<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Od tłumacza
Pochodzenie Lamiel
Wydawca Wydawnictwo Alfa Warszawa
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OD TŁUMACZA

Czterokrotnie miałem już sposobność omawiać twórczość Stendhala z okazji wydania po polsku jego utworów, nie będę zatem powtarzał obecnie rzeczy zasadniczych; parę słów tylko pragnę powiedzieć o samej tej powieści. Lamiel należy do licznych utworów tego niepospolitego pisarza, które nie ukazały się za jego życia. Brak powodzenia, jaki prześladował autora Pustelni Parmeńskiej, trudności wydawnicze, świadomość własnej przedwczesności, wszystko to nie działało podniecająco na jego działalność literacką. Pisał wprawdzie ciągle, ale pisał dla siebie, szkicował ale nie wykończał. Wierzył, że wobec potomności czeka go zwycięstwo, i nawet z całą ścisłością przepowiedział jego datę; ale nie miał tej pobudki, jaką daje druk, który zmusza do decyzji, przyspiesza krystalizację formy i zniewala do ostatecznego wykończenia. Przeciwnie, raz po raz przystępował do tematu od innej strony, tworzył nowe bruljony, nowe wersje, zmagając się ze swym przedmiotem z czystej pasji pisarskiej i psychologicznej.
„Mój talent (pisze gdzieś), o ile mam talent, to talent improwizatora. Zapominam wszystkiego co napiszę; mógłbym napisać cztery powieści na jeden i ten sam temat i tak samo zapomniałbym wszystko“.
Takie fazy przechodziła i ta powieść, kilkakrotnie przetwarzana na różne sposoby, nigdy nie doprowadzona do końca i zaledwie z pozostawionego planu pozwalająca się domyślić zamierzeń całości; mimo to, jedna z najciekawszych jakie Stendhal napisał, odciskająca się w pamięci niezatartem wrażeniem, dzięki postaci swej bohaterki.
Powstała w czasie pobytu Stendhala w Civita Vecchia. Jak wiadomo, po rewolucji lipcowej, gdy dawni bonapartyści odzyskali „kurs“, został tam konsulem francuskim. Dostał się do ukochanych Włoch, za któremi tak długo tęsknił, ale tym razem spotkało go rozczarowanie. Może brakło mu tego, co było koniecznem owych wytęsknionych Włoch dopełnieniem: młodości. Obecnie, kiedy, przeszedłszy od wzruszeń serca do wzruszeń intelektu, raczej zaczynał się czuć dobrze w Paryżu, Civita Vecchia, mała mieścina bez żadnego odpowiedniego dlań towarzystwa, była mu niemal wygnaniem. Nudził się tam, i o ile mógł uciekał do Rzymu. Pozatem skracał sobie czas pisaniem. W roku 1836 uzyskał urlop, który zdołał przeciągnąć trzy lata. Spędził go we Francji, w Niemczech, w Anglji, głównie zaś w Paryżu. Wróciwszy w r. 1839, zaczął pisać tę powieść, stanowiącą niejako kobiece pendant do bohatera powieści Czerwone i Czarne, Juljana Sorel. Pisał ją i dyktował przez kilka miesięcy, potem przerwał, próbował wrócić do niej, zmieniał wciąż plan i sposób ujęcia. Starał się, między innemi, wprowadzić w nią element komiczny, do czego miała służyć figura doktora Sansfin. Słowem, myślał o swojej Lamiel ciągle, aż wreszcie nagła śmierć w r. 1842 w Paryżu przecięła te zamysły.
