Lalki/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Lalki |
Wydawca | Jan Kanty Gregorowicz |
Data wyd. | 1874 |
Druk | K. Kowalewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Powróciwszy do Pruhowa, hrabia Roman z wielkiem podziwieniem swem, zastał stryja siedzącego w krześle. Był blady, wycieńczony, osłabły ale chwilowo puchlina odeszła, trochę nadziei wstąpiło i jako człowiek czynny, który z każdej chwili czasu korzystać umiał, zajmował się już trochę zaniedbanem gospodarstwem i interesami. Nie łudził się on zbytnio, ale mając wiele do rozporządzenia, chciał Romanowi pozostawić wszystko w porządku, jak zegar nakręcony, bo wiedział że choć utrzymać potrafi ład zaprowadzony, stworzyć go nie będzie zdolnym.
Piękny jeszcze dzień jesienny, i trochę słońca wpadającego przez okno do sypialni, wprawiły chorego w dobry humor, który u niego był rzadkim. Przywitał Romana pytaniami, na które szybko odpowiedzieć było potrzeba i kategorycznie.
— Cożeś zrobił?
— Postąpiłem podług rozkazu.
— Jakiż termin?
— Baronówna na naznaczony się zgadza.
— Doskonale! jakto, bezwarunkowo?
— To jest z prośbą tylko, aby, jeśli to być może, nie zbyt spieszyć, gdyż wiele rzeczy niezbędnych jeszcze niedokończonych...
— Ale najniezbędniejsze to wesele póki ja żyję, bo potem... za nic nie ręczę. Znam dobrze Lolę, dodał stary, wychowywała się pod mojem okiem, będzie umiała zastosować się do konieczności, do położenia, to pewna: jest dobra, ma wielkie przymioty, lecz boję się fantazyjek w jej głowie.
Roman uśmiechnął się.
— Czego się ty śmiejesz? spytał stryj.
— Bo stryj jak zawsze ma słuszność.
Zdaje mi się że byłem już świadkiem jednej fantazyjki.
— A? Cóż takiego? co to takiego? podchwycił ciekawie stary, mów mi a jasno?
— Właśnie w czasie mojego tam pobytu przyjechał jakiś synowiec pani Nieczujskiej.
— Gdzie? zkąd? co za jeden? nigdy o nim nie słyszałem.
— A bo i ona go nie znała i nie wiedziała o nim, śmieszny młody człowiek, rodzaj demagoga, podobno właściciel garbarni w Poznańskiem. Prosty człowiek dziwnie prosty. Proszę kochanego stryja zaproszono go do salonu... podała mu rękę do stołu... i słowo daję, tak była dla niego, jakby dla człowieka naszego świata. Dała mu pleść co chciał.... to mnie oburzyło.
— Zmiłuj się, przecie krewny, to prosta grzeczność, nie bądź że zawczasu zazdrośnym, odezwał się stary po cichu: zazdrość jest rzeczą śmieszną, bardzo śmieszną. Muszę cię przestrzedz, nigdy ona na nic się nie przydała, często jeszcze przeciwne wywiera skutki a człowieka czyni pośmiewiskiem... Skandalu popełnić żonie nie powinien mąż dozwolić, ale proszę cię, małe słabostki... trochę zalotności i chęci podobania się, czasem i coś więcej dla świętego spokoju ścierpieć potrzeba i patrzeć przez palce.
W tym świecie w którym ci żyć przeznaczono, mój Romanie, galanterya jest rzeczą przyjętą... dozwoloną, niemal nieuchronną.
Roman spuścił oczy słuchając tych nauk.
— Ale ja wyrzucałbym sobie, podchwycił, gdybym się do tego stopnia poniżył, żebym o takiego tam jakiegoś jegomości miał być zazdrosnym. Tylko mnie ta zbytnia poufałość, której Lola dopuściła, raziła. Zdawała się w dziwacznej jego rozmowie znajdować przyjemność.
— Prosta grzeczność. Długo on tam zabawi? zapytał stryj.
— Nie wiem, sądzę że ledwie parę dni, Il est assommant.
— Jak wygląda?
— Czerstwy i zdrowy przystojny parobek.
— Nieokrzesany?
— Niby jakiejś pedanckiej instrukcyi trochę tam widać, rzekł Roman, ale widać głowę przewróconą... demokratyczne zasady... Prawił od rzeczy.
— Jakto? tak otwarcie.
— O! wcale się nie żenował!
Stary hrabia ruszył ramionami.
— Bończa się też tam do domu pod jakimś pozorem wkręcił!
