Lalki/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Lalki |
Wydawca | Jan Kanty Gregorowicz |
Data wyd. | 1874 |
Druk | K. Kowalewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po powrocie z Gromów pani hrabina Bramińska, przez całę drogę nic się od zadumanego syna niemogąc dopytać, z bólem głowy siedziała na kanapie. Wstydziła się ona tego defektu przed ludźmi obcemi, lecz gdy nie było świadków, porzuciwszy robotę, szczególniej w stanowczych życia chwilach, lubiła ciągnąć kabałę. I teraz z głową związaną chusteczką po staroświecku w szafranie ufarbowaną, pilnie rozkładała karty, gdy syn wszedł przebrawszy się zadumany wielce, trąc włosy których nie miał i usiadł na przeciwko niej.
Westchnęli oboje spoglądając na siebie.
— Cóż ty mówisz? spytała matka, która w rozumie syna najgłębszą pokładała wiarę.
Ildefons głową zlekka potrząsł.
— Nie łatwa to rzecz coś o tem powiedzieć, począł nieco ochrypłym głosem, o to! o to! nie łatwa. Skomplikowane tam rzeczy.
— Skomplikowane mówisz?
— Nawet bardzo! mówił jakby do siebie hr. Ildefons. Ja, kochana mamo, lubię wszystko rozważyć, rozważyć i dobrze obrachować.
To nie dosyć, że tam hr. Roman na przeszkodzie stoi... O niego toby tam zresztą i mniejsza było... żeby tylko z nim się jednym miało do czynienia. Ale, juściż nie darmo siedzi pani Grzegorska, ona tam też kogoś protegować musi. Może Bończę, bo to chytry, przebiegły człek a i na tem nie koniec. No a Ciocia Nieczujska... ta też wpływy mieć musi... a przy niej syn. Jakaś figura niby cicha, ale ja dobrze obserwowałem go... Baronówna często na niego spoglądała, on też. Niby prosty człek, ale temu ufać nie można.
— Mój Boże, jak to ty wszystko zaraz umiesz pojąć! westchnęła hrabina smutnie. Ja czyniłam co mogłam aby ją ująć, przemawiałam do serca, do uczucia, do wspomnień; zimne jakieś stworzenie.
— Ładna panna, wtrącił Ildefons.
— E! żeby znowu tak bardzo ładna, odezwała się matka, zobaczysz jak to prędko zwiędnie i zestarzeje. Ładniejsze Gromy.
Westchnęli oboje, Ildefons zamyślił się głęboko.
— Ja mam coś! rzekł.
— Cóż takiego?
— Ciotkę i jej syna trzebaby ująć. Przez nich by się drogi utarły.
— Ale jak?
— Nie wiem, mówił hrabia, tego nie wiem. Ludzie ubodzy, gdyby mieli na widoku korzyść jaką.
— A! to prawda! szepnęła matka, ale jak do nich przystąpić, jak?
— No, nie wiem, zakończył Ildefons zatapiając się w myślach.
Na tem pierwsza narada dnia tego się skończyła. Nazajutrz zaledwie wstali od stołu w Gromach, gdy powóz czterema końmi zaprzężony przywiózł do ganku szambelana hrabiego Dambskiego z synem hrabią Nepomucenem.
Stary był skromnie ubrany we frak czarny, a ordery zawieszone niósł w miniaturze na łańcuszku od niechcenia. Maltański krzyż prawie był klapą przykryty i mało co widoczny.
Gdy oba z wielką pompą wtaczali się na pokoje, hrabia Roman pobladł jak trup i ledwie się mógł powstrzymać od okazania gniewu. Ojciec pełen życia i syn ziewający, milczący, wyglądający na dyplomatę nudzili już przez kwadrans gospodynię a śmieszyli jej przyjaciołkę, gdy nadjechał pan Rębaczewski.
Były to już dwie postacie z odgadniętych przez Ciocię Nieczujską wczoraj. Rębaczewski uczynił takie wrażenie przybyciem swem na oficialnym pretendencie hrabi Romanie, iż ten, chcąc pannie okazać widocznie swoje najwyższe nieukontentowanie z tego najazdu gości, jak mu się zdawało, wywołanego przez nią dla dokuczenia mu tylko, wyniósł się na górę do swojego pokoju i pozbawiwszy ją miłego towarzystwa swojego, w fotelu cygaro palił.