Rękopis Lamiel, zagrzebany wśród innych rękopisów, znalazł się w Grenobli. Wykonawca testamentu i przyjaciel Stendhala, Colomb, wydając niektóre z nich, pominął Lamiel. Może wydobycie na jaw tej niepokojącej osóbki wydało mu się przedwczesnem?... Odkrył ją rodak nasz, Kazimierz Stryjeński, niestrudzony stendhalista, wydawca całego szeregu utworów rękopiśmiennych wielkiego pisarza. Długi czas Stryjeński był w zakresie Stendhala powagą: obecnie, uznając jego zasługi, nowsi badacze krytykują bardzo sposób, w jaki wydawał rękopisy, dowolność z jaką czynił skróty, poprawiał styl, etc. Bo też, pod tym względem, trzeba stwierdzić, pojęcia bardzo się zmieniły. Stryjeński wydał tedy Lamiel w r. 1888; w czterdzieści lat później, podjął na nowo tę pracę Henryk Martineau, w przyczynku do swego wydania zestawiając ustępy tekstów i dając listę nieścisłości Stryjeńskiego. To ostatnie poprawne wydanie posłużyło tłumaczowi do sporządzenia niniejszego przekładu.
Nietylko brak zakończenia świadczy o tem, że utwór ten jest bruljonem. I w samym tekście znajdziemy sporo niekonsekwencji, rozbieżność chronologji, zaniedbania stylu — za które proszę nie winić tłumacza! — szkicowe traktowanie całych partyj. Nie wiemy, jakiby to wszystko przybrało kształt w ostatecznej formie; ale dla każdego, kto się poufniej interesuje literaturą, tem ciekawszy jest ten obraz wykluwania się utworu, ta — możnaby powiedzieć — tualeta, jaką autor robi swojemu dziecku. Zwłaszcza że, mimo wszystkich zaniedbań i szkicowości, tem silniej odcina się główna postać utworu, Lamiel, to harde dziecko ludu o niepodległych instynktach, to wcielenie kaprysu i woli, ciekawości i znudzenia, pełna niespodzianek i kontrastów, wywierająca na wszystkich nieodparty urok, rozpraszająca jak czarami nudę wszystkich... Och! gdyby się mogła pojawić w druku wówczas, sprawiłaby skandal z pewnością większy niż niedawna La Garçonne, której niewątpliwie jest wielką protoplastką. (Czyby się przyznała do tej progenitury, to inna sprawa...) Niech to da miarę skoku, jakim Stendhal wyprzedził swoją epokę, miarę niepodległości jego spojrzenia. Ta dziewczyna zuchwała, kontrolująca wszystko co jej do wierzenia podają, rozglądająca się, myśląca, śmiała do ostatnich granic cynizmu w doświadczaniu życia, zaledwie dziś staje się rzeczywistością. Wyobraźmy sobie scenę, gdy Lamiel każe się nieokrzesanemu Jaśkowi uczyć „miłości“, wyobraźmy ją sobie zwłaszcza na tle epoki romantycznej i mieszczańskiej zarazem. Wszak to było o wiele wprzód nim Pani Bovary Flauberta ściągnęła na autora proces o niemoralność i nim Dama Kameljowa zaczęła — przez parę lat daremnie! — szturmować do teatru. A wszak te dwie osoby to niewiniątka wobec Lamiel!
A epizod z księdzem Clement? Nie, stanowczo nie przypuszczam — gdyby nawet Stendhal skończył swoją Lamiel — aby ta książka mogła ujrzeć światło dzienne...
Dziwne są losy tego pisarza! Rzecz jego O miłości, dziś jakże popularna, jak cięgle cytowana, rozeszła się w ciągu dziesięciu lat w kilkunastu egzemplarzach. Rychło, jak wspomnieliśmy, autor jej nauczył się pisać z melancholijną świadomością, że pisze — dla przyszłych pokoleń. Tak np., notuje na wstępie do swoich pamiętników (Życie Henryka Brulard):

Przypuśćmy, że będę dalej ciągnął ten rękopis, i że, raz ukończywszy, nie spalę go; zapiszę go nie przyjacielowi, który mógłby zostać bigotem lub sprzedać się partji... zapiszę go księgarzowi...
Zatem księgarz otrzyma po mojej śmierci oprawny tom tego okropnego pisma. Każe przepisać kawałek i przeczyta go: jeżeli rzecz wyda mu się nudna, jeżeli nikt nie będzie już mówił o panu de Stendhal, rzuci w kąt ten rupieć, który odnajdą może w dwieście lat później, jak pamiętniki Benvenuta Cellini.