— O! ręką machając odezwał się hrabia Filip, o tego obawy nie mam. Znają go nadto wszędzie. Zawsze jednak to napływanie przypadkowe młodzieży nie jest dobre. Należy ślub przyśpieszyć,
Westchnął.
— Gdybym żył, dodał, byłbym zatem ażebyście wedle zwyczaju, puścili się zaraz w podróż. Jest to najlepszy sposób zbliżenia się, poznajomienia, połamania pierwszych lodów.
Hrabia, który nie śmiał wprzódy powtórzyć warunków jakie mu narzuciła panna, nie chcąc stryja martwić niemi, począł się namyślać czyby dla porady teraz wszystkiego wyznać nie wypadało.
— Co ty się tam zamyślasz! przerwał hr. Filip, którego oka żaden ruch i najmniejsza zmiana fiziognomii synowca nie uchodziła. Mów... co myślisz. Ja potrzebuję wiedzieć wszystko.
— Przyznam się nieśmiało, rzekł Roman, że z pierwszej mojej bytności i rozmowy z panną, niezupełną zdałem stryjowi sprawę. Juściż nie mogę zaprzeczyć że mnie przyjęto dobrze. W podobnem położeniu trudno było wymagać więcej, ale Baronówna dosyć surowe nałożyła warunki.
— No! to coś nowego! warunki? jakie?
Zawahał się synowiec, lecz już trzeba się było spowiadać szczerze. Jął więc dobrze zapamiętaną rozmowę powtarzać wiernie, a stryj, którego czoło się parę razy zmarszczyło słuchał z uwagą natężoną.
Gdy skończył, poruszył tylko głową.
— To są dzieciństwa, odezwał się, naturalnie będziesz musiał faire sa conquête, ale... gdybyś też mając w pomoc kontrakt ślubny, nie potrafił tych ceregieli wprędce zakończyć. To by było śmiesznem... Przed ślubem się zgadza na wszystko, to zwyczaj, a potem... okoliczności, wypadki... charaktera. Nie ma się czego obawiać.
No ale za drugim razem milszą była? co? zapytał w końcu.
— Nie mogę tego powiedzieć, była tak prawie jak za pierwszym.
— Trochę uparta... ale to przejdzie... rzekł stryj, l’essentiel abyście ślub wzięli.
Tu, co do form zachodzi pewna trudność. Jest we zwyczaju, że w domu panny młodej ślub się odbywa choć ona sama nie może przyjeżdżać do narzeczonego, na to godność kobieca nie pozwala. Byłbym za ślubem w Gromach...ale jakże ja tam dojadę? A jeśli mnie nie będzie, to któż?. Ciocia Nieczujska... Byłoby w tem coś nie foremnego. Sprowadzać zaś Baronównę tu, choć to dom opiekuna, także jakoś trudno..
— Prawdziwie nie wiem jak z tego wyjdziemy, rzekł Roman.
— Ja ci powiem jak, odezwał się stary hrabia spoglądając machinalnie na nogi swe kołdrą obwinięte. Puchlina odchodzi, czas jest ciepły, Dr. Pęklewski choć się sprzecza i straszy, nie sprzeciwia się zasadniczo podróży, pojadę.
— A jeśli to zaszkodzi?
— Na wszystko byłem i jestem przygotowanym, odparł hrabia; to życie przyjmuję jak darowiznę, bom się niespodziewał przeciągnąć je tak długo. Cóż mi może być? puchlina podstąpi do góry? Ba! ale ona i w Pruhowie toż samo każdej chwili uczynić może... Pojadę.
Roman chciał protestować, hrabia mu dał znak, aby zamilkł.
Zawołano zawsze w pogotowiu będącego Pęklewskiego.
— Kochany doktorze — odezwał się stary, jest to tedy rzecz postanowiona że ja na ślub jadę do Gromów...
— Jak to może być! ofuknął Pęklewski.
— Pozwoliłeś przecie?
— Ja? ja? ale nawet w najgorszym razie konieczności, protestowałem..
— Nic mi się nie stanie — pojedziesz ze mną. Muszę na ślubie być...
Zamilkł Pęklewski.
— To twoja rzecz, ty co cudów dokazujesz, abym za dni dziesięć był w stanie podróż tę przebyć — a co będzie potem... zobaczymy...
— Panie hrabio — zawołał Pęklewski, to prawie niepodobieństwo — a zawsze niebezpieczeństwo...
— Ty wiesz, że ja co chcę to muszę spełnić — dodał hrabia... Gotuj się do tego...