Nie taił on przed sobą, iż to był krok nader śmiały, nadzwyczaj dzielny i niezawodnie wywołać mający otwarte tłomaczenie, rozmowę. Wahał się nawet czy o tym kroku na własną odpowiedzialność przedsięwziętym, nie należało zawiadomić Stryja listem. Zdawało mu się, że tem usunięciem się Baronównę nastraszy. Gdy godzina herbaty wybiła, a Rębaczewski właśnie zabawiał Lolę kreśląc plan zupełnego przeobrażenia parku, poczynając od wycięcia starych drzew, które perspektywę zasłaniały, Lola szepnęła Nieczujskiej, aby pana Adolfa posłała ściągnąć hr. Romana.
Posłuszny pan Adolf zawahał się, ale poszedł.
Na górze zastał malkontenta rozpartego w krześle z wonnem cygarem.
— Baronówna prosi pana na herbatę! rzekł wszedłszy.
Roman spojrzał zrazu milczący, twarz jego objawiała, iż kaprysić chciała, nie wiedział co dalej począć.
— Mam dreszcze i ból głowy, rzekł namyśliwszy się, jest to moje zwykłe nerwowe cierpienie; raczy pan podziękować za pamięć odemnie i powiedzieć, że chyba po odjeździe gości od mojej newralgii będę wolny.
Nacisk mocny położywszy na odjazd gości hrabia sądził, iż uczynił już bardzo wiele. Głową ruch znaczący wykonał, skłonił się i palił cygaro.
— Przyślemy tu panu herbatę, a bodaj i wieczerzę, jeśli newralgia dozwoli jeść, nieco żartobliwie odpowiedział Nieczujski, możeby lepiej było całkiem dziś nie wychodzić.
— O tem mój ból głowy rozstrzygać będzie, zakończył hrabia, nogę na nogę założył i palił.
Był pewny, że panna to uczuje ogromnie. W samej rzeczy obeszło się bez niego, Rębaczewski zabawiał ogrodem, a Szambelan opowiadaniem o nowem Wiednia przeistoczeniu. Lola tego dnia zrezygnowana już, była coraz bardziej milcząca, stary hrabia Dambski zabawiał ją wszakże, bo był człowiekiem mimo swej próżności, miłym i nieskończenie żywszym od syna; który minami i ruchami więcej podsycał rozmowę niż słowy: ani hrabia Modest, ani Rębaczewski nie zachwycili ją wszakże.
Gdy ją pożegnali nad wieczorem, miała dopiero czas zapytać, co się hrabiemu stało.
— Hrabia dostał newralgii, głowa go bolała, rzekł Adolf uśmiechając się, zezwolił nam jednak pocieszać się nadzieją że po odjeździe gości ozdrowieje może.
Herma śmiała się uradowana.
— A! przedziwny! wołała. Szkoda tylko, że nas dwóch karykatur pozbawił.
Jeszcze o tem szeptano, gdy hrabia Roman z wielką powagą wszedł do salonu, dając uczuć Baronównie, iż się czuł obrażonym.
Ją to tylko zniecierpliwiło.
W chwili gdy się towarzystwo rozpierzchło... szepnął zbliżając się, że prosi o chwilę rozmowy.
Lola spokojnie wyszła z nim do sali jadalnej, która stała otworem.
— Nie zdziwi się pani, odezwał się poważnie hrabia, gdy jej wyznam że jestem silnie dotknięty, mocno zasmucony.
— Czem?
— Co znaczy proszę pani ten ciągły najazd na Gromy?
— Nie rozumiem dla czego pan mnie pytasz o to?
— Juściż zdaje mi się że bez zezwolenia jej...
— Daję panu słowo, że nie prosiłam nikogo.
— Lecz to podaje w wątpliwość w oczach ludzi moje położenie.
