siebie, po cichu tylko rozmówiwszy z Hermą, która daleko mniej od niej dowiedzieć się mogła niż się spodziewała. Zwróciła się więc do Cioci Nieczujskiej, którą wyspowiadała szczegółowo, ale i od niej wielkiego światła zaczerpnąć nie potrafiła. Nazajutrz uderzyło wszystkich że Baronówna w ciągłej zadumie jakiejś, patrząc i i niewidząc, roztargniona, słowa się do nikogo prawie nie odzywała. Dopiero wieczorem Nieczujski jakoś potrafił zawiązać rozmowę która się przeciągnęła do późna.
Herma jak najtroskliwiej czuwała nad tem, ażeby jej nikt nie przerwał. Właśnie siedziała na straży, nieznacznie przysłuchując się dochodzącym ją słówkom, gdy służący ją tajemniczo wywołał. Wyszła nie mogąc domyśleć się o co chodziło..
W sieni stał zaczajony Bończa, ujrzała go z nadzwyczajnem zdziwieniem; godzina była późna, odwiedziny kazały się domyślać jakiegoś wypadku. Bończa w długich butach, obryzgany błotem, widocznie tylko co był zsiadł z konia, Herma podbiegła do niego na palcach z oczyma pałającemi ciekawością. Co to jest?
— Chciałem pierwszy oznajmić państwu smutną wiadomość, do której pani przygotujesz może Baronównę... Wiemy z pewnością, że hrabia Filip umarł.
Zrazu Herma załamała ręce, bo się zwykle mimowolnie tym ruchem objawia podziw i przerażenie, wprędce jednak uspokoiła się jakaś.
— Czy to pewno?
— Najpewniej... w miasteczku już przygotowania do pogrzebu czynią. Bończa zrozumiawszy, iż długo zabawić nie wypadało, ucałował pulchną rączkę pięknej pani, zakręcił się i zniknął.
Namyślając się, zwolna, weszła Herma znowu do salonu i za pierwszem wejrzeniem poznała, iż zajęta rozmową z p. Adolfem Lola, nie postrzegła nawet jej zniknięcia i powrotu. Mogłaby więc była siąść na swem miejscu i tajemnicę, jakiś czas zatrzymać przy sobie, ale tak piękna nowina w łonie tak żywej istoty jak Herma, długo się ostać nie mogła, kręciła się na krześle, myślała i pierzchnęła co rychlej, aby do sekretu i narady przypuścić Ciocię Kapitanową.
Ta siedziała nad swoją pończochą nic się nie domyślając, gdy Herma wpadła wystraszona, okazując, że z czemś przybiega ważnem, opatrzyła wszystkie drzwi i tak się poczęła zwijać niespokojnie przygotowując do wyznania, iż Ciocię nastraszyła.
— Co pani jest? na Boga? co pani się stało?
— Zlituj się, Kapitanowo, cicho! cicho! żeby się Lola niedomyśliła.
— Czegoż? czegoż?
— Żeby nie postrzegła...
— Lecz cóż się stało...
Dopiero nachyliwszy się do ucha Herma szepnęła:
— Nieszczęście, stary hrabia umarł!
Nieczujska głośno w ręce plasnęła.
— A nie mówiłam! zawołała, ja widząc go czułam że nie pociągnie, jeszcze się zmógł tą rozmową, poruszył... Lecz zkądże wiadomość?
— Najpewniejsza, Bończa ją przywiózł.
Cóż teraz poczniemy? co myślicie, jak sądzicie? co Lola zrobi? czy dotrzyma słowa? ale to nie może być! Moja Kapitanowo, co pani sądzisz! mów! ja głowę tracę...
Trzepała tak, sypiąc pytaniami, że Nieczujska do słowa przyjść nie mogła...
— Kto tu teraz przewidzieć potrafi co się stanie? rzekła w końcu, kto zgadnie co się w jej sercu dzieje.
— Ale juściż go nie kocha?
— Tak, opiekuna jednak kochała...
Kapitanowa potrząsnęła głową.
— Powiedzieć jej! przygotowywać? czy taić przed nią? Spytała pośpiesznie Herma. Mów, Ciociu, mów, ty ją może znasz lepiej.
— Bończa mógł zbałamucić.. mogli go ludzie zawiadomić fałszywie?