Doktór w milczeniu skłonił głowę, nie chciał się sprzeciwiać a nie śmiał wyznać, że za dziesięć dni życia, pomimo polepszenia nawet, ręczyć nie mógł.
Hrabia z darowanych mu chwil, w których od cierpień gwałtownych był wolnym, jak najśpieszniej korzystał...
Nie tracąc czasu i widząc że Romana samego posyłać nie na wiele się przydało, tegoż dnia list wyprawił do pupili. Zdobył się nawet na napisanie go własnoręczne, aby mógł czulej i goręcej do serca jej przemówić. Z południa ruszył posłaniec — Romana wysłał hrabia do miasta dla różnych drobnych sprawunków, o których z największą dokładnością pamiętał...
Tym czasem w Gromach działy się rzeczy zupełnie niespodziewane. W pierwszych chwilach po przybyciu synowca, Kapitanowa nie miała ani czasu ani sposobności rozmówić się z nim o domu, o Loli, o położeniu w jakiem ją zastał. Dopiero po obiedzie z cygarem wyszedłszy do Stryjenki, i puściwszy się z nią do gospodarstwa, obszerniej o wszystkiem rozgadał się i rozpytał.
Opowiadanie o losach Loli, opiekunie, wychowaniu i zamierzonym ślubie, nadzwyczaj pana Adolfa zajęło. Ruszał ramionami i wykrzykiwał zdumiony. Godzili się na to doskonale z Kapitanową, że to do niczego nie było podobne.
— Ale to lalka! zawołał Nieczujski... to nie jest człowiek! Jakże można poświęcić mu tę kobietę...
— Jakiż na to ratunek — podchwyciła Kapitanowa. Ona się przecie na to sama zgadza...
— Bo musi, rzekł Adolf — ale to niesłychana tyrania! Sama Stryjenka powiada że go wcale nie zna.. że dla niego nie ma najmniejszego przywiązania.
— Zkądże się ono miało wziąść, kiedy ją dwa czy trzy razy widział w życiu.
— Śmiałbym się prawdziwie — mówił pan Adolf, gdyby to nie było rzeczą w świecie najsmutniejszą. Co za przyszłość z takim elegancikiem pedancko do nicości swej przywiązanym. Nie znam Baronównej, ale mi się zdaje lepszego losu warta.
— Ja ją znam i jeszcze więcej nad tem boleję, bo wiem że ona z nim nieszczęśliwą być musi. Żyjąc tu miałam wiele zręczności słyszeć o Romanie, widywać go, jest to stworzenie zimne, zwichnięte w powiciu, i ani sobie, ani nikomu szczęścia zapewnić nie mogące...
— Więc tem bardziej przeszkodzić temu, zapobiedz jest obowiązkiem...
— Ale któż to może uczynić?
— Baronówna, oprzeć się, przeciągnąć może...
— Zdaje mi się że tego uczynić nie zechce, wiele w istocie winna opiekunowi, widzi w tem wolę ojca.
Nieczujski ramionami ruszył.
— Żal mi kobiety, któraby szczęśliwą być mogła i rozwinąć się była w stanie na istotę pożyteczną. W tym świecie, w który on ją wprowadzi, umrze zaduszona lub zepsuć się musi...
Kapitanowej łzy się zakręciły w oczach, które prędko otarła.
— Co nam tam do tego, rzekła — jam tu na łasce, mnie się nikt o nic nie spyta — milczeć muszę...
Zamyślił się pan Adolf.
— Wie stryjenka co — rzekł, — proszę niby bez mojej wiedzy, zaintrygować trochę, abym ja tu mógł dłużej pozostać... W życiu nie widzieliśmy się, nie będzie nic dziwnego gdy kilka dni zabawię...
— A cóż to pomoże!
— Kto to wie! zawołał pan Adolf, do dobrego uczynku czasem się Opatrzność przykłada... Nie podobna by na Baronównie rzucone rozsądne słowo nie uczyniło wrażenia... ufam w to...
Kapitanowa najmniejszego prawdę rzekłszy nie miała zaufania we wpływ synowca, który się jej dziwnie zarozumiałym wydawał, ale chłopiec przypadał jej do serca, rada go była dłużej zatrzymać.
— Co się tyczy pozwolenia zabawienia dłużej w Gromach — odezwała się — to mi będzie bardzo wyrobić łatwo... Zostaniesz tydzień i dwa jeśli zechcesz..