— Pan masz moje słowo, odezwała się obrażona nieco Lola, lecz ja pana od wszelkich zobowiązań uwolnię, jeśli mu się co we mnie i u mnie nie podoba. Przed opiekunem będę się umiała wytłomaczyć.
Nastąpiło milczenie znaczące.
— Mój stryj, dodał hrabia, miał nadzieję, że przez te dni pani mi się zbliżyć dozwoli i dać poznać.
— Wszak tego panu nikt nie broni.
— Ale jesteśmy ciągle w tłumie natrętów.
— To prawda! cóż ja na to poradzę... odezwała się rozgniewana nieco Baronówna. Wie pan co trzebaby napisać i przybić na bramie, że nie jestem już wolną i że wstęp do mnie dopuszcza się tylko za dozwoleniem opiekuna.
— Pani się gniewa...
— Ja! wcale nie! śmieję się, bo to po prostu śmieszne!
Westchnął hrabia.
— Cóż ja mam począć!
— Jak się panu zdaje.
— Kilkanaście dni takich wizyt... takiego nacisku...
— Każ kartę przybić na bramie! rozśmiała się złośliwie Baronówna, a zwracając się nagle ku zdumionemu jej śmiałością Romanowi, dodała: szanowałam i szanuję życzenie ojca i wolę opiekuna, którego kocham, zawarowałam sobie jednak trochę swobody, która mojej ofiary miała być nagrodą. Widzę że pan hrabia już teraz ją chcesz krępować! Cóż będzie potem?
— Ja wcale nie krępuję swobody, wyjąknął hrabia, ja tylko pytam pani o znaczenie tych odwiedzin.
— Zapytaj pan o nie tych co przyjeżdżali, odparła uspokajając się Lola.
— Pani o tem nic nie wiedziała..
Lola się zaczęła śmiać, obrażony Roman skłonił się i rzekł dobranoc. Sądził że to będzie cios stanowczy i ostateczny. Baronówna wróciła powoli do salonu, prawie nie poruszona; okoliczności te zmusiły Romana do wystylizowania listu do stryja. Rozkazał więc panu François, aby dobył tekę podróżną i przyrząd do pisania.
Wybierając się na dni kilka hrabia był nawykły wozić z sobą wszystkie przybory jakich mógł potrzebować, gdyż pospolitym papierem, zwyczajną kopertą, ordynaryjnym atramentem i piórami, jakie się wszędzie spotykają posługiwać się było dlań niepodobieństwem. Jak ubranie jego wymagało mnóstwa przygotowań nader wyszukanych, tak też każda czynność tylko z pewnemi warunkami dopełnianą przez niego być mogła. Portfel, zawierający kancellaryjne przybory był przepyszny, ze skóry juchtowej z herbami i cyframi.
We środku liczne przedziałki mieściły papier z imieniem, cyframi, herbem i papier fantazyjny, takież koperty garniturowe różnych formatów, gdy wedle prawideł papier i koperta bardzo rozmaicie używane być mogą i muszą, a nauka przyzwoitości wskazuje do kogo na półarkuszku a do kogo na półćwiartce pisać się godzi. Hrabia Roman rozłożył wszystko na osobnym stoliku i potrzebował pół godziny do przygotowania się do pisania, nie żeby zebrać myśli, lecz żeby samą czynność odbyć jak należało... Już w chwili przystąpienia do listu, wątpliwość poczuł, czy mu się skarżyć wypadało, i rozwiązał ten węzeł gordyjski niemożnością wyjścia inaczej z nader trudnego położenia. Potrzeba było zawiadomić hrabiego Filipa jak tu rzeczy stały i jak narzeczona była usposobioną. Chociaż oburzony jej postępowaniem, Roman miał czas zwolna ochłonąć i wyrachować, że stryja powinien był jak najchłodniej o tem objaśnić, okazując jak najmniej zazdrości i gniewu. Siadł więc do listu, podłożywszy linjowany papier, dobywszy bibułę, wyprobowawszy pióro. List w formie i rodzaju dziennika zdał mu się najwłaściwszym. Opisał więc przybycie swe, osoby które zastał, odwiedziny jakie nastąpiły, później dotknął rozmowy z Baronówną, ale tę złagodził znacznie. Żądał od hrabiego Filipa aby go wsparł swą radą i przyznawał się otwarcie, iż dotąd nie tylko nie postąpił we względach panny, lecz niemal część ich stracił, jeśli się tak wyrazić godziło. Szło mu źle jednem słowem, a najazd sąsiadów zdawał mu się umyślnym środkiem obronnym, aby zbliżenie utrudnić.