Może to pogłoska nie prawdziwa... po cóż ją nabawić niepokojem, przemówiła Kapitanowa. Danoby nam przecież znać wprzódy niż innym.
Kończyła ledwie, gdy wprowadzono posłańca z Pruhowa z listem...
Zapieczętowany był lakiem czarnym...
Herma pochwyciła go prędko, zobaczyła adres do Baronównej, poczęła obracać na wszystkie strony i nagle zapytała posłańca.
— Umarł hrabia?
— Jaśnie pan skończył! rzekł cicho stajenny....
Dwie kobiety spojrzały po sobie, odprawiono posłańca do stajni, Ciocia Nieczujska nie bardzo wiedziała co począć, Herma z trudnością mogła utrzymać w sobie tajemnicę.
W salonie tymczasem p. Adolf zostawiony sam na sam z kuzynką prowadził spokojną i bardzo ożywioną rozmowę. Nie postrzegali się oboje jak czas upływał szybko. Mówiono o wszystkiem, o świecie, ludziach, losach, a Lola w usposobieniu smętnem utrzymywała, że są fatalizmy, przeznaczenia i nieuniknione dole.
Przeciwnie Nieczujski starał się jej dowieść, iż wola człowieka, gdy odważnie stanie do walki choćby z tą tajemniczą siłą, która losem się zowie, często z niej wychodzi zwycięzko. Sprzeczali się i zgadzali, rozumieli dziwnie i Lola nie mogła się powstrzymać od naiwnego wyznania, które rumieńcem okryło twarz Adolfa, iż z nikim tak swobodnie, tak miło, tak otwarcie jak z nim wymieniać myśli nie mogła.
— Niech kuzynka wierzy, odparł Nieczujski, iż mnie to nieporównanie większą czyni przyjemność niż jej. Pani znajdujesz łatwiej w tych kręgach w których się obracasz, ludzi nawykłych do zastanawiania się nad podobnemi zadaniami, ja choć się na towarzystwo uskarżać nie mogę, najczęściej muszę być z ludźmi, którzy tylko interesa materyalne życia pojmują i cenią.
Dla nich to co po za niemi leży, zowie się próżną mrzonką. Był czas żeśmy w istocie może do zbyt ku marzyli, ale dziś, przyznaję to, pozytywizm obrał nas z ducha, zniżył poziom myśli, będących w obiegu, uczynił rozsądnemi do zbytku, ale istotami bez polotu...
— Dla czegóż się pan zamykasz w swem towarzystwie? spytała Lola.
— Inne byłoby dla mnie nieprzystępnem dla wielu różnic w przekonaniach... Są przytem powody uboczne, których wyliczać trudno.
— A! to pan, przebacz mi, że mu to powiem, odezwała się Baronówna rumieniąc nieco, jesteś do zbytku nieśmiały i nadto ostrożny...
— Jak to pani rozumie?
— Widzę to nawet z jego obejścia ze mną, rzekła Lola otwarcie, gdybym ja niemal gwałtem nie wciągnęła pana w tę miłą dla mnie rozmowę, która mnie karmi i uspakaja, mówił byś pan chyba z drugiego końca salonu o pogodzie.
Uśmiechnął się Nieczujski...
— Boję się być natrętnym.
— Dumnym pan jesteś do zbytku, mówiła Baronówna, nie chcesz się nastręczać nikomu.... zmuszasz by się mu kłaniano...
— A! nie, ale wolę pozostać na uboczu... rzekł Nieczujski zapominając się, wolę nie nawykać do zbyt wielkich przyjemności, aby za niemi i do nich nie tęsknić.
— Przynajmniej za Gromami nie zatęsknisz pan pewnie, boś tu nie wiele miłych, a dużo niesmacznych godzin przepędził.
Adolf spojrzał na nią.
— Przeciwnie, rzekł, pobyt mój tutaj policzę do najmilszych wspomnień życia. Zatruło mi go tylko to, że patrzeć muszę na położenie pani, które we mnie dziwne obudza uczucia...
— Fatalizm! odparła Lola.
— I trochę słabości, dodał Adolf, z energiczniejszą wolą, możnaby wyjść z tego położenia zwycięzko.
— A! nie znasz go pan jak ja!
Wchodząc właśnie z zarumienioną mocno wzruszeniem twarzą, do salonu Herma — zwróciła uwagę gospodyni i przerwała dalszy ciąg rozmowy.
