Las (Weryho)/Tchórz
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tchórz |
Pochodzenie | Las. Książka przeznaczona dla dzieci od lat 6-iu do 10-iu |
Data wyd. | 1893 |
Druk | Drukarnia J. Sikorskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ładnem był tchórz stworzeniem.
Futerko miał ciepłe i gładziutkie jak jedwab, tułów smagły, główkę małą.
A jaki był zręczny! Jaki zwinny!
Po drzewach drapał się lepiej od kota, przed niebezpieczeństwem umykał jak strzała, a ukrywał się przed wrogami swemi, jak nikt w lesie. Był przytem tak ostrożny i nieśmiały, że nawet ludzi z usposobieniem bojaźliwem zaczęto nazywać tchórzami:
Opinią w lesie miał tchórz zupełnie dobrą, nikt go na niczem złem nie złapał.
W tym samym lesie gnieździło się mnóstwo rozmaitych ptaków: były tam gołębie, jarząbki, cietrzewie, dzikie gęsi, kaczki i wiele innych. Pod lasem znowu przebywały małe zwierzątka: zajączki w kotlinie, króliki w norce pod ziemią; krety, jeże i inne.
Wszystkie one pracowały, wynajdywały pokarm dla siebie i dzieci, ale najwięcej miały kłopotu z obroną swego maleństwa przed nieprzyjaciółmi.
Nie wiedzieć zkąd się zjawiali coraz nowi wrogowie; to ptak, to zwierzę i rzadko która matka wychowała wszystkie dzieci.
Otóż i tym razem ginęły kaczkom kaczęta, kuropatwom pisklęta, a niewiadomo kiedy i kto je porywał.
Pewnego razu gęś wraca do swego gniazda, widzi, że jest rozrzucone. Strwożona zbliża się, ale kwilenia swych piskląt nie słyszy.
Sądziła że spały; porusza je więc dziobem.
O, rozpaczy! wszystkie są nieżywe!
Pisklęta miały porozbijane łebki.
Trudno opisać zmartwienie matki. Latała w koło, gęgała, szukała wroga swych dzieci i nareszcie gdzieś zginęła; powiadają, że umarła z tęsknoty. Innym razem wydarzył się smutny wypadek cietrzewiowi. W gnieździe znalazł swe pisklątko nieżywe; wypito z niego krew.
Cietrzew w całym lesie ogromnego narobił hałasu. Wszystkie ptaki domyśliły się, że go spotkało jakieś nieszczęście i swych gniazd pilniej strzedz poczęły.
Po niejakim czasie królikom i zajączkom kilkoro dzieci zginęło. Słowem nieszczęście dotknęło prawie każdego.
Po całym lesie rozeszła się wieść o nowym wrogu, który wypijał krew i wyjadał mózg małym stworzeniom.
Zaczęto szukać.
Niebawem wytropiono nieprzyjaciela.
Było to małe zwierzątko, o bardzo ostrych pazurach, które zręcznie wdrapywało się na drzewa i odnajdywało gniazda; czasem nawet właziło w dziuple przez małe otwory i wypijało jaja ptaszkom.
Któś znowu dopatrzył, że skrada się ono tylko w nocy, a skrada się tak cichutko, że nikogo w gnieździe nie zbudzi.
Dowiedziano się, że tym krwi chciwym drapieżnikiem był lękliwy tchórz.
Jak porozumiały się ze sobą ptaki, skąd posłyszały o tem zwierzęta, nie wiadomo...
Dość, że po całej okolicy natychmiast gruchnęła wieść o tchórzu, a każdy strzegł go się w miarę możności.
Co więcej, dowiedziano się że jego bliski krewny, także tchórz, jest podobnym okrutnikiem, wyrządza ogromne szkody w kurnikach i piwnicach, a kryje się zarówno nad spichlerzem, jak nad stajnią.
Czy dowiedziały się o tym wrogu drób i króliki, trudno wiedzieć, ale gospodyni już go raz spostrzegła i pewno nie obejdzie się bez pułapki.