— No — więc zobaczymy... rozśmiał się Nieczujski całując ją w rękę. Nigdym się nie spodziewał w tej mojej podróży znaleźć stryjenkę i ratować od napaści jakąś daleką kuzynkę, o której wyobrażenia nie miałem. — Będzie to dla mnie miłem wspomnieniem błędnego rycerza, stojącego w obronie niewinności. Wesoły chłopak śmiać się zaczął.
Tegoż wieczora kapitanowa umiała tak jakoś naprowadzić na wyjazd rozmowę, że Lola zmuszoną niemal była prosić p. Adolfa aby dłużej tu wypoczął, coby mu dało zręczność lepiej poznać kraj i okolicę.
— Chętniebym był posłusznym rozkazom pani, odezwał się Nieczujski, ale się niezmiernie boję być natrętnym zawalidrogą. Stryjenka mi coś nadmieniła o blizkiem weselu... tyle przygotowań... gość wcale naówczas nie w porę.
Lola zarumieniła się mocno.
— My nie mamy nic tak bardzo do przygotowania, rzekła wzdychając... Mój opiekun jest mocno chory... nie wiadomo jeszcze kiedy i jak ten projekt przyjdzie do skutku...
Herma siedząca z boku, wtrąciła.
— Ponieważ pan jesteś krewnym i jak domowym, mogę dopowiedzieć to czego by Lolka nie śmiała, że to projekt wcale nie do rzeczy, i że najlepiejby było, żeby się rozchwiał...
Nieczujski popatrzał na Lolę, która spuściła oczy i nie zaprzeczyła...
— Możemy mówić otwarcie — paplała Herma, przecież pan Nieczujski nas nie wyda z sekretu. Gdyby Lola nie miała wstrętu i obawy, jabym nie powiedziała ażeby to złe było małżeństwo i nic bym nie miała przeciw Romanowi. Jak na męża w sam raz... Pozycya socyalna, majątek, tytuł i wychowanie. Nie wygląda poczwarnie. Czegóż można żądać więcej? Jabym za niego poszła! Ale Lola go nie zna i nie chce... Takie małżeństwo z musu... pfe!
— Ja o tem najmniejszego prawa nie mam sądzić, odezwał się Nieczujski. Pierwszy raz w życiu widziałem hrabiego... a jeśli mam być zupełnie szczerym, prędzej pojmuję obawę Baronównej, niż uznanie jakiem go pani obdarza... Po cóż za niego iść...
Lola milczała długo...
— Przykra to rozmowa — rzekła po namyśle — lecz gdyśmy ją rozpoczęli, trzeba ją dokończyć, nie zostawiając nic w tajemnicy. Mój ojciec odumarł mnie sierotą, doświadczyłam najczulszej opieki hrabiego nad sobą, winnam mu wdzięczność, muszę się do jego woli zastosować. Wolą ojca było, ażebym mu była posłuszną... Hrabia Filip jest umierający...
— Przepraszam panią, odezwał się Nieczujski, są to pobudki do poświęcenia się bardzo szlachetne, lecz tak zupełne oddanie się na ofiarę całego życia, przyszłości, szczęścia... jest może za wielkiem poświęceniem. Ojciec nie byłby tego po pani wymagał, a ów opiekun, gdybyś pani chciała tylko oprzeć się, jeśli ma dla niej przywiązanie istotne, nie mógłby zmuszać...
— Dałam słowo! prawie obojętnie rzekła Lola... ofiara jest tak jak spełnioną.
Ten wstęp poprzedził żywszą dalszą rozmowę. Herma, która jednego dnia umiała nienawidzieć, brzydzić się i zapalać dla ludzi nieznajomych, której Nieczujski wydawał się ohydnym parafianinem, teraz znajdowała go bardzo znośnym, bo się jej zdało, że on tu do czegoś przydać się może i nawiązać jakąś intrygę. Pasjami lubiła intryżki i mataniny. Na myśl jej zaraz przyszedł Bończa, spłatanie figla Romankowi i krętanina jaką to wywołać mogło.
Jako jedyny środek podawała zwłokę. Gdy list nadszedł z Pruhowa, nie czyniono z niego tajemnicy. Ciocia odkradłszy go przybiegła z nim do oficyny do synowca.
— Na, masz, zawołała, czytaj i radź co ma odpisać...
Pan Adolf długo dosyć list studyował.
— Wiesz stryjenka co, rzekł, kto zyskuje na czasie może się spodziewać zawsze, że się uratuje. Dziesięć dni to nic, trzeba koniecznie wymódz zwłokę najmniej dwudziesto dniową... trzy tygodnie!.. Któż wie! potem się da może uzyskać jeszcze parę tygodni. Ażeby staremu osłodzić to wymaganie, Baronówna może dozwolić, by synowiec bywał często i lepiej się dat poznać. Będzie ją nudził, to prawda, ale... albo się z nim oswoi, lub mu to z głowy wybije.