Lola popatrzyła na nią i uderzyła ją więcej niż wszystko malująca się w jej ruchomych rysach, jakaś niecierpliwość i niepokój. Nikt mniej nad nią nie umiał ukryć się z uczuciem, jakiejkolwiek ono było natury.
— Co ci jest, Hermo? spytała Lola.
— Mnie? ale nic, nic a nic! zaręczam.
Powiedziała to takim głosem iż z niego się domyślił nawet pan Adolf, że coś zajść musiało. Wejrzenie na Hermę potwierdziło go w tem przekonaniu.
Piękna pani usiadła, wzięła jakąś robótkę, porzuciła ją, otworzyła książkę i odsunęła, w ostatku rozparła się w krześle, spuściła głowę i udawała spokojną ale jak najniezręczniej.
Nieczujska tymczasem namyśliwszy się powiedziała sobie w duchu.
— Cóż to ona dziecko, czy co? Trzeba żeby się uczyła żyć i cierpieć...
Otworzyła drzwi powoli i list trzymając w ręku, zbliżała się ku Loli.
— Podobno staremu hrabiemu bardzo się pogorszyło, odezwała się, zwlekając jednak nieco oddanie listu.
Usłyszawszy to Lola zerwała się nagle i zawołała.
— Hrabia umarł!!
Wszyscy milczeli, Lola spojrzała zadziwiona, nikt nie zaprzeczał, Baronówna stała cała drżąca, opierając się o stół w oczekiwaniu.
Najśmielsza Kapitanowa chwilę jej dawszy na oswojenie się z tą myślą, odezwała się.
— No tak, nie ma co taić. Umarł hrabia...
W milczeniu Baronówna upadła na kanapę, sparła się na ręku i zakryła oczy... Nieczujska zwolna podsunęła jej list który leżał nietknięty... Poznała na nim Lola kaligraficzne pismo hr. Romana...
Herma której ciekawość okruszynami nawet karmić się lubiła, wzięła na siebie wyręczenie w rozpieczętowaniu, rzuciła okiem na pismo i podsunęła je przyjaciołce. W niewielu wyrazach Roman dawał znać o poniesionej stracie, a że jako narzeczony nie uznał właściwem podpisać się, najniższym sługą, a nie wypadało mu w tej chwili przypominać się z tytułem do ręki Baronównej, po długim znać namyśle, położył podpis nazwiska bez żadnej kwalifikacyi.
Zdobna pieczęć na kopercie uderzała rozmiarami olbrzymiemi, zawierała bowiem wszystkie herby koligacyjne, godło i armatury przepyszne. Ręka piszącego zdradzała człowieka, któremu sroga boleść nie przeszkadzała do pisania na linjach i pamiętania o rysunku liter...
Jeszcze baczniej niż listowi samemu Herma przypatrywała się twarzy przyjaciołki, usiłowała w niej wyczytać przyszłość której była ciekawą, lecz Baronówna płakała w tej chwili, płakała ze szczerego żalu po człowieku który ją kochał... i nie myślała o przyszłości. Nie przyszło jej nawet do głowy przypuszczać, że ten wypadek mógł potargać węzły, które jej ciężyły, zdało jej się przeciwnie, że słowo dane zmarłemu śmierć czyniła świętszem i nieodwołańszem jeszcze.
Adolf nie chcąc być natrętnym, wymknął się zaraz po cichu...
Nieczujska widząc się niepotrzebną poszła za nim, dwie przyjaciołki same zostały... Milczenie trwało dość długo.
— Nie dziwię ci się że płaczesz, przerwała je w końcu Herma, ja po każdym umarłym płaczę... ale moja Lolu, pozwól sobie powiedzieć, że ja temu najzacniejszemu z opiekunów nie mam za złe, iż przyśpieszył nieco nieuchronne już zakończenie dramatu.
Teraz następuje żałoba, hr. Roman ma czas pokazać się w całym blasku tem czem jest, to jest najnieznośniejszym z ludzi bom się na nim okropnie zawiodła i nastręczy ci, nie wątpię, sposobność dania mu od kosza..
Baronówna oczy załzawione podniosła.
— Mylisz się moja Hermo, odezwała się, dałam słowo umierającemu, który na mnie włożył obowiązki, ufał mi, zdradzić go nie mogę, nie chcę, nie potrafię nigdy.
— A! to już heroizm którego nie pojmuję, zawołała Herma, skłaniam przed nim głowę i milczę.