Zrazu pisał hr. Roman nie mając zamiaru poprawiania listu i przerabiania go na czysto, okazało się jednak, iż kopia była nieuchronną. Mazał więc, przekreślał, uzupełniał i wielce znużony dopiero dobrze po północy odczytawszy ostateczną redakcyę poprzestał na niej. François miał już polecenie nazajutrz pewnego wynaleść posłańca i wyprawić list z żądaniem odpowiedzi.
Dokonawszy tego ważnego aktu, po którym spodziewał się bury dla narzeczonej i skruchy z jej strony, hrabia spokojny w sumieniu, przed zwierciadłem wieczorną toaletę wykonał, i położył się by usnąć snem sprawiedliwego.
Następny dzień miał być nowemi utrapieniami oznaczony... o godzinie wizytowej po obiedzie, ukazał się kocz staroświecki Leliwów z panem Modestem i jego stryjem, nadjechał z jakiemś poselstwem od matki hrabinej Bramińskiej pan Ildefons, przywożąc oprócz tego piękny bukiet. Stryj bez przekonania jakoś introdukował czynnego swego ale zawsze niefortunnego synowca pana Modesta, który natychmiast sobą cały salon napełnił... Zabawił nawet panie, bo mu się usta nie zamykały. Mówił, gestykulował, śmiał się, podskakiwał, biegał i pracował w salonie jak nikt. Herma żartowała sobie z niego, ale tak zręcznie iż się na tem nie poznał. Lola która pierwszy raz widziała egzemplarz tak znakomity wierci-pięty, zajęta nim była jak dziecię zabawką.
P. Ildefons dopełniwszy poselstwa swego, nadzwyczaj zręcznie zszedł z pierwszego planu sceny i cofnął się ku Nieczujskiemu z którym się nieznacznie zapoznał. Parę razy zwrócił się z rozmową ku Cioci Kapitanowej, mocno tem zadziwionej i odpowiadającej krótko z towarzyszeniem ruchów osobliwych, innego mogących odstręczyć. Ostatecznie przysiadł się w kątku do p. Adolfa, który przeciwko temu nic nie miał i nader grzeczne zawiązał badanie. Dowiedziawszy się o pragnieniu poznania kraju i okolicy, hr. Ildefons zaprosił nawet Nieczujskiego, aby go raczył odwiedzić, przyrzekając mu być pomocą do studiów nad tem co znał doskonale. P. Adolf dosyć obojętnie ale grzecznie przyjmował ofiary hrabiego, chłodno nieco dziękował za nie, od rozmowy się nie uchylając... tak iż rodzaj znajomości został zawarty.
Ostrożny hr. Ildefons za pierwszym razem nie śmiał być zbyt natarczywym.
— Państwo tu, jak widzę, rzekł hrabia, miewają dosyć gości codzień...
— W istocie, od czasu jak tu jestem nie zbywa na nich.
— Na wsi to bardzo przyjemnie...
— Leliwowie są po raz pierwszy? spytał cicho Nieczujski.
— Nie znam tych panów a tu ich widzę w istocie dziś pierwszy raz...
Bramiński nachylił mu się do ucha.
— Niewielkie rzeczy — szepnął — niewielkie... dobrzy ludzie... no, i po wszystkiem, więcej powiedzieć nie można. Rozmyśliwszy się doszepnął jeszcze:
— Niemajętni — nie...
Zaledwie to wymówiwszy hr. Ildefons pożałował swej zbytniej i nieoględnej szczerości i zamilkł zamyślony...
Wyrzucał już sobie — zagadał więc zaraz czem innem, a w końcu powtórzył zaproszenie do siebie p. Adolfa, który nie nieprzyrzekając, podziękował.