Niech ma odwagę prosić o trzy tygodnie... a kto wie... jakaś rada znaleść się może.
Pokiwawszy głową Kapitanowa pobiegła do Loli, powtarzając jej słowa Adolfa. Baronówna się wahała, płakała, Herma zaczęła fukać, błagać, Ciocia prosić. Koniec końcem odpisała żądając nieodmiennie trzech tygodni... i prosząc by w ciągu tego czasu hr. Roman częściej bywał.
O wyraźne to żądanie spór był długi, Lola się opierała — przystała wreszcie, chcąc odmowę opiekunowi osłodzić... Z wielką radością wszystkich list został odprawiony.
— No — a teraz — zawołała Ciocia, niech pokój przygotują dla hrabiego, bo najdalej jutro tylko co go niewidać. Chciała pani Grzegorska znudzona tem życiem odjechać, lecz Lola padła przed nią na kolana. Herma rozpłakawszy się, została.
Nieczujski siedział w oficynie, czytał, cygaro palił, odbywał długie przechadzki, a w godzinach przyjęcia na obiady i wieczory przychodził do pałacu... Z jego gburowatością pozorną nawet Herma potrafiła się obyć i oswoić. Lola z mocy pokrewieństwa codzień była poufalszą. Pan Adolf widocznie zbliżenia się zbytniego unikał, następnych dni stał się daleko ostrożniejszym i baczniejszym w rozmowach i pokazywał się jak najmniej.
Znajdowano to dziwactwem.
W poselstwie wyprawiona Kapitanowa, zaniosła mu grzeczne wymówki.
— Bardzo Baronównie jestem wdzięczen, rzekł Adolf, ale — przyznam się stryjence — że nie chciałbym się zbytnio narzucać... Jakkolwiek nie jestem młokos i umiem panować nad sobą — po co się mam narażać, żeby mi Lola lub ten trzpiot Herma zawróciła głowę, której do czego innego potrzebuję.
Nieczujska aż się przeżegnała ze strachu.
— Gdzież? co ci się śni! ty masz nadto rozumu, a od niej do nas zbyt daleko.
— Ale djabeł nie śpi! zawołał, śmiejąc się Adolf. Prawda że ona Baronówna, a ja ledwie szlachcic i do tego fabrykant, ale po co za nią potem mam wzdychać.
— Cóż znowu? przecież się nie zakochasz?
— No a gdyby? przerwał Adolf, po cóż się narażać na to?
Spoważniała Nieczujska.
— Niech że Bóg uchowa, rzekła, abyś ją z ognia wyciągając miał się poparzyć, ale mnie to do głowy nie przyszło.
— Więc niech stryjenka im powie, że ja ich prostak zabawić nie mogę... że mam trochę zajęcia... że nie chcę się naprzykrzać a kto wie, tak jak dziś rzeczy stoją, już bym sobie mógł i jechać.
— O! co to to nie, zaprzeczyła stryjenka. Wiem że cię nie puszczą.
Przy wieczerzy tegoż dnia, Lola zapowiedziała, aby kuzynek ani się myślał wybierać.
— Bardzobym był szczęśliwy, żebym się tu na co mógł pani przydać, i jeśli moja służba potrzebna, pozostanę, odezwał się Nieczujski, ale przyznam się pani, że zaczynam tęsknić do domu.
— Kogożeś tam pan zostawił? zapytała Lola.
— Fabrykę, rzekł Adolf, jest to istota zazdrośna która wymaga by na nią patrzeć ciągle.
— Ale poczeka cierpliwie na powrót jego i nic się jej nie stanie. Ja czuję się jakąś bezpieczniejszą przy panu i proszę go abyś się nie oddalał.
Skłonił się Nieczujski. Pomimo, że Baronówna codzień widocznie dlań była milsza i poufalsza, zachował się z pewnem uszanowaniem i bacznością na boku, niedopuszczając zbytniego zbliżenia.
Wyglądał nieco dziko, chwilami tylko gdy się zapomniał, rozgadał, ożywił, obie panie godziły się na to, że jego towarzystwo milsze było daleko od wszystkich Bończów i Romanów wyperfumowanych i strojnych, którzy jeśli pobudzali to chyba do ziewania.
Herma się nawet zupełnie pogodziła z prostakiem, znajdując, że wcale był przyjemnym, gdy sobie pracę tę chciał zadać.