<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Weryho
Tytuł Fijołek
Pochodzenie Las. Książka przeznaczona dla dzieci od lat 6-iu do 10-iu
Data wyd. 1893
Druk Drukarnia J. Sikorskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
FIJOŁEK.


I.
S


Straszna wichura panowała w lesie. Była jesień. Wiatr zrywał wszystko co po drodze napotkał: liście, mech, patyki, gałęzie — kręcił tem wszystkiem, obracał na wszystkie strony i het, gdzieś daleko zanosił!

Pod krzaczkiem siedział fijołek, kwiatka już na nim nie było, ale listki dobrze się trzymały, wiatr wciąż zachodził do niego.
— Może się ukryję przed tym złośnikiem — wiatrem! — myślał sobie.
W tem nie wiedzieć zkąd, ten sam wiatr zaczął kręcić, i obracać krzakiem, pod którym fijołek siedział, dostał się do kwiatka i w jednej chwili urwał mu dwa listki.
Zadrżała roślinka ze strachu i zimna, i czekała tylko chwili, w której wiatr znowu tu wpadnie i wyrwie ją z korzeniem.
Na szczęście jednak jakieś duże dwa liście spadły wprost na nią i przykryły, jakby dachem. Fijołek był teraz zupełnie bezpieczny. Tylko mu zimno trochę dokuczało. Poruszył korzonkami i przekonał się, że są zdrowe; soki jednak w nich wolniej krążą.
— Żeby to prędzej — pomyślał sobie — przeszła ta szkaradna jesień i zima! Na wiosnę jest zupełnie inaczej, inaczej...
Ale tu soki w fijołku coraz wolniej krążyć poczęły, i kwiat zasnął.
Co się tam w lesie działo, o niczem nie wiedział, jakie zimna, mrozy, wydarzenia były nad nim — wszystko mu było jedno. Fijołek spał pod listkami i śniegiem, a było mu dobrze, jak w łóżeczku.
Naraz poczuł kwiatek, że jakieś przyjemne ciepło w koło niego wionęło, że soki weszły do jego korzonków. Wstrząsnął się, podniósł główkę i obejrzał się w około. Słonko jasno przygrzewało, w koło zieleniała trawa i tylko gdzieniegdzie jeszcze trochę znać było śniegu.
Wstrząsnął się fijołek, kropelka rosy spadła z niego i bacznie zaczął przyglądać się słonku.
O, bo słonku był bardzo wiele winien! Przecież to ono go ogrzało, ono go obudziło, ono mu dopomoże listki wypuścić, ono mu kwiatek rozwinie, ono mu nigdy swych promieni nie żałuje, jakże więc za to słonka nie lubić?


II.

Jadzia i Stefcia, dwie małe dziewczynki, chodziły do miejskiej szkółki i, choć siedziały przy sobie, były jednak bardzo do siebie niepodobne.
Jadzia zawsze była porządnie ubrana, miała książki i kajety dobrze oprawne i ładny tornister do książek. — Stefcia zaś chodziła w starej sukience, której rękawy były łatane, książek prawie nie posiadała, a kajet tylko jeden i to z bardzo taniego szarego papieru zrobiony. Była ona bardzo ubogą dziewczynką, córką szewca, któremu trudno było zarabiać na całą rodzinę.
Stefcia uprosiła rodziców, żeby ją oddali do szkoły.
Wróciwszy jednak z lekcyi, musiała krzątać się przy domu: sprzątać, dzieci pilnować.
Jadzia była trochę zamożniejszą. Rodzice jej mieli sklepik w miasteczku i bardzo dogadzali swojej jedynaczce.
— Co ty masz na śniadanie? — pyta Jadzia raz Stefci.
— Chleb — odpowiada cicho Stefcia.
— Jakto? chleb sam bez masła? Jakże to możesz jadać? — Ja to, patrz, mam bułeczkę z masłem i z serem.
I obie dziewczynki zabrały się do swego śniadania. Żal przejął Jadzię, gdy patrzała na towarzyszkę, wzięła połowę swojej bułeczki i dała Stefci.
— Moja Stefciu, weź odemnie ten kawałek, spróbuj jak to smakuje.
Stefcia z początku nie chciała, ale w końcu uległa usilnym prośbom Jadzi.
Nazajutrz powtórzyło się to samo, Jadzia połowę swego śniadania oddawała codziennie koleżance, a chociaż sama często czuła nieco głodu, wolała jednak trochę pocierpieć, byle podzielić się z towarzyszką.
W czasie śniadania opowiadały sobie dziewczynki o domu, o rodzicach. Wtedy dopiero poznała Jadzia, jak biedną jest jej towarzyszka.
— To ty nigdy nie miałaś ani zabawek, ani pieniędzy? — pytała Jadzia.
— O, nie, zkądżebym je miała! Przecie zarabiać nie umiem, a tatuś mój ma bardzo mało pieniędzy, nawet na książki mię nie stać.
Jadzia chwilkę się namyśliła.
— Wiesz, a ja to miewam czasem swoje pieniądze. Wujek mi daje na ciastka, ciocia na obrazki. Mama pozwala mi robić z niemi co zechcę.
Od tego czasu Jadzia wciąż myślała o Stefci, myślała, jak jej dopomódz. Wróciwszy do domu, policzyła swoje drobne pieniądze i przekonała się, że za nie kupi dla Stefci książkę i ładną obsadkę.
Tak też i uczyniła.
A że przyszła wcześniej od Stefci, więc obie rzeczy położyła jej na stole.
Jakież było zdziwienie i jakaż radość biednej dziewczynki, gdy ujrzała taki prezent. Domyśliła się zaraz od kogo pochodzi i serdecznie uściskała swą towarzyszkę.
Odtąd Jadzia o tem jedynie myślała, jakby coś zrobić dla Stefci. Jeżeli dostawała co od kogo, dzieliła się z nią zawsze. Czasem bardzo głodna wracała do domu, bo większą część swego śniadania oddała Stefci, ale tak jej jakoś wesoło na duszy było, choć sama nie wiedziała czemu.
Czas na nauce schodził im prędko. Nastała Wielkanoc. Dzieci miały dużo wolnego czasu. Każdy obiecywał sobie zabawić się w tym czasie.
Jadzia krzątała się w swym pokoiku, gdy w tem wchodzi Stefcia i przynosi doniczkę fijołków.
— Moja Jadziu powiada dziewczynka, ja też chciałam ci co podarować, ale nic nie mam takiego; poszłam do lasu, pod krzakiem zobaczyłam ten ładny fijołek i wykopałam go dla ciebie.
Dziewczynki ucałowały się serdecznie.
Jadzia porwała doniczkę i pobiegła pokazać ją mamie.
— Wiem — rzekła mama — dowiedziałam się od Stefci, za co dostałaś kwiatek, a teraz postaw go na swoim okienku i podlewaj. Niech on ci przypomina tę biedną Stefcię, której masz i nadal dopomagać.
Był to ten sam fijołek, który ciężką próbę zimową wytrzymał, a śliczny zapach jego kwiatków napełnił teraz pokój dobrej dziewczynki.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Weryho.