Leliwa tymczasem, którego stryj mało się odzywał, nadzwyczaj gorliwie popisywał się z żywością myśli i mnogiemi wiadomościami. Nie uważał, że Herma wyciągała go na różne paplaniny co najmniej niepotrzebne, nie widział że się z niego uśmiecha.
Było to zabawnem i smutnem.
Nieszczęśliwy stryj, mający więcej taktu napróżno spoglądał nań, starając się go pohamować w zapędach, pan Modest był jak koń rozbiegany, którego nic wstrzymać nie może. Sypał jarmarcznemi anegdotkami i dowcipami, a że Herma się śmiała, zapalał się coraz więcej.
Nikogo ten tak zuchwały sposób postępowania w salonie bardziej oburzać nie mógł nad hr. Romana, który bladł, czerwieniał, zacinał usta, zakładał nogę prawą na lewą i lewą na prawą i wcale się do rozmowy nie mięszał. Parę razy wciągnięty w nią, ledwie raczył rzucić słowo...
Tego dnia, chociaż w bardzo złym humorze hrabia był z nadzwyczajnym smakiem ubrany... Surducik leżał na nim jak ulany, czarny krawat spięty był ogromnym turkusem, woniał rezedą jak grzęda rozkwitła. Wszystko to było stracone nikt nań prawie nie patrzał, nikt woni tej nie ocenił. W barbarzyńskiem owem towarzystwie nikt do tych rzeczy wyszukanych przedziwnych, taką dystynkcją nacechowanych, najmniejszej nie zdawał się przywiązywać wagi. Baronówna była roztargniona i wczorajszy mały spór, który powinien jej był dać do myślenia, nie wpłynął wcale na jej postępowanie.
To też ilekroć w ciągu tego dnia hrabia przyzwoicie mógł się absentować, wychodził i spędzał smętne samotności godziny ze swem hawańskiem cygarem.
Nie umiał sobie tego wytłomaczyć, dla czego najszczególniej wstrętliwym dlań był p. Adolf Nieczujski. Pierwsze wrażenie jego grubych butów i pomiętego surduta zatrzeć się w nim nie mogło. Nie zbliżył się też wcale do niego, a sama przytomność gościa tego w salonie, niecierpliwiła go niewymownie. Zwiększali zły humor hrabia Ildefons i Leliwa.
W jednej z tych wycieczek na górę do swojego apartamentu, hr. Roman, który znał dobrze hr. Ildefonsa chociaż tytułu jego nie rad był za równoważny ze swoim uważać, nie postrzegł się iż Bramiński po cichu za nim wymknął. Dopiero na wschodach go zobaczył.
— Nie pozwolisz mi też hrabia u siebie cygara wypalić? zapytał Ildefons.
— A bardzo proszę, comment donc, bardzo proszę.
Prośba ta była zimna, lecz wystarczająca, hr. Bramiński wszedł. Dobywał już własne cygaro, gdy hr. Roman uroczyście go powstrzymał, było to uchybieniem przeciwko formom.
— Za pozwoleniem, odezwał się, mam przyjemność hrabiego przyjmować u mnie, zatem proszę na moje cygaro.
Tu nastąpiło wydobycie różnych cygarnic zawierających wszelkie cygara do wyboru, hr. Ildefons wziął pierwsze z brzegu i siedli milczący.
Rozmowę trudno było rozpocząć. Zagadł ją przybyły, pytając o zdrowie stryja, na co, nie sądząc potrzebnem ukrywać wcale, odpowiedział hr. Roman iż się znacznie polepszyło i na spodziewaną prędko konwalescencyą rachują z przyśpieszeniem wesela.
Oznajmienie tak otwarte o weselu fatalnie podziałało na gościa, który począł się przypatrywać cygaru swemu, mocno je ciągnąc i po rozmyśle dodał:
— Więc to tedy już pewne?
—. Alboż hrabia wątpiłeś?
— Nie, ale nie wiedziałem, iż to już stanowczo, to jest że to ostatecznie, albo, że się tak wyrażę finalnie postanowione.
— Termin nawet oznaczony.
