Legenda o Piłacie
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Legenda o Piłacie |
Pochodzenie | Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891) |
Wydawca | G. Gebethner i Spółka, Br. Rymowicz |
Data wyd. | 1893 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków – Petersburg |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część II Cały zbiór |
Indeks stron |
Biada wam, uczciwi i dobrzy ludzie, którzy służycie nieprawdzie i podłości! Biada wam, czy służycie w złej lub dobrej wierze.
Nie, trzykrotnie biada tym, którzy służą w dobrej wierze! Są oni bowiem, jak złote kajdany na niewolniku, jak owce, szarpiące żywe mięso.
Są, jako Piłat, oddający Chrystusa na umęczenie i publicznie umywający ręce na znak swej niewinności.
Obraz to godzien najwyższej wzgardy, największego gniewu bożego. Wiecie-li, jakim był los Piłata?
Piłat oddał Chrystusa żydom na umęczenie i rzekł: „Jam nie winien! Samiście tego pragnęli“. A następnie wziął wodę, umył publicznie ręce i poszedł na obiad, jak gdyby nic się nie stało.
Stało się jednak, że na widok jego pierzchało wszystko, niby na widok zjadliwego gadu.
Słudzy, niewolnicy pierzchali przed nim. Nawet nie ulękły niczem weteran-legjonista zadrżał na widok swego władcy i pierwszy raz w życiu zbiegł z posterunku.
Piłat jednak zwrócił swe kroki na wyniosły dach pałacu, gdzie w wieczornym chłodzie siedziała jego żona. Na widok męża, zdjęta nieświadomym, tajemniczym przestrachem i obrzydzeniem, krzyknęła przeraźliwie i rzuciła się z dachu w dół głową. Zanim doleciała do ziemi, głowa jej rozprysła się o ostry gzyms pałacu.
Piłat atoli szedł do pokoju, gdzie w kolebce, puchem wysłanej, spało jego jedyne dziecię niemowlę. Gdy jednak ojciec pochylił nad niem twarz, dziecię szeroko otworzyło oczęta, posiniało i westchnęło głęboko. Za minutę ciałko jego było już zimnym, sztywnym trupem.
I położył Bóg piętno na pierś Piłata, przeklął jego życie i jego śmierć, jego duszę i jego ciało, gorzej, niż Kaina.
Albowiem Kain, zabiwszy brata, nie umywał rąk ze krwi, czuł swą winę, uciekał, krył się.
Ten zaś, który prawdę czystą oddał w ręce katowskie, odpychał od siebie odpowiedzialność za czyn swój. Prawda więc wszystka odstąpiła od niego; wszystko, czem żył, pysznił się i oddychał, opuściło go na zawsze.
Rodzina jego znikła, niby cień marny. Cezar z hańbą wypędził go ze służby. Nawet miasto ojczyste, do którego się był schronił, wypchnęło go ze swych ścian.
Długie lata błądził po świecie, włócząc za sobą brzemię nienawiści i wzgardy ludzkiej.
Wreszcie postarzały przedwcześnie, schorzały i nędzny, usiadł koło wielkiego gościńca, błagając przechodniów o kawałek chleba.
Na widok jego jednak nawet najlitościwsze serca stawały się twarde, jak głaz. Nawet czyste dziewice i litościwe matrony rzucały weń kamieniami.
A gdy wreszcie umarł, ktoś hakiem wziął za nogę jego trupa, wrzucił do jamy i przyrzucił piaskiem i kamieniami. Lecz oto następnego dnia trup leżał na poprzedniem miejscu, ziemia go nie przyjęła do swego wnętrza.
Ściągnęli wówczas przechodnie kupę cierni, bodiaków i gałęzi, rzucili na nią trupa i żagiew podłożyli. Kupa jednak spłonęła, a trup w pośrodku jej pozostał zimny, jak głaz nietknięty.
Wówczas uwiązali mu kamienie młyńskie na szyję, na ręce i na nogi, i rzucili w odmęty morskie. Od ciężaru kamieni pourywały się jednak sznury konopne.
Trupa jednak głębia morska nie przyjęła do swego wnętrza. Jako hańbiące piętno naszej planety, pływa on i dotychczas po oceanie.