Cała moja nadzieja, że hr. Roman widząc że nie masz doń serca...
— Teraz mu to jak najmniej będę się starała pokazać, przerwała Lola.
— Chcesz gwałtem być ofiarą?
— Chcę, bo muszę.
— Są rzeczy niepojęte... dokończyła Herma, nie rozumiem nic...
Przyjaciołka rzuciła się jej na szyję, wybuchając rzewnym płaczem, który jej mowę tamował. Łzy te najlepiej świadczyły, że wielką z siebie uczynić miała w istocie ofiarę, ale nieuniknioną...
Tak się skończył ten wieczór.
Nazajutrz rano posłaniec odjechał do Pruhowa bez żadnej odpowiedzi, gotowano się do pogrzebu.
Nowy list oznajmił iż przysposobienia do tego obrzędu mającego się odbyć uroczyście, na którym J. Ex. Biskup diecezyalny miał celebrować, a kaznodzieja z Krakowa aż przybyć z exortą, zmusiły do odłożenia go do dni kilku.
Lola przywdziała grubą żałobę, hr. Roman namyślał się długo czyby mu wypadało w ciągu tego czasu miedzy zgonem a pogrzebem odwiedzić Gromy, uznał wszakże iż się wstrzymać powinien.
Nadszedł dzień naznaczony. Cały dwór Baronównej, jej przyjaciołka, pani Kapitanowa wyruszyli na pogrzeb, p. Adolf wybierał się z powrotem do domu nic nie mówiąc.
Prawie w chwili, gdy już wyjeżdżać miano, dowiedziała się o tem Baronówna... Stała już w czarnych kwefach zebrana do podróży tej, gdy Adolf żegnać się począł.
— Ale to nie może być — zawołała nie zważając na przytomnych i chwytając go za rękę, pan nie pojedziesz, pan mnie nie możesz opuścić w tej chwili. Pan Bóg pana zesłał dla mnie, ja go potrzebuję, ja proszę.
Widząc z jaką żywością Lola rozpoczęła rozmowę, Herma pod pozorem zapomnianego czegoś uciekła. Ciocia Nieczujska stała opodal posępna.
— Panie Adolfie, dodała niepuszczając jego ręki, ten co był moim opiekunem umarł, jestem sama na świecie, niedoświadczona, sierota...
Jesteś mi krewnym, mam dla was sympatyę, przyjaźń, szacunek... pan mnie nie opuścisz..
— Ale moja droga Baronówno, wmięszała się Kapitanowa, widząc że Adolf zbladły milczy, nikt ci nie jest wdzięczniejszy nade mnie za dowód twej łaski i zaufania dla poczciwego mego Adolfa, tylko, tylko, widzisz on także ma obowiązki i interesa, on bo, musi...
Lola patrzała nie słuchając na Adolfa, trzymała jego rękę i cała była drżąca...
— Zostań pan! powtórzyła.
Nieczujski skłonił się, pocałował ją w rękę i nic nie odpowiedział... Milczenie oznaczało posłuszeństwo. Baronówna już miała uspokojona siąść do powozu, gdy nagła znać myśl uderzyła ją, iż Nieczujski pozostawszy w Gromach, rozważyć może, odmienić zdanie i uciec.
Odwróciła się od drzwiczek otwartych.
— Ale pan jedziesz z nami?
— Ja? zapytał Adolf zdziwiony.
— Tak, pan jedziesz, dodała rozkazująco Baronówna.
— Nie jestem przygotowany.
— Dogoń pan nas, jak chcesz, ale daj mi słowo.
Adolf i na to się zgodził. Powozy odchodziły a on jeszcze stał w ganku zadumany i jakby złamany niespodzianym wypadkiem. Główka Hermy odjeżdżając wychyliła się uśmiechnięta ku niemu z wyrazem szyderskiego zwycięztwa.
— Jestem szalony! mówił do siebie Adolf, jestem słaby... jestem nie zrozumiały samemu sobie.
Potarł ręką po czole.
— A tak! dodał, są fatalizmy, są przeznaczenia, które w najspokojniejsze życie mogą wrzucić ziarna co je jak mur rozsadzą...
Co dalej? na Boga? co dalej...
W tem konie, które nakazano co najprędzej zaprządz zabiegły po pana Adolfa. Poszedł się ubrać i pojechał do Pruhowa.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.