Ildefons głową tylko poruszył.
— A termin ten? zapytał.
— Bardzo bliski, ogólnikiem go zbywając odezwał się hr. Roman.
Znaczyło to nic innego nad: wynoście się bo tu nie macie co robić.
Bramiński miał wiele rezygnacyi, westchnął.
— Nie pozostaje jak powinszować, dodał... Roman się skłonił nieco.
— Pan nie wie co tu Leliwów sprowadziło? zapytał. Było to pytanie niedyskretne, gdyż mogło utkwić w samym hr. Ildefonsie, który usta zaciął usłyszawszy je.
— Ja myślę, rzekł, że prosta ciekawość.
— A! odparł hrabia, tak, zapewne, boć nie można przypuszczać, aby tu kto w innych zamiarach przybywał mnie nieprzyjaznych i nieprzyjemnych. Mam słowo Baronównej, śmiesznem by było starać się jej postanowienie zachwiać. Nie przypuszczam.
— Kochany hrabio, odezwał się Ildefons nieco dotknięty, jużciż trudno wzbronić sąsiadom przyjemności poznania dziedziczki Gromów.
— Ale tak jest, przerwał Roman, chociaż dla mnie właśnie w tych chwilach przedślubnych, milsze by było sam na sam.
Ildefons niedopalone położywszy cygaro, milczący zabierał się do wyjścia.
— Cóż to? niedopalicie cygara?
— Dziękuję, muszę na dół powracać, rzekł Ildefons, kłaniając się zdaleka. Daliście mi naukę, z której muszę korzystać.
— Nie powinniście tego brać do siebie. Ależ przecie... ale zmiłuj się.
— Nie gniewam się bynajmniej, rozśmiał się Ildefons, lecz trudno to było inaczej zrozumieć.
Sztywnie dosyć skłoniwszy się wyszedł. Roman został postrzegłszy się dopiero, iż niedorzeczność popełnił. Pogniewał się na siebie, lecz nigdy na tego przyjaciela nie zwykł był gniewać się długo: przebaczył mu chwilę uniesienia.
— Ale bo też mi dokuczają! pomyślał w ducha, trudno wytrwać.
Ildefons schodząc ze wschodów gorzko się uśmiechał.
— Po djabłaż było prosić tego Nieczujskiege, jeśli już tak rzeczy stoją.
Chmurny wrócił do salonu, wyszukał kapelusz i rękawiczki i po angielsku bez pożegnania się wymknął.
Leliwowie na utrapienie hr. Romana zostali na herbatę. Baronówna nawet może trochę złośliwie mszcząc się na narzeczonym, rozmowniejszą była niż zwykle i pana Modesta zdawała się przyjmować wcale dobrze. Nie zajmował ją, ale przynajmniej zabawiał.
Już ciemnym mrokiem odjechali.
Hr. Roman siedział w salonie właśnie i z odcieniem ironii zapytał Baronównę — czy jej też pan Modest się podobał.
— Dosyć, odpowiedziała, może nie być tak dystyngowanym jak..... inni, ale ma wiele życia i dowcipu....
— Dowcipu! podchwycił hrabia.
— Wesół jest i szczery... dodała Herma, i to coś warto.
Na tem skończywszy hr. Roman, narysował karykatury Leliwów obu, a w dodatku matki hr. Ildefonsa, którą uczynił w najwyższym stopniu śmieszną.
— O talencie pańskim jużeśmy dawno wiedzieli — odezwała się, przyglądając temu dziełu Lola, nie sądziłam jednak byś pan hrabia potrafił być tak złośliwym. Biedna hrabina zasługiwała na więcej miłosierdzia...
Tak skończył się ten wieczór. Nie było już zręczności zbliżenia się do Baronównej, a przedsięwzięty opis wycieczki po Włoszech przez hrabiego zupełnie został chybiony, gdyż Nieczujski począł wrzucać pytania i czynić sprostowania, które Romana zmusiły do zamknięcia się w dostojnem milczeniu.
Rzucił tylko zatrute wejrzenia na p. Adolfa od którego się one odbiły... nie raniwszy go...