...Niezdolny do niczego, nawet do pisania urzędowych listów w moim zawodzie, kazałem zapalić ogień i piszę to, mam nadzieję, bez kłamstwa, bez robienia sobie złudzeń, tak jak list do przyjaciela, z przyjemnością. Jakie będą pojęcia tego przyjaciela w roku 1880? Jak bardzo różne od naszych?

W roku 1880! O ile chodziłoby o tę powieść, stanowczo zawcześnie! W roku 1880 wciąż byłaby Lamiel poza społeczeństwem, tak samo jak w roku 1840. Zaledwie dziś uczułaby się może na swojem miejscu. Zaledwie dzisiaj widzę ją, widzę jej gibką postać jak biegnie swobodnie gubiąc się w tłumie ulicy, widzę jej podłużne śmiałe oczy, jak rozglądają się po świecie, wszystko ważąc, wszystko przenikając, wszystko sądząc, nie biorąc się na lep żadnego frazesu. Dzisiejsza kobieta pozna w Lamiel swoją siostrzyczkę. Dziś dopiero wyzwalamy się potrosze z przesądów, które ona wyrzuciła za płot; dziś dopiero odetchnął świat, zwolniony od najgłupszych mieszczańskich snobizmów, do których dociągał swą egzystencję przez wiek cały; dziś dopiero wyzwala się z tyranji niedorzecznych pojęć, których powagę opłacało się życiem, i więcej niż życiem, bo nudą całego życia... Jakże byłoby do twarzy młodej Lamiel w dzisiejszej modzie, jak uwydatniłaby ona jej smukłą nogę, jak zgrabnie by jej było w małym filcowym kasku na głowie... Nawet pod względem fizycznego typu, Stendhal przeczuł dzisiejszą kobietę. Lamiel w stroju z roku 1840, ależ to maskarada! Ale jakże byłaby dziś utemperowana, o ile mniej niebezpieczna dla społeczeństwa: wówczas, aby pokonać nudę i opłukać się z hipokryzji, Lamiel musiała szukać aż miłości bandyty; dziś chodziłaby może na uniwersytet, pracowała w laboratorjach, latała aeroplanem... Ale kto wie, może i dzisiaj zachowałaby swoją buntowniczą duszę i potrzebę ryzyka, i wplątałaby się może i dziś w jaką niebezpieczną aferę...
Jak bardzo ta Lamiel była przedwczesną, jak bardzo wyprzedzała epokę, wskaże nam choćby porównanie jej z ową encyklopedją społeczną, jaką jest Komedja ludzka Balzaka. Nie spotykamy w niej tego typu wyzwolonej kobiety. Może panna des Touches; ale ona jest na wyjątkowych prawach: jest artystką, jest pisarką, ma krociowy majątek... Pozatem młode panny Balzaka ściśle zamykają się w horyzoncie rozsądnego małżeństwa. Ale ten typ dziewczyny zuchwałej, krytycznej, inteligentnej, idącej na przełaj, drwiącej ze wszystkiego i gardzącej społeczeństwem którego wartość oceniła, jakież to było śmiałe! Bo też Balzac dążył do typizowania, gdy Stendhal kochał się zawsze w wyjątkach społecznych; przytem Balzac — o ile chodziło o te sprawy — zawsze tkwił w mieszczańskich pojęciach francuskich, gdy Stendhal przewędrował cały świat, widział różne obyczaje, a widział je z perspektywy pochodów Napoleona, gdy wiele norm i wiele przesądów posyłało się w djabły. Przeniesiony z tego obozu napoleońskiego w życie normalne, nigdy, w gruncie, do niego się nie przystosował; tworzył sobie w wyobraźni swój świat, świat ludzi mocnych, śmiałych, wolnych. Tak wyroił sobie swoją Lamiel, i kochał się w niej — poprzez tę setkę lat, która go dzieliła od jej masowej inkarnacji.
Tak, Stendhal został zawsze potrosze na marginesie społeczeństwa. Brutalna szkoła wojny, zawrotna fantazja napoleońskiej budowy świata, wycisnęły na nim swoje piętno. Nigdy nie mógł się pogodzić z kontrastem, jaki stworzył we Francji przełom roku 1815: Czerwone i czarne, to tytuł jednej jego powieści, najgłośniejszej; Czerwone i białe (Lucjan Leuwen) — tytuł innej, która pozostała niedokończona, a którą niedawno wydano. I Lamiel ma ten sam podkład społeczny. I tu, z początkiem powieści, jesteśmy w pełni Restauracji. Napoleon, unieszkodliwiony, umiera na wyspie św. Heleny; wyczerpana, umęczona Francja oddaje się, za cenę pokoju, we władanie dawnym swym królom. Arystokracja ściąga z wygnania, odzyskuje ogromne majątki, chwyta w ręce władzę, i stara się przekreślić wszystko, co tych dwadzieścia pięć lat zmieniło w psychice Francji. Odbudowa religji ma być w tym celu najdzielniejszym środkiem. Niewidzialna ale wszechobecna Kongregacja włada wszystkiem, kładzie swą rękę wszędzie (a przynajmniej Stendhal widzi jej rękę wszędzie), misje objeżdżają kraj, odwołując się, bodaj za pomocą niewybrednych „cudów“, do uśpionych uczuć religijnych; prawdziwa lub udana dewocja staje się nieodzownym warunkiem dojścia do czegoś, zajmowania jakiegoś stanowiska. Najbardziej płaska obłuda święci tryumfy. Ale równocześnie w tej atmosferze dojrzewa duch buntu, który, w chwili gdy zaślepione sfery rządzące najmniej się tego spodziewają, wybuchnie rewolucją dni lipcowych roku 1830. W tej atmosferze wyrasta Lamiel. Jak młody Juljan Sorel, tak i ona ma duszę niepodległą, zarażoną romantyzmem; dusi się zarówno w chacie wujostwa, jak w pałacu księżnej; dławi się otaczającą ją obłudą, służalstwem, ciasnotą; nie zadowala się odpowiedziami, jakiemi chcą oszukać dręczące ją pytania; sama chce ogarnąć wszystko; wszystko podważa duchem krytyki. Ten duch krytyki, ma tu dwie inkarnacje: jedna dumna a śmiała, ucieleśniona w smukłej postaci Lamiel; druga pokraczna, przeżarta ambicją i próżnością — to garbus, doktór Sansfin. Lamiel zostanie kurtyzaną, księżną, zbrodniarką, Sansfin może... posłem. Bo podobnie jak Juljan Sorel, tak i Lamiel ma wszystkie warunki aby i w tym światku zrobić karjerę; ale nie może: broni jej tego nuda i obrzydzenie; mierzi ją tak samo mieszczański snobizm jak wprzód arystokratyczna i bezmózga nadętość. Toteż Stendhal nie widzi innego godnego końca dla swej bohaterki, jak uśmiercić ją: i to w jakiż romantyczny sposób!
Szkoda, że nie mamy tej książki w całości; byłoby to może arcydzieło Stendhala. Ale i w tej niekompletnej postaci, sądzę że panna Lamiel warta jest aby z nią zawrzeć znajomość. Wszystkich, którzy kochają Czerwone i czarne (a jest ich w Polsce cały legjon, wiem o tem) zelektryzuje niewątpliwie wiadomość o żeńskiej odbitce Juljana Sorel, i to odbitce nieskończenie przewyższającej urokiem tego ambitnego i ponurego młodzieńca.
Kiedy myślę o Stendhalu i jego kulcie u nas, zawsze staje mi w pamięci Żeromski, dla którego Stendhal pozostał do końca najukochańszym pisarzem. Czy znał Lamiel, czyby mu się podobała? Raczej przypuszczam że nie znał. Ale zainteresowałaby go z pewnością ta harda i niespokojna dziewczyna, która, jak jego Ewa, też znalazła swego hrabiego Szczerbica, a skończyła na Pochroniu...

Warszawa, w grudniu 1929.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.